Przejdź do treści

3 najbardziej emocjonujące starty Polaków w ostatnich latach

Ilu kibiców biegania, tyle może być opinii o tym, które z występów Polaków w ostatnich latach były najbardziej emocjonujące. Emocjonujące, nie oznacza najlepsze, najbardziej spektakularne, czy najbardziej zaskakujące. Przyznam się też bez bicia, że jako maratończykowi i biegaczowi górskiemu, znacznie bliżej mi do biegów długich niż do rywalizacji sprinterskiej, czy średnich dystansów, w których częściej nasi reprezentanci sięgają po najwyższe laury. Biegi które przytaczam poniżej, wyróżniłem z przestrzeni ostatnich 10 lat, czyli okresu, podczas którego moje życie wokół biegania zaczęło kręcić się nieustająco.

Bartosz Olszewski – Wings for Life 2017

Przez lata mojego biegania poznałem setki biegaczy amatorów, dziesiątki zawodników z poziomu semi-pro i kilku reprezentantów kraju na poziomie mistrzowskim. Pierwsi zżymają się na ostatnich, że Ci na najważniejszych imprezach w sezonie nie kończą biegów albo przybiegają na metę niewiele przed „śmieciarką” (żartobliwe określenie autobusu zbierającego ogon biegu). Ci ostatni żalą się, że Ci pierwsi obserwują na Instagramie influenserów, a nie poświęcają dość uwagi zawodnikom PRO, żeby Ci byli bardziej PRO. Poczynania jednych i drugich szyderczo komentują Ci środkowi – słabszym odpowiadając w tonie mentorskim, a mocniejszym, snując hipotezy, jakby to było w ich przypadku z wynikami, gdyby tylko mogli leżeć przez pół dnia z nogami do góry.

Nazwa schorzenia występującego w środowisku – narzekactwo polskie pospolite.

I w całym tym grajdole pojawił się gość, który z amatorstwa przeszedł do grupy semi-pro, pokazując że jak chce się szybko biegać i robić w tym sporcie pozytywne dla całego środowiska rzeczy – to można. Bartek Olszewski, znany szerzej jako Warszawski Biegacz. Nie będę ukrywał, że szczególnie w początkowych latach mojego biegania, Bartek bardzo mnie inspirował. Do tej pory darzę go wielkim szacunkiem. Gdy ja przepychałem życiówkę w maratonie na 2:50, potem 2:40, Bartek biegał już poniżej 2:30 i jak dziś pamiętam, że myślałem wówczas – skoro ten gość tak może, to ja też dotrę do moich 140 minut. Będę brzmiał jak boomer, ale dla fali świeżych biegaczy w latach 2011-2016 Bartek był motorem napędowym.

Ukoronowaniem Bartka osiągnięć był bieg Wings for Life 2017. Dla mnie był to najbardziej emocjonujący bieg ostatniej dekady z udziałem polskiego zawodnika długodystansowego. Bartek już w dwóch poprzednich latach wygrywał lokalnie WFL. W ramach nagrody mógł wybrać dowolną lokalizację spośród dostępnych na świecie, gdzie rozgrywano ten bieg. Zamiast lecieć na egzotyczne „wakacje”, w 2017 wystartował w Mediolanie, ponieważ właśnie tam spodziewano się najmocniejszej obsady biegu. Rywalizacja zapowiadała się wyjątkowo pikantnie, bowiem głównym konkurentem Bartka był utytułowany włoski ultramaratończyk Giorgo Calcatera.

Fakt, że zawodnicy w Mediolanie rywalizowali ramię w ramię, sam w sobie był pasjonujący. Do tego dochodziła kwestia wyników z innych lokalizacji. Naprawdę siedziałem przed TV z telefonem w ręku i serce biło mi mocniej za każdym razem, gdy grafika ilustrująca położenie zawodników, zmieniała się, a wraz z nią miejsce Bartka w światowym rankingu. Do tego wszystkiego dochodził element stosunkowo nieznanej formuły rywalizacji. Podczas WFL to meta „goni” zawodników, co powoduje, że przyspieszając wcale nie skracasz czasu wysiłku, tylko go wydłużasz. Bardzo przewrotna sytuacja, nadająca zupełnie nowego wymiaru taktycznego rywalizacji.

Bartek po ataku na 75. km trasy oderwał się od Calcatera i zakończył bieg z wynikiem 88,06 km. Śmiem twierdzić, że tamten wynik był biegiem na miarę rekordu Polski na 100 km Janickiego (pod względem wartości sportowej). Po zmianach w formule biegu, obecnie osiągnięcie wyniku na poziomie 88 km nie wydaje się możliwe, co ma też swój urok, ponieważ będziemy do tamtego startu wracać z sentymentem.

Za Bartka trzymam mocno kciuki i jestem przekonany, że wiele pięknych biegów przed nim, ale WFL 2017 był w jego wykonaniu mistrzostwem samym w sobie. Wiem, że bieg ma charakter charytatywny, nie jest to konkurencja rodem ze sportu kwalifikowanego, ale dawka emocji, jaką zapewnił wówczas kibicom Bartek była olbrzymia.

Marcin Chabowski – ME Zurich 2014 maraton

Kto zna hostię, może się oburzyć, że na tej liście umieszczam Marcina i jego bieg sprzed 8 lat. Dla mnie było to jednak bardzo emocjonujące wydarzenie. No bo jak się tak dobrze zastanowić – piękno sportu polega na tym, że człowiek wbrew rozsądkowi, wbrew liczbom i wbrew posiadanej wiedzy – wierzy irracjonalnie w sukces zawodnika i zespołu i jemu/im kibicuje. Właśnie to są emocje, gdy zdrowy rozsądek bierze NŻ-tkę i zaczynamy wierzyć w coś co nie ma racjonalnego uzasadnienia.

Bieg w stolicy Szwajcarii kończył zmagania lekkoatletów podczas ME. Trasa składała się z czterech pętli, na której znajdował się nieprzyjemny podbieg. W dodatku pogoda tego dnia sprzyjała tylko fanom pikników na łonie natury. Zawodnicy zdawali sobie doskonale z tego sprawę, i jak to bywa w biegach mistrzowskich, bardziej niż czas na mecie, biegaczy interesowało zajęcie, jak najwyższej lokaty. Okoliczności te spowodowały, że początek biegu był wolny. Na tyle wolny, że po ok. 10 km biegu na czoło stawki wysunął się Marcin Chabowski, który równym, mocnym rytmem w tempie ok. 3:00/km zaczął powiększać przewagę nad konkurentami.

Z pełną szczerością, mimo posiadanej wiedzy na temat wielu biegów, które sam przeżyłem i widziałem na własne oczy i wbrew liczbą, które wskazywały, że Chabowski biegnie na czas końcowy ok. 2:08 (jego życiówka wynosiła wówczas 2:10 – w dobrych warunkach), zacząłem wierzyć, że ta szalona akcja zakończy się powodzeniem.

Siedziałem z zaciśniętymi kciukami i sam do siebie gadałem: „Nie, kuźwa! To się nie uda!”, po czym dodawałem: „Dawaj Marcin! Dajesz do mety!”. Byłem mega podjarany. Przewaga była coraz większa, Marcin wyglądał bardzo dobrze. W pewnej chwili różnica między liderującym Marcinem a kolejnym zawodnikiem wynosiła ponad minutę. Zawodnicy nawet się nie widzieli. Tętno miałem w pozycji stojącej przed telewizorem ze 150.

Mógł to być najwspanialszy występ maratoński we współczesnej historii Polskiego maratonu. Ale nie był.
W okolicy 30-go kilometra Marcin bardzo drastycznie osłabł. Zbudowana wcześniej przewaga topniała przy każdym kolejnym kroku. Finał biegu był jednak dość przewrotny dla polskiego kibica. Marcin zszedł z trasy. Podobnie jak najszybszy wówczas biały maratończyk – Henryk Szost. Gdy z nieba wpadliśmy do piekła i już mogliśmy szykować się do klasycznego dla naszych sportowców podsumowania: „Miało być jak nigdy, a skończyło się jak zawsze”, honor polskiego maratonu uratował mądrym i skutecznym biegiem Yared Shegumo, dobiegając na metę na drugiej pozycji.

Cóż to był za maraton dla polskiego kibica. Mam nadzieję, że przeżyję jeszcze w życiu taki dreszczyk emocji, jak tamtego dnia.

Artur Kozłowski – MP Orlen 2016 maraton

Uważam, że bieg Artura Kozłowskiego podczas Orlen Marathonu 2016 roku jest niedoceniony, a z perspektywy kibica był to kapitalny spektakl dojrzałego biegania. Podczas nieistniejącej już imprezy – Orlen Marathonu rozgrywano MP w maratonie. Impreza miała szczególną rangę, ponieważ w tym samym roku odbywały się Igrzyska Olimpijskie w Rio De Janerio. Dla zawodników z naszego kraju była to szansa na uzyskanie wartościowego wyniku.

Artur Kozłowski zakończył ten bieg, wygrywając go z bardzo wartościowym (choć nie fenomenalnym) czasem 2:11:56. Samymi liczbami nie da się jednak oddać profesorskiej roboty Artura tego dnia. Wiedząc, że czołówka biegu będzie poruszała się mocniej niż tempo na wynik dający 2:12, Artur zatrudnił na ten bieg własnego pacemakera. Niby banalna sprawa, ale już sam ten fakt pokazuje jak dojrzale i świadomie do zadania podszedł zawodnik z Sieradza.

Podczas, gdy kibicie emocjonowali się na półmetku czasem Henryka Szosta, który biegł w 7-osobowej grupie, kilkanaście sekund za liderującym Kenijczykiem Cosmą Mutuku, Artur Kozłowski spokojnie robił swoje i poruszał się na plecach pacemakera w tempie, które dawało w połowie biegu czas gorszy od najlepszych zawodników o ponad minutę. Kto nie oglądał występu Marcina Chabowskiego w Zurichu mógłby powiedzieć, że zawodnik z Sieradza może powalczyć, co najwyżej o TOP10 tego dnia.

Na 30. km trasy na czele stawki biegł Henryk Szost wraz z biegaczami z Erytrei, Etiopii i Kenii, a tuż za nimi podążał zawodnik z Ugandy. Całe show koncentrowało się na pojedynku rekordzisty kraju z Afrykanami. Artur Kozłowski zredukował stratę do 50 sekund na tym etapie biegu.

35. km – na czele Szost, Munyeki i Andom. Wszyscy biegną razem. Za ich plecami z ponownie zredukowaną stratą, tym razem do 22 sekund podąża Kozłowski.

Między 35. a 40. km mamy prawdziwy maratoński spektakl. Kozłowski dogania liderującą grupkę i zaczyna się od niej odłączać, walcząc o jak najlepszy czas. W punkcie na 40. km trasy melduje się z 30 sekundową przewagą nad grupką którą dopiero co dogonił (sic!)! Na odcinku 5 km odrobił 50 sekund do rywali. Coś pięknego.

Na metę wpada z czasem 2:11:56.
W mojej opinii był to jeden z najmądrzejszych maratonów w ostatniej dekadzie, pobiegnięty przez Polaka. Czas dający powołanie na IO, złoty medal MP i wygrana w najbardziej prestiżowym na tamten moment biegu w kraju oraz nagroda finansowa 70 000 zł. Ten bieg był tak niepolski, tak dobrze rozegrany i poukładany od początku do końca, że powinno dawać się go za wzór do naśladowania młodym adeptom maratonu.

I warto dodać, że Artur Kozłowski, to zawsze był w naszym kraju maratończyk nr 2., 3., a czasami może 4. Mam nadzieję, że jeżeli Artur to przeczyta, to się nie obrazi. Tamte lata odznaczały się mocną generacją maratończyków, a ich zdecydowanym liderem był Henryk Szost. W tej perspektywie wygrana Artura była naprawdę pięknym wydarzeniem.

Takich biegów nam trzeba.

Ktoś może zadać pytanie: a gdzie rekordowy bieg Szosta z Otsu? Albo co z wynikiem Marcina Świerca na TDS? Z całą pewnością kibice LA mogą zaprotestować – czemu nie wymieniłem biegu Patryka Dobka podczas IO w Tokyo lub naszej sztafety mix? Co z emocjami podczas finału GTWS na Azorach, który wygrywał Bartłomiej Przedwojewski?

Życzę nam wszystkim, żeby kandydatur do tych najbardziej emocjonujących biegów w wykonaniu Polaków było, jak najwięcej!

2 komentarze do “3 najbardziej emocjonujące starty Polaków w ostatnich latach”

  1. Do tego zestawienia dodał bym jeszcze Maraton Warszawski, który wygrał Błażej Brzeziński oraz ubiegłoroczną, korespondencyjną walkę o przepustkę olimpijską między zawodnikami w Dębnie i Eindhoven.

  2. Mi przychodzi na myśl jeszcze wygrana w kategorii wiekowej MKONa na MŚ IRONMAN na Hawajach 🙂
    Nie do końca biegowa impreza ale na koniec też coś tam pobiegł 😉
    Fajnie było też patrzeć jak Chaboś w Holandii na mecie ściska się z Adamem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *