Kiedyś myślałem, że trudne zadanie to, np.: zrozumienie cyklu Krebsa. Męczyłem się bardzo, ale ostatecznie Pani Profesor nagrodziła mnie za ten wysiłek dobrym stopniem. Później żyłem długo z myślą, że trudne zadanie to zejście poniżej 2:30 w maratonie. Męczyłem się ogromnie, ale na szczęście dla mnie i dla bloga, udało się, podołałem i temu wyzwaniu. Gdy biegłem na wynik poniżej 2:30, myślałem – „jaki ten cykl Krebsa jest banalny!”. Obecnie razem z Asią próbujmy zakończyć temat wykończenia domu, do którego kiedyś w końcu się przeprowadzimy. To doświadczenie pokazuje mi, że nauczenie się cyklu Krebsa z podręcznika od zera do poziomu profesorskiego w trakcie ostatnich 10 km maratonu – to błahostka. Jak tylko przetrwam moje starcie z branżą budowlaną, wystartuję na prezydenta, I promise!
Treningi biegowe: 7
Kilometry: 110 / (63 km w kamizelce 5 kg)
Przewyższenie: 892 m
Akcenty: 3
Do Wielkiej Prehyby zostało:
[wpcdt-countdown id=”7720″]
Poniedziałek
Prawdę powiedziawszy miniony tydzień 27-02.02, przebiegał w bardzo zbliżony sposób do poprzedniego. Przez chwilę miałem nawet pokusę, żeby skopiować tekst, zmienić datę i wstawić wpis na bloga. Jestem jednak bardziej głupi niż leniwy i opiszę, co też wyczyniałem przez ostatnie 7 dni.
Zaczęło się klasycznie od 15 km o samiuśkim poranku, w towarzystwie Grześka. Biegałem bez kamizelki, ponieważ tuż po treningu biegowym ruszałem na siłownię. Uznałem, że bez sensu jest rozmieniać się na drobne przed treningiem typowym na zwiększanie siły. Tempo również nie rzucało na kolana, wspomniane 15 km pokonaliśmy w 4:21.
Godzinę później stoczyłem batalię z ciężarami. Miałem dość dobry dzień na przerzucanie żelastwa. Na przysiadzie wpadło 90 kg. Hip Thrust zakończył się 100 kg. Martwy 85 kg.
Resztę dnia spędziłem w stanie podobnym do nazwy ostatniego ćwiczenia.
Wtorek
We wtorek na moich barkach pojawiła się kamizelka z ciężarkami. Wpadło 15 km w tempie 4:13. Nie było super lekko, nie było też specjalnie ciężko. Zwykła biegowa robota. Widzę natomiast pewną zależność, która w sumie powinna zostać podjęta jako temat na osobny wpis, żeby nie przepadła gdzieś między linijkami moich językowych wypocin. Po blisko pół roku od rozpoczęcia ciężkich treningów siłowych zauważam wyrównanie siły między tylną a przednią taśmą mięśni. Jest to o tyle ciekawe, że kiedyś tego nie dostrzegałem, co pokazuje, że teoria wglądu jednak jest bezlitosna. 😉 Postaram się naskrobać coś w tej obserwacji w niedługim czasie.
Środa – 15 x 250 m na 90%
Jeżeli ktoś zwrócił uwagę na podsumowanie liczbowe tygodnia, zauważył na pewno łączne przewyższenie, jakie zrobiłem – 892 m. Moje pierwsze przemyślenie jest takie, że to przesada, Strava koloryzuje trochę rzeczywistość. Drugie, że może jest jednak jakaś szansa na przygotowanie się w płaskim Wrocławiu do biegu górskiego.
Na treningu wykonałem 15 podbiegów po 250 m na ok. 90% mocy. Oznaczało to w praktyce czas pojedynczego podbiegu na poziomie ok. 65-70 sekund. Powrót w dół na spokojnie, ok. 80-90 sekund. Ten trening nie jest przypadkiem. Poprzednie 2 tygodnie robiłem zabawy biegowe 20 x 1’/1′. Uznałem, że bardziej specyficzne dla mojego głównego biegu będzie, gdy wykonam podobny wysiłek fizjologicznie, ale z przeniesieniem akcentu na bieg pod górę (bardziej siłowy wysiłek). Sądziłem, że zrobię 20 podbiegów, ale byłaby to zdecydowana przesada. 15 prawie mnie rozwaliło :).
Zrobiłem na tej jednostce jeszcze jedną ważną rzecz – cały trening biegałem w kamizelce z obciążeniem. Mam już pierwsze przemyślenia odnośnie kamizelki i biegania w niej, np.: bieganie po górkach obciąża dużo bardziej niż bieg po płaskim. Żebyśmy dobrze się zrozumieli. Biegnąc po płaskim, różnica w samopoczuciu w kamizelce i bez kamizelki jest w miarę nieduża. Wykonując podbiegi, różnica robi się coraz większa.
Czwartek
Rano na biegowo, w kamizelce oczywiście, wpadło 15 km po 4:18. Później szybki kurs na siłownię. Godzina wycisku z Marcinem z omówieniem wszystkich teorii treningowych świata. Na koniec nowa broń w przygotowaniach – schody.
Cały czas szukam bodźca, który dobrze przygotowywałby mnie do wysiłku w górach. W City Fit we Wroclavi (takie centrum handlowe, które wstydzi się polskich znaków) znajduje się maszyna symulująca wchodzenie po schodach. Widzę w niej duży potencjał. Na razie testuję obciążenia i sprawdzam, jak będę reagował na wycisk, który daje. Przykładowo w czwartek, po bieganiu i bezpośrednio po treningu funkcjonalnym, zrobiłem 25 minut podchodzenia, co pozwoliło mi „wejść” na 167 piętro.
Uda i pośladki miałem tak wykończone, jakby ktoś przepuścił je przez maszynkę do mięsa. Pot lał się ze mnie strumieniem zwiastującym powódź na siłowni. Nie mam jeszcze pomysłu, jak i w jakiej ilości wmontować ten bodziec do przygotowań, ale będę kombinował.
Aha, no i po schodach wchodziłem w kamizelce – rzecz jasna!
Piątek – cross 8 km
W piątek pobiegałem ponownie po Górce Śmieciowej, ponownie w kamizelce. W planie miałem wykonanie klasycznego crossa, ale wyszedł w sumie „super cross”. Było mnóstwo błota, ja z kolei poniesiony fantazją wyznaczyłem taką trasę, że fragmentami przedzierałem się przez szuwary. Tempowo efekt był taki, że biegałem wolniej niż na rozbieganiu, a wydolnościowo byłem ujechany jak na porządnym akcencie.
Niestety ujawniły się problemy techniczne z kamizelką przy okazji tej jednostki. Dzień był ciepły. Miałem na sobie tylko dwie cienkie warstwy odzieży. Okazało się, że przy niewielkiej warstwie materiału, kamizelka cholernie mocno obijała mi się o obojczyki i mnie drażniła. Dodam, że zaciśnięta jest na maksa, w jakim stopniu pozwala regulacja. Wygląda na to, że czeka ją tuning u krawcowej.
Sobota
W sobotę można powiedzieć, że przeżyłem pierwszy normalny dzień w tygodniu. Biegałem bez kamizelki, po płaskim i bez żadnych fajerwerków tempowych. Miło jest sobie przypomnieć, ile radości daje spokojny trening – 14,5 km po 4:15. 😉
Niedziela – Bieg Karnawałowy
Koniec tygodnia i miły akcent. Wspólnie z Grześkiem Gronostajem i Adamem Putyrą umówiliśmy się na wspólne bieganie w ramach Biegu Karnawałowego, który odbywa się corocznie we Wrocławiu. W zeszłym roku miałem okazję wygrać te zawody.
Tegoroczna rywalizacja nie była zbyt pasjonująca, ale zdecydowanie miło było pościagać się na oficjalnych zawodach z 'kolegami od tempówek’ 😉
Wygrał Adam z czasem 33:02. Ja na metę wpadłem 30 sekund później, a Grzesiek następnie 30 sekund za mną. Czasy miały jednak drugorzędne znaczenie. Największą wartością tego biegu była możliwość spotkania się ze znajomymi. Warto bowiem pamiętać, że w bieganiu jest miejsce zarówno na rywalizację, jak i na wspólną zabawę sportem. Cieszę się, że mogę czerpać radość z jednego i drugiego.
Do napisania za tydzień! 🙂