Przejdź do treści

Jak zostać medalistą Mistrzostw Polski – relacja z zawodów!

„Trudno w to uwierzyć” – ten zwrot może wystąpić w dzisiejszym tekście wyjątkowo często, za co chcę przeprosić językowych purystów, no ale po prostu takie są fakty. Trudno bowiem uwierzyć w to, że chłopak napędzany pasją do sportu po 11 latach od pospolitego ruszenia w biegi amatorskie zdobywa medal Mistrzostw Polski. Trudno uwierzyć w to, że przez całą dekadę robię w życiu to, co po prostu kocham, czyli zajmuję się bieganiem i przy okazji spełniam dziecięce marzenia. Wreszcie, trudno mi uwierzyć w to, co sam właśnie piszę, ale wierzę, że to nie koniec, a dopiero początek dobrych wyników na nowym sportowym poziomie. 🙂

Goniacka - zawody, w których miałem nie startować

Będzie szczerze i emocjonalnie. Na 9 dni przed biegiem nie miałem w planie startu na Mistrzostwach Polski w Bielsku-Białej. Nie chciałem tam jechać, bo dystans nie mój, ja wolę bieganie po górach powyżej 2 godzin, a nie takie szybkie ściganie na połamanie karku. Droga daleka, blisko 3 godziny w aucie, weekend wyjęty z życia, który mogłem spożytkować na ogarnięcie ogródka, a do tego wszystkiego taki start w zawodach, w których nie ma nagród to tylko obciążenie finansowe dla domowego budżetu (o tym napiszę więcej na końcu).

Żeby to zobrazować, muszę cofnąć się do 29 kwietnia. Siedzę wieczorem przed Netflixem, gapiąc się w kolorowe pudło i tak nic nie rozumiejąc z dynamicznej fabuły, ponieważ poziom zmęczenia po dwóch treningach nie pozwala mi zapamiętać imion wszystkich bohaterów. Na telefon przychodzi wiadomość od trenera Andrzeja Orłowskiego: „Świetnie, w Bielsku akurat się przepalisz przed kolejnym startem (15.05 Beskidzki Topór)”. <więcej o współpracy z trenerem Andrzejem, dowiecie się niedługo w nowym wpisie;)>

Myślę sobie, nooo… wszystko fajnie, ale ja nawet się na ten bieg nie zapisałem przez stronę PZLA, więc nici z pomysłu. Piszę o tym trenerowi z niepewnością, a on po chwili odpisuje mi, że na liście startowej jestem z aktywną licencją PZLA, więc chyba jednak zostałem zapisany na Mistrzostwa Polski. 

Przez chwilę zgłupiałem. Tętno mi lekko skoczyło, sprawdzam listę startową na zawody, która już dawno jest zamknięta – no jestem na tej cholernej liście! Ok, co prawda mam odnowioną licencję na ten rok, ale nie prosiłem mojego dobrego znajomego Tomka Sobczyka, który pełni rolę osoby zgłaszającej zawodników na MP z ramienia klubu o to, żeby mnie na ten start zapisywał. Okazuje się jednak, że Tomek postanowił zapisać mnie dla pewności na wszystkie imprezy rangi MP w górach w tym roku, tak profilaktycznie, bez mojej wiedzy. 😀

Tomek – jak ja Ci teraz dziękuję! 🙂

Po chwili odpisuję do trenera: „No to jedziemy do Bielska-Białej zdzierać podeszwy!” 🙂

Przed zawodami - żołnierz rozbrojony

Z racji tego, że celem wiosennych startów jest „Beskidzki Topór”, który odbywa się 15 maja, w treningu nie było mowy o specjalnym luzowaniu. Co prawda treningi zrobiły się nieco lżejsze, ale o ostatnich 7 dniach przed MP mogę napisać śmiało, że były to najtrudniejsze 7 dni przed zawodami wysokiej rangi w moim życiu. We wtorek rzucałem żelastwem, a kilka godzin wcześniej biegałem jeszcze 12 km po 3:28. Myśląc o tym, że w weekend będę miał na zawodach do zaliczenia „tylko” 12 km po górach, zacząłem się niespodziewanie cieszyć, że przynajmniej sobie odpocznę przy okazji zawodów. 🙂

Do Bielska wyruszyliśmy z Asią w czwartek wieczorem. Jak zwykle w lekkim niedoczasie, czego efektem była późna godzina przyjazdu na miejsce i ogólne zmęczenie. Muszę jednak oddać, że w piątek miałem okazję porządnie się wyspać, na treningu wykonałem rekonesans trasy, co uważam za bardzo duży plus w kontekście tego co później działo się na zawodach. 

Wieczorem odebraliśmy pakiet startowy i udaliśmy się na krótki spacer z Arturem, reprezentantem teamu 140minut oraz znajomym z tej części Polski. I w tym miejscu pozwolę sobie na krótką dygresję, że to niezwykle miłe i budujące, że w bieganiu spotyka się tyle świetnych osób. Naprawdę, w jaki region kraju się nie wybieramy, to niemal zawsze mam okazję spotkać kogoś ze znajomych z biegowego światka. To mega pozytywne uczucie!

WhatsApp Image 2021-05-09 at 10.53.56

Czas na wyścig! 🙂

Bieg startował o 12:30, dzięki czemu jak nigdy mogłem rano zjeść nieco większe śniadanie i porządnie się wyspać. Piłem sobie spokojnie kawkę na spacerku o 10.00 i myślałem, że taką godzinę startu to ja szanuję. 🙂

Ok. 11:30 udaliśmy się w okolice startu i jak to zwykle w życiu bywa, wszystko szło zbyt spokojnie, żeby mogło się tak skończyć. Wyciągam mój numer startowy z pakietu, a tam nie moje nazwisko! Jakieś fatum, trzeci raz startuję na MP, a drugi raz dostaję nie swój pakiet startowy! W zeszłym roku biegałem podczas Tatra Skymarathon z chipem Pavla Brydla, bo mój się gdzieś zgubił.

Na szczęście wszystko udało się w miarę sprawnie wyjaśnić, choć zrobiło się mało czasu na przeprowadzenie rozgrzewki. Zerknąłem na zegarek – 30 minut do biegu, a ja nawet nieprzebrany. Patrzę, ktoś biegnie w dżinsach, krzyczy 'cześć’ z daleka i pyta gdzie jest biuro zawodów. Oczywiście w takiej roli musiał wystąpić nie kto inny jak Kamil Leśniak. Od razu zrobiło mi się raźniej, że nie tylko ja jestem mocno nieogarnięty przed biegiem. 😛

Szybka wymiana uprzejmości i czas na rozgrzewkę.

To, co napiszę teraz, może zabrzmieć dziwnie, ale uważam, że kluczowy moment dla zdobycia medalu MP w tym biegu miał miejsce właśnie na rozgrzewce. Dzień wcześniej oglądałem trasę i długo zastanawiałem się, jakie buty wybrać na bieg – lekkie, bardzo szybkie Dynafit Alpine PRO, czy ze względu na banalny, ale miażdżący mięśnie zbieg na trasie zdecydować się na Dynafit Ultra 100, które są mniej dynamiczne, nieco ciężkie, ale są super poduszkowcami. 

Cały czas ciągnęło mnie do lżejszych i „szybszych” Alpine PRO. Wiem, że podobny dylemat miał Jacek Sobas, z którym rozmawiałem o poranku. Też nie był pewien, na jaki rodzaj butów się zdecydować. 

Ostatecznie na ok. 20 minut przed startem spotkałem się jeszcze z trenerem, wymieniliśmy spostrzeżenia i w ostatniej chwili pobiegłem do auta zmienić buty na Ultra 100. Decyzja – wystartuję w treningowych poduszkowcach, jak ryzykować, to ryzykować!

Gotowi do startu? Start!

Bez żadnego ściemniania, rozgrzewam się spokojnie, wiążę jeszcze buty, Asia daje mi kopa na szczęście (jej ulubiony moment podczas moich startów ;)), ustawiam się przy linii startowej. Jeszcze chcę przywitać się z chłopkami na spokojnie i nagle pada głośne: START!

No normalnie, gdybym wiązał buta na jedną kokardkę więcej, to bym nie zdążył na start. Żadnego odliczania. Po prostu 2 minuty wcześniej wszyscy ruszyli znienacka! Jak to zwykle bywa w sytuacjach, gdy poziom adrenaliny i testosteronu jest skrajnie wysoki, ruszyliśmy w tempie, którego nie powstydziliby się czołowi biegacze podczas zawodów na bieżni. Zawsze wydaje mi się, że ruszam za mocno, a i tak po 200 m jestem w okolicach 15 miejsca. Różnica między zwykłymi zawodami a Mistrzostwami Polski jest taka, że w odróżnieniu od innych imprez sportowych, faceci przede mną wcale nie wyglądają na takich, którzy za 5 minut przepadną w leśnej gęstwinie – wręcz przeciwnie. Każdy wyżyłowany, każdy skoncentrowany i każdy gotowy cierpieć do upadłego dla jak najlepszego wyniku. 

Po ok. 1 km, gdy trasa prowadziła w górę starym torem saneczkarskim, rozpoczęły się pierwsze przetasowania. Do przodu wysunęli się Sylwester Lepiarz i Marcin Kubica. Za nimi zrobiła się kilkumetrowa przerwa i dalsza część stawki, w tym ja, który koncentrowałem się, aby biec blisko Piotrka Łobodzińskiego – świetnego, uniwersalnego biegacza, ale przede wszystkim Mistrza Świata w biegach po schodach. Jeżeli ktoś myśli, że bieganie po schodach to jakaś egzotyka, która nie wymaga przygotowania, nich do myślenia da fakt, że Piotrek na 10 000 m ma życiówkę 30:36. Uwierzcie mi, że to jest już konkretne bieganie! Dużo szybsze od mojej życiówki na 10 km.

Trasa cały czas pięła się górę. Ten odcinek od dołu na szczyt Koziej Góry musieliśmy pokonać 3 razy. Jak dla mnie o dwa za dużo, ponieważ na końcu pierwszego podbiegu miałem już myśli, aby przy rozdrożu skręcić w stronę mety zamiast na kolejną pętlę. 

Na szczycie zameldowałem się na 3 miejscu tuż przed Piotrkiem. Za naszymi plecami dosłownie kilka metrów dalej byli zawodnicy z miejsc 5-7 – Dominik Tabor, Michał Dudczak i Piotrek Jaśtal. Kończyłem ten pierwszy podbieg i byłem już tak zalany kwasem, że ledwie mogłem wyprostować ręce, żeby trochę się rozluźnić. Trasa zaczęła prowadzić w dół. Piotrek wyprzedził mnie o kilka kroków i biegłem chwilę za nim. Pomyślałem wtedy – kurde, i tak już jestem zarąbany i ruszyłem w dół jeszcze mocniej. Każdy kolejny krok był jak skok z wysokości 1 metra na jedną nogę. Techniczność trasy w skali od 0 do 10 oceniam na 0,5. Ze szczytu w dół były 2 km autostrady, która masakrowała nogi. Zegarek piknął międzyczas, zerkam, ale widzę niewyraźnie, bo oczy mam całe załzawione – 2:45. Myślę spoko – już kiedyś zjeżdżałem tak szybko na rowerze, nie powinienem się bać. 

Pierwsza pętla dobiega końca. Ruszam na kolejną i słyszę doping mojej kochanej żony. Pierwsze kilka kroków mocno i szybko, ale momentalnie zaczynam czuć, jak nogi robią się ołowiane. Naprawdę, wiele trudnych elementów występuje w górach, ale ta zmienność terenu góra – dół na pełnej lufie, to jest prawdziwa tortura! Oglądam się za Piotrkiem, mam jakieś 30 metrów przewagi. Robię spokojnie swoje, ale po chwili biegniemy już razem. Zbliżamy się do szczytu, a z kolei do nas zbliża się coraz bardziej Piotrek Jaśtal. Chłopaki z pozycji 1-2 zniknęli nam z horyzontu, zapowiada się pojedynek ja kontra dwóch Piotrów. 

Po raz drugi na szczyt Koziej Góry wbiegamy niemal razem. Piotrek Łobodziński krok za mną, a Piotrek Jaśtal jakieś 10 metrów za nami. W głowie zaczyna się pojawiać myśl, że trzeciego podbiegu to ja już nie dam rady. Pocieszam się, żeby chociaż wytrzymać ten zbieg w dobrym tempie. Ponownie ruszam w dół jak szalony, ale tym razem nie jestem w stanie zbudować takiej przewagi nad Pietrem Łobodzińskim jak kółko wcześniej. Na 3 okrążenie wbiegamy bark w bark, niewiele dalej jest Piotrek Jaśtal. Wyprzedzamy się z Piotrkiem Łobodzińskim co 15 metrów. Ja byłem już tak zaorany, że kwas tryskał mi uszami. Naprawdę, czułem jakby ktoś, przykładał mi do nóg rozgrzane żelazo. Piotrek wyminął mnie na bardzo stromym fragmencie, gdzie podchodził, podpierając się rękami o kolana. Mi zaczęła już puszczać głowa. Pomyślałem: „Kurwa, znowu będę czwarty!”. Już się poddawałem, ale pomyślałem o tych wszystkich trudnych chwilach, o bieganiu w mrozie, w śniegu po kolana, o robieniu 20 h treningu tygodniowo, o wstawaniu o 6:00 rano i kładzeniu się o 21:00, o ustawianiu wszystkiego pod ten pieprzony sport, który tak mnie torturuje w tej chwili i ostatni raz zebrałem się, żeby jeszcze na moment przytrzymać się pleców Piotrka. 

Gdyby Kozia Góra była, chociaż o 30 metrów wyższym szczytem, to za trzecim razem pokonywałbym ją na czworaka. Czekałem na kontrę od Piotrka na szczycie, ale najwyraźniej i on w tamtej chwili miał wszystkiego dość. 

Wreszcie „złamałem górkę”, choć to ona, chwilę wcześniej prawie złamała mnie. Po raz trzeci rzuciłem się do szaleńczego zbiegu. Piotr jakieś 10 metrów za mną. Uwierzcie mi lub nie, ale każdy krok pamiętam, jakbym wykonał go przed chwilą. Co 20 sekund zerkałem, czy Piotrek jest na plecach. 2 kilometry zbiegu pokonałem w tempie 2:37. Grzałem jak opętany i to właśnie w tym momencie pierwszy raz zacząłem w to naprawdę wierzyć, zacząłem dopuszczać tę myśl do siebie – TO MOŻE SIĘ UDAĆ!

Zacząłem wierzyć, że mam naprawdę realne szanse, żeby dobiec na pudle. Na 1,5 km przed metą zobaczyłem jeszcze Andrzeja Orłowskiego – krzyczał „Dawaj Endrju! Puść kolano!”. A ja w każdym kroku przyjmowałem już takie przeciążenie na nogi, że tylko kwestią czasu było, to kiedy rozsypię się jak domek z kart. 

Ostatnie 300 m miałem taki strzał adrenaliny jak chyba nigdy na zawodach. Co innego być zarąbanym na finiszu maratonu w 2:23, a co innego ścigać się od 30 minut na zapałki z zawodnikiem, który ma większy zapas prędkości od Ciebie. Byłem tak dorżnięty, że nie wiem jak to oddać słowami. 

Na ostatnich 50 metrach rzuciłem okiem za siebie – zrobiłem to! Naprawdę! Wiedziałem, że obronię 3 miejsce!

Może to wydawać się głupie, ale ja się naprawdę wzruszyłem, gdy wpadłem na metę. 🙂 Ja serio nie jestem jakiś super utalentowany w bieganiu, zacząłem zajmować się tym sportem, gdy byłem już pełnoletni, mam do tego co najwyżej smykałkę lub dryg. Jedyny talent, jaki mam, to talent do ciężkiej roboty. Jestem pieprzonym rzemieślnikiem i gdy myślę, o tym całym trudzie, o tych wszystkich wyrzeczeniach, to realizacja jednego z dziecięcych marzeń jest czymś niezwykłym!

Blacha MP kompletnie nic nie zmienia w moim życiu, a jednak zmienia wszystko. Daje mi poczucie, że cały ten trud wkładany w trening ma jakiś sens, że szukanie i przekraczanie kolejnych barier pozwala  mi się rozwijać, jako sportowcowi.

Sukces drużynowy

Bieganie to sport indywidualny, ale na sukces na zawodach, z biegiem lat i wraz z rozwojem sportowym ma wpływ coraz więcej czynników. W mój trening zaangażowanych jest naprawdę sporo osób i wszystkim dziękuję za to, że mogę robić to co sprawia mi tak wiele radości.

Dziękuję przede wszystkim mojej kochanej żonie Asi. To Ona wie najlepiej, ile mnie to wszystko energii kosztuje i co oznacza tak lubiane przeze mnie powiedzenie, że trening sportowca zaczyna się w momencie pobudki i kończy w momencie zamknięcia oczu wieczorem. Wszystko ma znaczenia w świecie sportu.

Dziękuję firmie Dynafit, która postanowiła wesprzeć mnie sprzętem najwyższej klasy, wierząc, że moje najlepsze sportowe chwile dopiero nadejdą, i że chcą być ich częścią, tak jak ja chcę być częścią marki symbolizującej profesjonalizm.

Dziękuję Trenerowi Andrzejowi Orłowskiemu, który od jakiegoś czasu pełni rolę sędziego w moim treningu. Potrafi dojechać człowieka w chwilach, gdzie instynkt samozachowawczy podpowiada odpoczynek i nakazać wolne w chwilach, gdy ambicja nie pozwala usiedzieć w miejscu. 

Dziękuję Marcinowi Chlebowiczowi, który cierpliwie i nieustannie znosi moje marudzenie na treningach siłowych i dogląda, czy ćwiczę prawidłowo z ciężarami.

Na koniec WIELKIE PODZIĘKOWANIA dla wszystkich czytelników bloga, osób które współpracują ze mną jako trenerem, znajomych i przyjaciół – za każde dobre słowo, a są ich setki i za wiarę, że nieustannie zmierzam do złamania 140 minut w maratonie.

Dziękuję!

Ile zarobiłem na medalu MP?

Na koniec ciekawostka ekonomiczna, dla tych wszystkich, którzy są zainteresowani, co daje medal Mistrzostw Polski.

Koszt bezpośredni związany ze startem w zawodach:

  • Licencja PZLA – 60 zł (jednorazowy w sezonie)
  • Badanie lekarskie – 150 zł (jednorazowy w sezonie)
  • Wpisowe na zawody – 70 zł
  • Paliwo za dojazd – ok. 220 zł 
  • Nocleg (2 doby, 2 osoby) – 430 zł

Razem: 930 zł – tyle kosztował mnie w złotówkach start w MP.

A oto wszystko, co wygrałem (wartość proszę oszacować samodzielnie):

Powołanie na Mistrzostwa Świata w Tajlandii 2021

No i na koniec końców, zgodnie z regulaminem kwalifikacji na Mistrzostwa Świata w biegach górskich – czekam na powołanie do kadry narodowej. 🙂 

Sam nie wierzę, że mogę to napisać, i że to nie dowcip! :))

23 komentarze do “Jak zostać medalistą Mistrzostw Polski – relacja z zawodów!”

  1. naprawdę ?ten spray do butów to by sobie w dupe wsadzili, jakie to jest dno człowiek zdolny poświęca się swojej pasji , a tu takie podsumowanie. Wiem wiem że to nie najważniejsze ale serio żal dupę ściska jak patrzę co dali i to mistrzostwa polski 🙁

    1. niestety biegi górskie są od lat kulą u nogi w związku. nie ma zbyt wielu chętnych do organizacji MP – jedyne wsparcie z centrali według mojej wiedzy to sfinansowanie medali. Organizator na własny koszt musi pokryć koszty organizacji, opłacić, delegata ze związku, sędziego głównego itp. do tego koszty typu zabezpieczenie medyczne, posiłek, obsługa wolontariatu, koszulki, puchary itp. nie wygląda to różowo. co do powołania do kadry i wyjazdu na MŚ – to znamy już przypadki, gdzie związek opłacał start i pobyt – ale dojazd był po stronie zawodników. takie to są sporty „nieolimpijskie”

    2. To trywialne co powiem, ale naprawdę nie o nagrody w tym wszystkich chodzi. 🙂
      Wygrywałem już na biegach po kilka tys. złotych, z wynikami zupełnie nic nie znaczącymi w świecie zawodowego sportu oraz zajmowałem czołowe miejsca w prestiżowych biegach według opinii biegowego środowiska i wracałem z tych imprez z porcelanowym kubkiem. 🙂

      Zdjęcie nagród wrzuciłem, ponieważ zawsze jestem w pełni transparentny z moim bieganiem, a wiem że to sporo osób interesuje. Do organizatora nie mam żalu – jedni dają nagrody, inni nie mogą sobie na to pozwolić. Tyle.

    1. Wiesz Radek, jedni wyniszczają się alkoholem, inni tytoniem, jeszcze inni potrafią przesiedzieć całą młodość grając w gry. Ja biegam, dobrze, że przynajmniej już nie dają plastikowych pucharów, tylko drewno, ekologiczne 😉

  2. Gratuluję jeszcze raz, nie tylko sukcesu, ale może nawet bardziej tego, co wynika z tekstu (nie tylko tego). Myślę, że nie jest przypadkiem, że tak wiele osób, które Cię nie zna osobiście (co najwyżej może dostrzec z daleka na zawodach) kibicuje Ci i się szczerze cieszy z Twoich sukcesów, Oby tak dalej!

    A pudding wygląda nieźle 😉 W sam raz do Netflixa.

  3. Przeogromne Gratulacje Andrzej !!!
    pytałem Cię o ten start jeszcze w kwietniu pod wpisem o rozpoczęciu współpracy z Dynafit 🙂

    1. Hej,
      Wygląda zatem na to, że wiedziałeś już wtedy więcej niż ja 😀

      Dobrze, że wziąłem udział w tym biegu i tyle 🙂

      1. Andrzej gratulacje, pokazałeś w końcu swój talent i mocną głowę ?, fajnie w końcu zobaczyć cię na podium imprezy PZLA, powołanie do reprezentacji kwestia czasu. Trzymam kciuki ?

  4. Gratulacje! Piękny bieg, piękna walka z Piotrkiem i piękna relacja (dzięki za nią). Wygrać z Piotrkiem – przecież specjalistą od takich dystansów – po robocie typowo maratońskiej to naprawdę dużo osiągnięcie. Tempo 2:37 na zbiegu (nawet łatwym), też robi wrażenie. Powodzenia na Toporze:)

    1. Dzięki Tomek!
      Jeżeli mnie pamięć nie myli, to na Toporze będzie okazja się pościgać! Już nie mogę się doczekać!
      Do zobaczenia!

  5. Normalnie to bym powiedział że zazdroszczę . Ale od kiedy biegam trochę więcej powyżej średniej krajowej to wiem ile to jest roboty fizycznej i głową . I powiem że ci się to należało 🙂 Świetny manewr z tym przebranżowieniem z asfaltu na góry . Jak widać „trochę” namieszałeś 🙂

    1. No z tym „należało” w sorcie to trzeba ostrożnie, ale nie będę ukrywał, że spory „ciężar” spadł z serca. 😉

  6. mylę Andrzeju że do koszyka 'zdobyczy’ materialnych z tego startu mógłbyś doliczyć jeszcze koszulkę z orzełkiem, chociaż…
    to chyba jedna z tych rzeczy których wycenić nie sposób

Skomentuj Tomek Kobos Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *