Poprzedniej jesieni pisałem o tym, że kluczową lekcją, jaką wyniosłem z mojego pierwszego sezonu w pełni poświęconego pod starty górskie było to, że nie mam organizmu gotowego na przetrwanie w wysokiej dyspozycji od kwietnia do końca października. Zresztą, wspominałem o tym dość często, między innymi przed MP w Szczawnicy, kiedy otwarcie mówiłem, że jadę ścigać się o medale krajowego czempionatu, ale jestem bez jakiejkolwiek formy i był to świadomy wybór. Tamten start skończył się szczęśliwie, ponieważ zająłem drugie miejsce i co trzeba jeszcze raz podkreślić – po prostu przyfarciłem, bo byłem w tamtym okresie cienki.
Plan na sezon 2022 zakładał, że przygotowuję się do trzech ważnych biegów: 33 km podczas DFBG, Tatra Skymaratonu oraz Yesenicky’ego Marathonu. Chciałem przejść podobną ścieżkę co w roku 2021 i dostać się na finał cyklu GTNS (czyli w uproszczeniu, odpowiedniku piłkarskiej Ligi Europejskiej).
W maju okazało się, że otrzymałem od Dynafita wsparcie pozwalające mi na „bonusowy bieg”, który miał mi dać kolejne doświadczenie – start w Marathon du Mont Blanc. Bieg we Francji wchodził w skład 6 startów eliminacyjnych głównej serii GTWS (czyli odpowiedniku piłkarskiej Ligi Mistrzów). Jak się okazało, udział w tym wydarzeniu wywrócił wszystkie moje plany startowe do góry nogami.
Do Francji pojechałem w wysokiej formie, bardzo solidnie przepracowałem okres przygotowawczy, byłem na miejscu 4 dni przed biegiem, zrobiłem rekonesans 90% trasy. Byłem przygotowany taktycznie i wiedziałem, że bieg idealnie wpisuje się w moje parametry jako biegacza – czas wysiłku ok. 4 godzin, całe przewyższenie rozbite na dwa długie podbiegi, mało technicznych fragmentów, szybkie zbiegi na trawersie, gdzie o sprawności biegu decyduje siła mięśni. Wiedziałem, że będzie dobrze, liczyłem na pierwszą dwudziestkę.
Skończyłem na 7. miejscu. Zrobiłem najlepsze punktu ITRA w mojej biegowej karierze i zebrałem mnóstwo cennego doświadczenia w rywalizacji z topowymi zawodnikami. Co jednak najważniejsze, bieg ten otworzył mi furtkę do udziału w kolejnych dwóch biegach w serii GTWS – w Norwegii i w Szwajcarii. Połowę świadczeń zapewnili mi organizatorzy biegów, resztę otrzymałem od Dynafita.
Zdecydowałem wówczas, że porzucę pierwotny plan startowy i postaram się zebrać jak najwięcej punktów w głównej serii, licząc na to, że znajdę się w klasyfikacji końcowej w TOP30, co zapewnia start w finałowym biegu GTWS na Maderze.
Za dużo biegania w życiu
Mało piszę na blogu. Pewnie mógłbym zasłonić się tym, że dużo trenuję, w domu spędzam mniej czasu niż w podróży, a wolne chwile przeznaczam na sen i regenerację. Choć jak to w życiu bywa, większość rzeczy zależy od naszych chęci, a te mnie w pisaniu mocno ostatnio ograniczają. Nie chcę żeby brzmiało to jak marudzenie o wypaleniu. Chodzi bardziej o przekroczenie pewnego stężenia biegania w życiu. Bieganiem zarabiam na życie, pracuję jako trener, czytam dużo o bieganiu, oglądam materiały poświęcone bieganiu, otaczam się prywatnie ludźmi sportu, dyskutujemy o sporcie. Gdy mam już te kilka wolnych chwil po całym dniu, ostatnią rzeczą jaką chcę robić jest dywagowanie na tematy biegowe na blogu. Mam nadzieję, że to rozumiecie, i że nadejdzie kiedyś moment, że znów będę w tym obszarze aktywniejszy.
Stranda – 3 etap GTWS
Siadłem do laptopa, aby napisać kilka zdań o biegu w Norwegii, ale bez odpowiedniego osadzenia tej historii w szerszym kontekście, nie widziałem sensu tworzenia wpisu. Tymczasem teraz, gdy streściłem to, co u mnie się dzieje (bez zbędnych detali, jak udział w ME w Hiszpanii :D) mam wrażenie, że wpis mógłby się zakończyć właśnie w tym miejscu.
Napiszę zatem krótko – bieg w Norwegii był absolutnie powalony. Cieszę się, że mogłem wziąć w nim udział, bardzo cieszę się, że zająłem świetne 13. miejsce i zdecydowanie przybliżyłem się do udziału w finałowym biegu na Maderze, a najbardziej cieszę się, że siedząc w Mirkowie na łóżku mam tylko kilka siniaków, kilka obdrapań i wszystkie zęby na miejscu.
Jak wiecie, przeważnie podchodzę do relacji z biegów z dystansem, używam często hiperboli, porównań i barwnych analogii oddających trud, jaki każdy biegacz wkłada w pokonanie trasy zawodów. Tym razem nie będzie śmiesznie. Trasę w Norwegii uważam za absurdalną, niebezpieczną i sprowadzającą rywalizację sportową do rangi „SHOW”. W tym samym obszarze „SHOW” leżą inne pseudo-sportowe twory, jak freakowe gale walki, czy cyrk demonstrujący ludzkie osobliwości. Uwielbiam bieganie górskie i każdy pewnie ma inną perspektywę na ten bieg, i gdzie indziej leży u niego granica tego, co jeszcze jest akceptowalne, a co nie. Ja drugi raz na taki start namówić bym się nie dał. Choć raz jeszcze podkreślę – jestem szczęśliwy, że wziąłem udział w kolejnym biegu z serii GTWS i zdobyłem na nim nieco punktów do rankingu.
W środę ruszamy z Asią do Szwajcarii, na kolejne zawody. Nie wiem, czy dam radę zregenerować się dostatecznie do mocnej rywalizacji, ale zrobię, co w mojej mocy, aby tak właśnie się stało. Cieszę się z faktu, że jadę w Alpy bez presji i noża na gardle (intuicyjnie czuję, że powinienem być w top 30 z aktualną liczbą punktów w rankingu głównym).
Kończąc ten wpis, liczę również na dawkę automotywacji w częstszym publikowaniu wpisów. Może jak napiszę to „na głos”, to będzie mi łatwiej zebrać się do działania? 😉
Trzymajcie kciuki!
Gratulacje! Z niecierpliwością czekam i z chęcią czytam każdy wpis na blogu ale chyba też wszyscy rozumiemy, że jest to dla Ciebie dodatkowy obowiązek także bez pośpiechu, niech wpisy powstają w swoim tempie 🙂
Kciuki trzymamy, sytuację rozumiemy, ale nadzieję na dalsze wpisy też mamy. To od nich przecież w przypadku większości z nas zaczęła się znajomość z Tobą i na nich w większości się kończy.
Powodzenia w Sierre-Zinal, to dopiero legendarny bieg!
PS Po biegu nie zapomnij zabrać Asi na wycieczkę do Zermatt, a w drodze powrotnej na romantyczną kolację nad brzegiem Jeziora Genewskiego (najlepiej w Montreux).
Andrzeju Witku! Kosmiczny sezon, pięknie się ogląda, czyta, dopinguje i patrzy na Twoje występy.
Rośniesz w oczach i nie chodzi o tuszę:D
Piona!