Suma szczęścia i pecha wynosi w życiu zero. To jedna z moich „srebrnych myśli”, które towarzyszyły mi na ostatnich kilometrach Wielkiej Prehyby w Szczawnicy, podczas Mistrzostw Polski 2022 w biegu górskim na długim dystansie. W zeszłym roku, o czym możecie przeczytać tutaj, nawywijałem w końcówce biegu, co spowodowało, że mimo poczucia świetnej dyspozycji, zakończyłem rywalizację z lekkim niesmakiem. Miałem w stosunku do samego siebie sporo wyrzutów. No i w stosunku do Polara. Utwierdziłem się wówczas w przekonaniu, że jak chce nosić polara, to tylko jako element garderoby w okresie zimowym. Od zegarków o tej nazwie lepiej trzymać się z daleka. Sprowadzając cały tamten start do jednego słowa, miałem – PECHA.
W tym roku na mistrzostwa kraju jechałem z zupełnie innym nastawieniem. Cały sezon (od listopada) ułożyłem zupełnie inaczej niż rok wcześniej. Rok temu MP były celem numer jeden, teraz miały stanowić miły dodatek do zakończonej asfaltowej części sezonu, gdzie głównym biegiem był uliczny maraton (o przygotowaniach do wiosennego maratonu znajdziecie więcej tutaj). Żeby zobrazować różnice w ukierunkowaniu treningu, w tym roku przed MP zaliczyłem 8 treningów w górach. Rok temu przed MP miałem tych treningów na koncie 70. Oczywiście, mistrzostwa kraju to zawsze poważna impreza i tak, jak już wspominałem – jechałem na nie walczyć i dbać tym samym o to, aby poziom biegów górskich szedł w górę. Jeżeli my sami, jako zawodnicy, nie zadbamy o to, by konfrontować się na najważniejszych imprezach, to skarzemy się na wieczne biadolenie, że organizatorzy mają nas w nosie, nagrody są słabe, PZLA traktuje nas po macoszemu, a kibice wolą dyskusję o tym, czy lepsze na przepaku są pomarańcze, czy arbuzy, niż rozmowę o tym, kto ma większe szanse na wygraną.
Ile kosztuje 'fakap’ z zapisem na MP?
Zanim jednak wyruszyliśmy z Asią w podróż z Wrocławia do Szczawnicy, mało brakowało a mistrzostwa kraju oglądałbym z poziomu kanapy. Na 10 dni przed biegiem skontaktowałem się ze znajomym Tomkiem Sobczykiem, który ma uprawnienia do zapisywania zawodników z poziomu klubu lekkoatletycznego, do którego należę – MKS Siechnice, na imprezy mistrzowskie (takie przepisy). Ja do Tomka, że proszę go o zapis na MP, a Tomek do mnie, że zapisy zamknięte od kilkudziesięciu godzin i dupa. Łatwo mi teraz o tym pisać, bo sprawę udało się wyprostować, ale zrobiło mi się w tamtym momencie gorąco, jak podczas wyprzedzania autem kolumny 5 pojazdów tuż przed zakrętem. Konsekwencje jednak były, finansowe. Okazuje się, że regulamin PZLA przewiduje możliwość złożenia wniosku o dopisanie do listy startowej na bieg po terminie zamknięcia zapisów, ale za „rozważenie” wniosku jest pobierana opłata 500 zł. Dzięki uprzejmości Dynafita, nie musiałem zakładać zbiórki na patronite i ostatecznie na liście startowej się znalazłem. Nauczka na przyszłość jest.
Po dotarciu do Szczawnicy, w przeddzień rywalizacji, zostałem zaproszony na prezentację 'elity’ biegu. Nadal nie czuję się specjalnie komfortowo, gdy jestem stawiany w takiej roli, ale nie ma co ukrywać, że dla prostego chłopaka z prowincji, jest to mega miła sprawa i duże wyróżnienie. Asia przy okazji oczekiwania na wieczorne wydarzenie zapytała się, czy się stresuję biegiem? Odpowiedziałem jej, że jestem autentycznie szczęśliwy, że pobiegnę jutro w zawodach. Popatrzyła na mnie i powiedziała, że jestem nienormalny. 🙂 Miała ku takiej ocenie podstawy, ponieważ przez 3-4 tygodnie chodziłem i stękałem, że czuję się coraz gorzej i że mam zjazd formy i nienawidzę biegania. I wszystko to było prawdą, ale właśnie to jest super w biegach górskich, że będąc w tym środowisku od razu czujesz, że nie tylko o sport tu chodzi. Ja z całego serca jestem ulicznym maratończykiem, ale „Ci ludzie” w górach są naprawdę inni. Nie lepsi, czy bardziej odjechani. Jest tak po prostu – serdeczniej? Sam nie wiem jakiego słowa użyć. Kto jeździ na biegi górskie, wie doskonale o czym piszę, a całą resztę zachęcam do sprawdzenia, czy mam rację :).
Prezentacja poszła sprawnie i w miłej atmosferze, wymieniliśmy z chłopakami uprzejmości przed rywalizacją, która rozpoczynała się kolejnego dnia, a ja po powrocie do naszego miejsca zakwaterowania przygotowałem jeszcze podsumowanie ankiety, którą wysłałem do osób będących na liście MP. Znając już wyniki biegu, prognozy bukmacherów sprawdza się równie ciekawie, co przed biegiem – szczegóły tutaj.
Czas rywalizacji
W sobotę, równo o godzinie 9.00 ruszyliśmy na trasę mierzącą 43,5 km z łącznym przewyższeniem 2000 m. Pogoda dopisywała, było chłodno, ale nie padało. Pierwsze 2 kilometry to płaski bieg przez Szczawnicę. Sytuacja zaczęła klarować się bardzo szybko. Marcin Rzeszótko od razu objął prowadzenie i samotnie budował przewagę od pierwszych metrów. W odległości kilkudziesięciu metrów za jego plecami biegł Piotr Wołąkiewicz, dalej w podobnej odległości od Piotra utworzyła się grupka, w której biegł Kamil Leśniak, Miłosz Szcześniewski i ja.
Trasa zaraz po wybiegnięciu z miasta prowadziła łąkami, które po nocnych opadach i wizycie na szlaku biegaczy z innych dystansów, przypominały błotną ślizgawkę. Plus był taki, że przynajmniej człowiek umorusany cały w błoto od 3 kilometra nie musi później zastanawiać się, czy mijać kałużę, po prostu wpada w nią z pełnym impetem. Paradoksalnie, czym wyżej byliśmy, tym szlak stawał się mniej błotnisty i biegło się nieco lepiej. Po ok. 5 km nasza grupa dogoniła Piotra i dalej poruszaliśmy się w czwórkę. Odnosiłem wrażenie, że większość czasu to ja nadawałem tempo przemieszczania się pod górę, co w sumie było mi na rękę, ponieważ w nienajlepszej dyspozycji, w jakiej byłem, biegłem po prostu w takiej intensywności, którą oceniałem jako możliwą do wytrzymania przez 3,5 godziny (tyle prognozowałem, że będzie trwał wysiłek). Co się działo za moimi plecami, nie bardzo mnie interesowało.
Na pierwszy punkt odżywczy, na 14 km dobiegliśmy w czwórkę niemal w jednym momencie. Profil trasy na Wielkiej Prehybie jest taki, że zdecydowaną większość przewyższenia pokonuje się właśnie do tego miejsca. Dalej szlak składa się z licznych, bardzo ostrych, ale niedługich 'ząbków’. Pomyślałem, że „teraz nastał mój czas – profil, który zdecydowanie bardziej mi leży”. Na myśleniu niestety się skończyło. Wszystkie moje atuty – szybki, dynamiczny bieg – mogłem schować do kieszeni. Biegliśmy po śniegu. To był naprawdę mozolny, cholernie siłowy bieg – ani mocnego odbicia, ani grzebnięcia z łydki. Za plus można wziąć to, że ostre zbiegi mocno nabijają mięśnie nóg, a przy śniegu nie ma tego problemu – człowiek wali 3 metrowe skoki z lądowaniem i półmetrowym uślizgiem i leci dalej bez problemów. Oczywiście, o ile jest dość sprawny i brakuje mu, którejś klepki, a nam w tej 'elicie’ to brakuje na pewno.
Jeden z trudniejszych momentów technicznie nastąpił na zbiegu z Radziejowej. Jest tam cholernie stromo, a na podłożu były wymieszane luźne kamienie i śnieg z błotem. Był to jeden z tych momentów, gdzie nieostrożny ruch mógłby zasilić kieszeń naszego dentysty serią odwiedzin, próbujących doprowadzić stan naszego uzębienia do kompletu. Wyluzowałem i zbiegłem dość spokojnie, ale jak się po chwili okazało, nasza grupka zaczęła się rwać.
Mijanka na 24 km
Mniej więcej w połowie dystansu zlokalizowany był drugi punkt odżywczy. Jego położenie było o tyle ciekawe, że fragment trasy pokonywaliśmy w jedną stronę do punktu (około 500 m) i później tym samym odcinkiem 'cofaliśmy się’ do krzyżówki, która prowadziła nas dalej. Takie ułożenie trasy sprawiło, że mogliśmy dość precyzyjnie ocenić jaką mamy przewagę, czy też stratę do pozostałych zawodników. Biegłem na drugiej pozycji i wiedziałem, że Marcin Rzeszótko ma sporą przewagę. „Sporą”, czyli spodziewałem się 2-3 minut różnicy. Okazało się, że ta wynosiła niemal 6 minut. Marcin bieg w zupełnie innej lidze tego dnia. Dość podkreślić, że moja strata do niego na tym etapie była taka sama, jak w tamtej chwili szóstego Tomka Skupnia do mnie.
Skontrolowałem, że moja przewaga nad Miłoszem Szcześniewskim wynosiła ok. 30 sekund, i kolejne 20 sekund nad Kamilem Leśniakiem.
Na moje szczęście, śniegu na trasie było coraz mniej, a profil naprawdę mi odpowiadał – krótkie mocne ścianki, dużo biegania, przypominającego wymagający cross. Ja to po prostu lubię. Mam naturalne predyspozycje do takiego terenu. Jestem dość sprawny, jak lecę na pysk, bo się potknąłem, to robię przewrót w przód i biegnę dalej. Coraz bardziej doceniam fakt, że jako absolwent AWF-u jestem wszechstronnie przygotowany do wszystkiego, co na trasie może się zdarzyć, czy się czołgamy, czy biegamy w błocie, po skałach, czy skaczemy, czy zbiegamy po luźnych kamieniach. Nawet samo widzenie peryferyjne. Myślę, że to właśnie dzięki latom gry w sporty zespołowe, nie muszę patrzeć pod nogi, gdy biegnę z góry, tylko kieruję wzrok kilkanaście metrów dalej, żeby wiedzieć, jak nabiec na kolejny zakręt.
Bieg w takim otoczeniu bardzo mi sprzyjał i na ok. 30 km przy odsłoniętym terenie wiedziałem, że powiększyłem przewagę nad Miłoszem. W rywalizacji na miejsca, to bardzo ważny element psychologicznie w mojej ocenie. Jeżeli przeciwnik Cię nie widzi, to jego poziom mobilizacji jest zupełnie inny niż w chwili, gdy ma Cię na radarze.
Ogień z dupy!
Po minięci ostatniego punktu odżywczego trasa niemal cały czas prowadziła w dół w kierunku Szczawnicy. Powoli zacząłem do siebie dopuszczać myśl, że ten bieg może zakończyć się dla mnie dużo lepiej, niż wskazywałaby na to moja dyspozycja przed biegiem. Byłem wykończony, ale leciałem z całego serducha, wierząc że zdobędę medal MP. Na 5 km do mety dostałem sms-a od Asi z informacją jakie różnice były na ostatnim punkcie kontrolnym.
Po takiej dawce motywacji od żony nie mogłem zachować się inaczej. 🙂
Na metę wpadłem z czasem 3:34:12. Mega szczęśliwy i z poczuciem wielkiego zadowolenia z wyniku, i z tego jak poukładał się ten bieg, jakie były warunki, i jak udało się zmobilizować organizm do tak potężnego wysiłku. Przez ostatnie 6 miesięcy najdłuższy trening, który zrobiłem to było rozbieganie niecałe 3 h na tydzień przed MP. Wcześniej tylko raz zrobiłem trening trwający 2,5 h w przygotowaniach do maratonu. Czułem i czuję się na zjeździe formy w dół. Kompletnie nie przygotowywałem się do tego biegu, nie trenowałem w górach, a jednak splot okoliczności sprawił, że dyspozycja tego dnia pozwoliła na odniesienie dużego sukcesu, bo bez wątpienia takim jest właśnie zdobycie medalu w mistrzostwach kraju. Tym razem, miałem – SZCZĘŚCIE.
Na mecie wzruszenie. Od dziecka w moim życiu chodziło o proste sprawy, szczęśliwi bliscy, poczucie bezpieczeństwa, jak się powiedzie, to wakacje raz w roku. Nigdy nie pomyślałem, że coś mi się należy. Tyle lat wytrwałości i podążania za pasją. Wszystko to zawsze szło z serducha i to naprawdę cudowne, że jadę na mistrzostwa kraju, zbijam piątki z super ludźmi, z którymi się kumpluję i przywożę kolejny krążek, mimo że nie czuję się i z pewnością nie jestem w najlepszej dyspozycji w swoim życiu w tej chwili.
Mojej żonie, Asi – dziękuję za wytrwałość i akceptację tego, że trening często pacyfikuje życie rodzinne i towarzyskie. Mam nadzieję, że w tych pozostałych chwilach daję radę nadrobić, to czym podpadnę! 🙂
Firmie Dynafit – dziękuję za partnerstwo i wsparcie sprzętowe na najwyższym, światowym poziomie. Dla mnie to wyróżnienie i ważna rzecz, że mogę reprezentować markę śnieżnej pantery.
Czytelnikom bloga – dziękuję za wsparcie dobrym słowem zarówno w tym wirtualnym wymiarze, jak i prawdziwymi, głośnymi okrzykami na trasie zawodów!
Przy okazji, będzie mi niezmiernie miło, jeżeli odwiedzicie nasze media społecznościowe. Pojawia się tam więcej materiałów z biegów, sportowych wyjazdów i treningów.
Instagram
Facebook
Strava
Wielkie gratulacje Andrzej. Czas pokazał że los bywa łaskawy ( raz odbiera by innym razem oddać z nawiązką). Nigdy nie można być niczego pewnym. Na pewno ten start naładował Cię pozytywną energią na resztę sezonu. Kibicuje i trzymam kciuki za kolejne starty. P.s. Super obsada Mistrzostw Polski, było z kim się ścigać … dla mnie zabrakło tylko Michała Rajcy, który mógł namieszać w pierwszej trójce.
Dzięki Rafał! Miło mi. Myślę, że jednak zabrakło kilku osób, nie chcę nikogo pominąć, ale z całą stanowczością dla polskich biegów górskich byłoby świetnie gdyby zdrowie dopisywało chłopakom i na linii startu zameldował się Bartek Przedwojewski, Marcin Świerc, Michał Rajca, Krzysiek Bodurka, Piotrek Łobodziński (choć Piotrek biega przeważnie krótsze biegi), może Marcin Kubica, gdyby się wydłużył. Tomek Kobos jest też bardzo mocnym biegaczem. W sumie to lista mocnych nazwisk nieobecnych na MP równie długa, co osób które wystartowały 🙂
P.S Bartek Gorczyca, w końcu się wyleczy i pewnie też wróci mocny. 🙂
Obyśmy za rok się wszyscy spotkali.
Wielkie gratulacje, jesteś kozak. Mam tylko nadzieję, że nas nie osierocisz na najbliższe miesiące bo codziennie odpalam stronę i patrzę czy czegoś nie nabazgrałeś. Twoje poradniki albo dzienniczki treningowe to skarbnica wiedzy i liczę na regularność 😉 Pozdro.
Hej Damian, dzięki! 🙂
Też mam taką nadzieję. Wszystko jak zwykle sprowadza się do zasobów czasu.. ale będę się starał o regularność.
Widziałem to na lajfie w wynikach na żywo. Byłem w szoku że tak z marszu można tak śmigać , zwycięzca był poza zasięgiem , ale znając Ciebie to nie potrwa długo 🙂 Gratulacje trenerze.
Wielkie dzięki! 🙂
Rzeszót to mocny gracz, nie ma żartów. Będę starał się go dopędzić w tym sezonie 🙂
Wielkie gratulacje.
Rzeszót był tego dnia poza zasięgiem a może to będzie Jego rok?
Wielkie brawa też dla Miłosza, jak widać na bukmacherce słabo się znają ??.
Kamil z BHU założył discorda. Panie co tam były za emocje ??.
Dzięki!
Już kilka osób wspominało mi, że Kamil coś takiego ogarnął, sam muszę zajrzeć 🙂
Ja zawsze na Marcina patrzyłem w PL jako na numer 3., 4. w kraju. Mam nadzieję, że się na mnie o to nie obrazi. Jeżeli wchodzi w sezon z taką dyspozycją, to czerwiec – wrzesień może być naprawdę w świetnej formie.
Serdecznie gratuluję, aczkolwiek wydaje mi sie, że to nie tylko szczęście, albo inaczej – to „szczęście” to efekt lat pracy.
PS Jakie były stawki w tych nielegalnych zakłądach? 😉
Hej,
Dzięki. 🙂
No tak, szczęście to też w pewnym stopniu to, że jakaś tam intuicja w doborze optymalnej intensywności do 3,5 h wysiłku na dany dzień i na daną dyspozycję, jest. Zgadzam się, że trzeba temu szczęściu dopomóc. Myślę, że to też dobra karma, że od 4 lat jak startuję w biegach górskich, to cały czas na te MP jeżdżę, mimo że nie zawsze było to po drodze z planami 🙂
Stawka była najwyższa – uznanie środowiska za dobre typowanie 😉
Cześć Andrzej, dzięki za relacje (dobrze się czytało!) i oczywiście gratuluję medalu 🙂
Chce Cię jeszcze zapytać / poprosić o wpis na blogu w temacie wyboru trenera oraz kiedy jest na to czas. Masz duże doświadczenie, znasz temat z dwóch stron, a ja się trochę miotam z tym tematem i byłoby super jakbyś się wypowiedział (a zakładam, że nie tylko ja skorzystam :)).
Chodzi mi o to czy decydować się na trenera na początku drogi, czy jak staną wyniki lub po jakimś czasie biegania (jakim?), jakie zalety ma współpraca zdalna i czy ma znaczenie, że zawodnik i trener mieszkają w tej samej miejscowości? Przy ilu godzinach w tygodniu czasu na sport trener zaczyna być istotny? I pewnie jeszcze wiele innych wątków, ale gdybyś popełnił wpis to już ewentualne pytania będą w komentarzach 😉 chodzi mi o trenera w kontekście biegania amatorskiego.
Sorry za offtop, ale tak chyba mi łatwiej niż pisać do Ciebie maila, a może uda Cię odpowiedzieć to w ogóle będzie bajka 🙂
Hej Kuba,
Dzięki!
W kwestii trenera, to faktycznie temat jest bardzo szeroki. Dużo wątków do poruszenia. Moja obserwacja jest podobna jak z doborem konkretnych treningów do danej osoby – decydują indywidualne kwestie – doświadczenie zawodnika, cechy wolicjonalne, usposobienie, zasoby czasowe, orientacja na cel i wiele, wiele innych czynników.
Ostatnio śmignęła mi reklama banku, w której żartobliwie zilustrowane było, że ludzie dzielą się na rozważnych i odważnych. Ci pierwsi zanim jeszcze wyjdą na pierwszy w życiu trening, mają sprawdzone wiele forów w jakich butach biegać, co i ile jeść, jak wykonać trening itd. Ci drudzy zakładają trampki i biegną do odcięcia.
Jedno i drugie podejście ma swoje wady i zalety. „Rozważni” nie muszą poświęcać dziesiątek godzin na unikanie błędów po przez samodzielne zdobywanie wiedzy i umiejętności, mogą z pomocą zwrócić się do trenera, który ich przez te pierwsze etapy przeprowadzi i później „wypuści w świat”. „Odważni”, mogą zgarnąć mnóstwo własnego doświadczenia na potknięciach i poprosić o wsparcie trenera, gdy po kilku latach zderzą się ze ścianą (wynikową, metodyczną, motywacyjną).
Nie ma zatem jednej dobrej odpowiedzi na pytanie: Przy jakim nakładzie treningowym należy rozważyć wsparcie trenera?
Na rynku są trenerzy, którzy świetnie znają się na początkowym etapie rozwoju podopiecznego. Są też trenerzy specjalizujący się w treningu 'ambitnego amatora’, a są i tacy, którzy otaczają opieką osoby PRO lub semi-PRO. Znajdziesz inicjatywy, w których największym walorem jest wzajemna motywacja – wówczas cotygodniowe spotkania z drużyną i trenerem są super dodatkiem, ale znajdziesz też trenerów, u których zawodnicy kompletnie się nie znają i nie mają potrzeby się poznawać, bo zgłaszają się po indywidualne podejście i praca zdalna w żaden sposób w tym nie przeszkadza, a 2-3-krotne spotkanie się w cztery oczy w ciągu roku nie stanowi problemu w kraju naszej wielkości.
Przy wyborze trenera zacząłbym od zdefiniowania własnych potrzeb. Czy interesuje nas pielęgnowanie zdrowia, poprawa wyników na płaskich biegach, podniesienie umiejętności biegania w górach, czy może największą radość czerpiemy z samego procesu treningowego i obserwacja naszego organizmu jest najciekawsza?
Jeżeli już to wiesz, to łatwiej znaleźć usługodawcę, który odpowiada Twoim preferencjom.
Zakładając np., że masz – strzelam – 40 lat, dysponujesz 6 h czasu na trening tygodniowo, trenujesz od 5 lat i masz chęć poprawy rekordu w maratonie z 3:20 na 3:15, to można założyć, że będziesz szukał trenera:
– który pracuje z amatorami posiadającymi doświadczenie w biegach masowych (nie z początkującymi i nie z grupą PRO),
– który zna specyfikę dystansu i posiada własne doświadczenie w tym zakresie (jako zawodnik, ale równie dobrze może je posiadać jako trener),
– który jest na tyle ogranięty, że nie pisze „zrób to i to i nie zadawaj pytań”, tylko potrafi uzasadnić zaprezentowaną metodykę,
– który (mimo, że głośno to nie pada), potrafi zaproponować jednostki atrakcyjne, ale pozwalające na podtrzymanie motywacji treningowej, nawet jeżeli ich efektywność spowoduje czas gorszy o 1 minutę na mecie od planowanego (za to pozwoli z uczuciem głodu wychodzić przez 4 miesiące na kolejne treningi)
Koniec końców nie wiem, czy chociaż po części odpowiedziałem na to pytanie. 🙂
Nasuwa mi się jeszcze banalne porównanie do bodowy domu. Albo przynajmniej szopki narzędziowej (zachowując proporcje amatorstwa). Można to zlecić, można zrobić część konstrukcji samemu, a o wykończenie dachu poprosić dekarza (choć pewnie będzie kręcił nosem jak zobaczy projekt ;)), a można zrobić całość samodzielnie (źle, poprawnie, dobrze, znakomicie).
Czasem satysfakcja z samodzielnie postawionej konstrukcji, choć szkaradnej, ale funkcjonalnej, jest większa niż z pięknego domku, który postawi artysta.
Wow, dzięki ogromne za bardzo szybka i mega wyczerpując odpowiedź 🙂
Dzięki za to co robisz, naprawdę doceniam profesjonalizm bo mało takich treści i takiego podejścia jakie prezentujesz przebija się w sieci 🙂
Gratulacje Andrzej! Jestes Gosc i biegaj sobie i nam jak najdluzej 🙂
P.S bedziesz cos biegl w Lądku w tym roku?
Dzięki Pacman! 🙂
Tak, będę biegał podczas DFBG, wnioskuję że – do zobaczenia! 🙂