Przejdź do treści

Obóz na Teneryfie – trening z najlepszymi

Mam na imię Andrzej i jestem biegowym Piotrusiem Panem. Kocham sport, a ten jest obecny w każdym elemencie mojego życia. Nigdy nie wygrałem międzynarodowych zawodów o wysokiej randze. Mojego nazwiska nie znajdziecie w tabelach z rekordami kraju, a w mojej szafie z ubraniami na próżno szukać biało-czerwonego dresu z orzełkiem na piersi. Jednak żadna z tych rzeczy nie przeszkadza mi w tym, aby być szczęśliwym człowiekiem i czerpać z życia biegacza 100% satysfakcji. Satysfakcji, którą daje mi trening na możliwie jak najwyższym sportowym, poziomie. Zapraszam Was na lekturę, o tym jak spędziłem 3,5 tygodnia na obozie sportowym na Teneryfie w towarzystwie świetnych sportowców i jeszcze lepszych ludzi.

O tym co działo się na obozie, napiszę dwa lub trzy wpisy. Dzisiaj będzie nieco mniej o samych jednostkach treningowych – i całej metodologii treningu, a więcej uwagi poświęcę na czysto ludzki aspekt funkcjonowania podczas minionych tygodni oraz na sprawy logistyczno-organizacyjne, które być może komuś pomogą w samodzielnym przygotowaniu obozu sportowego na Teneryfie. Nie będę też ukrywał, że z taką ochotą do pisania tekstu na blogu, jak w chwili obecnej nie siadałem już bardzo dawno. Przypominam sobie „stare dobre, przed-pandemiczne czasy”, kiedy na blogu pojawiały się relacje z zawodów. Właśnie to uczucie towarzyszy mi teraz. Mam ochotę opowiedzieć Wam o tym, co czułem i jak różne były to emocje. 🙂

Obóz na Teneryfie - jak do tego doszło?

Na początek zagadka dotycząca zdjęcia znajdującego się powyżej. Na zdjęciu widać 4 złotych medalistów Mistrzostw Polski. Pytanie brzmi: Ilu medalistów naszego kraju widać na zdjęciu po odjęciu mojej osoby? 🙂 Odpowiedź na końcu tego akapitu.

Rok temu (wiosną 2020 roku) z zazdrością przyglądałem się jak Kamil Leśniak i Bartek Przedwojewski trenują w ciepłej Hiszpanii, podczas gdy ja kombinowałem, gdzie można pójść pobiegać, żeby nie wyrżnąć orła na miarę ruchu narodowościowego. Później czas płynął, ja coraz więcej uwagi przekierowywałem na trening górski, aż wreszcie jesienią 2020 podczas jednej z rozmów telefonicznych z Kamilem Leśniakiem, rzuciłem temat obozu 2021 w eter. Kamil wstępnie potwierdził, że również 2021 jest chętny na wylot na Teneryfę. W okolicy Nowego Roku, mając ustalone ogólne założenia wyjazdu, przeszliśmy do dokładniejszego planowania pobytu na wyspie oraz do ostatecznego kształtu składu, w jakim będziemy wspólnie trenować, a może co istotniejsze – spędzać czas. Było w tym temacie nieco zamieszania, ponieważ ciągłe zmiany przepisów, obowiązkowe testy na koronawirusa oraz problemy z lotami na Wyspy Kanaryjskie spowodowały, że ostateczny skład obozowego teamu nieco się uszczuplił. Co jednak najważniejsze – 28 stycznia 2021 roku wysiedliśmy na lotnisku Teneryfa południe w pełnym składzie! 🙂

Wydaje mi się, że chłopaków możecie kojarzyć z różnych biegowych akcji w naszym kraju, ale, jako że blog 140minut.pl realizuje też misję edukacyjną w obszarze szeroko pojętej kultury biegowej, to baaardzo skrótowo przybliżę Wam sylwetki uczestników obozu:

Kamil Leśniak – kilkukrotny medalista MP w biegach górskich. Specjalizuje się w biegach ultra. Ja od siebie mogę napisać, że tak barwnej postaci w świecie biegania można ze świecą szukać. Po prostu człowiek przygoda. Każdego wieczoru myślałem, że żadna nowa historia ze świata biegania mnie nie zaskoczy, i za każdym razem byłem zaskoczony, a też trochę tych historii już sam nazbierałem :).

Mateusz Kaczmarek – znany jako 'Kaczmar’. Aktualny mistrz kraju na 3000 m z przeszkodami. Przeszkodowców szanuję bardzo za to, że potrafią biec przez 3 km po płaskim w tempie 2:50, a gdy ktoś im rozstawi przeszkody, to jakby o nich zapominali i biegną dalej w tym samym tempie. 🙂 Na maratonie ludzie potrafią narzekać na konieczność przebiegania przez tory tramwajowe, a Mateusz nie narzeka na belkę na wysokości 91 cm i rów pełen wody tuż za nią. Umiejętności specjalne: sztuczki karciane – o zaletach tych umiejętności w dalszej części wpisu.

Bartek Przedwojewski – jak Bartka ktoś z czytelników nie kojarzy, to przynajmniej nie powinien się do tego przyznawać. 🙂 Medali MP w górach zdobytych przez tego gościa nie liczę, bo nie wiem, gdzie odłożyłem kalkulator. Facet znany jest jednak w większym stopniu na świecie m.in. dzięki takim akcjom jak wygrana finału Golden Trail Series, czy dzięki czołowym miejscom zajmowanym w najbardziej prestiżowych biegach górskich w Europie. Niemniej, uważam, że w bieganiu Bartłomiej się marnuje, a przynajmniej równie dużą furorę mogłaby sprawić prowadzona przez niego naleśnikarnia!

Andrzej Piotrowski vel Meloniq –  facet, który w ciągu doby potrafi przebiec 267 km – to na tyle dużo, że jak ktoś planuje pobiec więcej w tym samym czasie, musi liczyć się z koniecznością pobicia rekordu kraju, który jest właśnie w posiadaniu Andrzeja. Jeżeli dla kogoś 24 godziny biegu to za wiele, Andrzej skutecznie ściga się o medale MP również na biegach 100-kilometrowych. Pozabiegowo – wielbiciel maltodekstryny i wygazowanej coca-coli. 

Tomasz Krzywicki – ultras i podróżnik. Przez ostatni tydzień towarzyszył nam w naszym obozowym życiu. 

 

Skład obozowego teamu uzupełniałem ja wspólnie z Asią, której poświęcę osobny akapit, a może i osobny wpis, ponieważ jej decyzja o wspólnym pobycie z grupą facetów w kółko jedzących makaron, biegających i śpiących po treningach, była chyba bardziej odważna, niż moja deklaracja chęci wykonania z chłopakami wszystkich najtrudniejszych treningów. 🙂

Odpowiedź do zagadki:
Dokładnie 4 złotych medalistów MP. Jako jedyny z naszej paczki nie zasmakowałem prestiżu związanego z odebraniem blachy MP w bieganiu. Taka ekipa do treningu 🙂

Życie na obozie - gdy codziennie jest piątunio!

Kolacja, okolice godziny 19:30. Na stole bagiety, warzywa, końcówka wędliny, końcówka sera – Kaczmar znowu się dziwi, że brakuje sera, wspomina, że wczoraj kupiliśmy 3 paczki. W sumie ma rację, niby niedawno, ale z drugiej strony to było 4 jednostki treningowe temu – kto pamięta tak odległe czasy? Kamil z wątpliwą gracją pyta komu polać wina do kolacji i nie czekając na odpowiedź, napełnia kieliszki wszystkim. W końcu jak człowiek poleci w lutym na Teneryfę, to musi umieć się bawić – butelka wina na 6 osób i do łóżka, regenerować się przed kolejnym dniem. 

Jemy, uszy się trzęsą. Przerób kalorii jest na tyle duży, że nikt nie liczy, ile wciągnie, po prostu ładowanie żarcia pod korek. Gdy kolacja dobiega końca, Bartek chwyta kieliszek i wnosi chóralnie toast: „Za piąteczek, piątunio!”. Za piąteczek! Śmiejemy się, przybijamy zdrowie, wspominamy wydarzenia z minionego dnia. Wszyscy dojechani na amen, ale szczęśliwi. Nikt nie przejmuje się faktem, że jutro jest wtorek…

Modus Operandi 

Schematy rządzą życiem – podobno. Schematy rządzą podczas obozu – na pewno.
Każdy nasz dzień miał bardzo podobny przebieg. Pobudka ok. 7:00, meldunek w kuchni, sprawny przydział obowiązków, choć tak naprawdę każdy brał się do roboty bez specjalnego delegowania zadań – jedna osoba nakrywała, druga szykowała owsianki, trzecia kroiła owoce, czwarta parzyła kawę. Kto miał kryzys poranny, ogarniał stół po posiłku. Pełna koordynacja działań. Śniadanie kończyliśmy o 7.45. Na 24 śniadania 19 razy zjadłem rano owsiankę. Dokładnie tyle samo razy zjadłem owsiankę w ciągu całego 2020 roku. 🙂 Piszę teraz tekst i w sumie nie wiem, kto zarządził w pierwszy dzień owsiankę, ale później wybór padł na inne produkty tylko, gdy w planie był taki trening, że jego wykonanie groziło mocnym przeczyszczeniem układu trawiennego. Dla bezpieczeństwa swojego i innych wówczas jedliśmy na śniadanie pieczywo 🙂

Między śniadaniem a wyjazdem na trening mięliśmy godzinę. Dla mnie był to niemal najcenniejszy czas na wykonanie obowiązków zawodowych. Podczas pobytu na obozie cały czas wypełniałem obowiązki trenerskie, a do tego potrzebny jest przytomny umysł i analiza treningów. Oczywiście poza poranną godziną w pracy, mniej więcej dwukrotnie w tygodniu wstawałem 1,5 h wcześniej, aby pracować, ponieważ to właśnie rano miałem największe szanse na efektywną robotę umysłową. Pracowałem również po południami, po ok. 1-2 h, ale poziom zmęczenia mocno utrudniał wówczas obowiązki. 

Zresztą podobne podejście mieli też inni. Bartek i Kamil również zajmują się opieką trenerską biegaczy. Andrzej 'Meloniq’ jest programistą. Asia również przez jeden tydzień wykonywała swoje obowiązki zawodowe zdalnie. 

Poranny trening

Cała poranna sesja treningowa zamykała się przeważnie w przedziale od 8:45 do 13:00. W ten czas wlicza się przejazd z miejscowości, w której spaliśmy – San Miguel, do miejsca wykonania treningu, trening, który trwał przeważnie ok. 2,5 h (+/-, ale raczej + 0,5 h) oraz powrót na chatę. Jak łatwo policzyć sam czas poświęcony na transport ma tutaj znaczenie. Raz ten czas był krótszy, innym razem dłuższy. Wynika to z faktu, że nasze treningi realizowaliśmy praktycznie w każdej części wyspy. Najczęściej jeździliśmy na płaskowyż pod wulkan na 2100 m n.p.m., ale zdarzały się wyjazdy na stadion, nad wybrzeże, czy też treningi w innych rejonach wyspy jak Maska, czy okolice parku Anaga.

Można też zastanowić się, jak udało się pogodzić interesy i trening biegaczy górskich, ultramaratończyka biegającego „dobówki” i przeszkodowca? Mięliśmy tak dograną logistykę, że zawsze umawialiśmy się na miejsce spotkania przy którejś z naszych ulubionych kawiarni. Przeważnie to Kaczmar meldował się pierwszy po treningu, przez co z automatu stawał się kierowcą i zdarzało się, że podjeżdżał w miejsce, gdzie trening kończyli inni. 

Obiad i regeneracja

Po powrocie z porannego treningu protokół działania był jeszcze dokładniejszy niż poranne manewry. Człowiek głodny, to człowiek działający sprawnie i w reżimie obozowym :). W przypadku 90% posiłków do gara trafiał makaron kupowany w kilogramach. Do tego passata i duża porcja warzyw, które i tak zawsze zostały wyzerowane. 😛
W kuchni ciągła rotacja – tak, żeby łazienka nie stała pusta. 

Co ciekawe w domu, który wynajmowaliśmy, mieliśmy basen. Ja skorzystałem z niego dwukrotnie. W drugi i trzeci dzień pobytu. Wtedy była jeszcze energia na wskakiwanie do wody. W kolejne dni basen stał cały czas zakryty. Po jedzeniu wszyscy obierali kierunek – łóżko, na obowiązkową drzemkę, która przywracała choć trochę sił do dalszego działania. 

Drugi trening

Przeważnie drugie treningi wszyscy mieli nieco lżejsze niż poranne sesje, co jest w sumie dość naturalne. Startowaliśmy ok .16:30 i kończyliśmy 18:30-19:00. Właśnie przy okazji tych treningów zdarzało się, że ja z Asią wybieraliśmy się jednym autem nad wybrzeże, gdzie Asia mogła sobie pospacerować lub zrobić trening, a ja w tym czasie realizowałem własny plan. Chłopaki w zależności od dnia jeździli drugim autem „do góry” lub realizowali trening koło domu. Oczywiście część treningów też wykonaliśmy wspólnie, ale panowało niewypowiedziane założenie, że kluczowe jest, aby rano wspólnie spiąć tyłek do roboty, a po południu „jakoś pójdzie”. 

Wieczór w „Domu Biegacza”

Nie ma się co oszukiwać – mimo wielkiego zmęczenia, to właśnie wieczory były najprzyjemniejszymi momentami dnia. Wszyscy byli po robocie. Przeważnie w dobrym nastroju po zrealizowaniu założeń treningowych. W dni, gdy treningi były szczególnie trudne, fundowaliśmy sobie nagrodę w postaci „kolacji premium”. Taką kolacją za mega dobrą robotę na treningach, były naleśniki serwowane przez Bartka! Już o tym wspomniałem, ale napiszę to jeszcze raz – majstersztyk. Niby co tam może być skomplikowanego, trochę ciasta i ciach na patelnię, ale jednak smakowało wybornie. Jedyne naleśniki, jakie wygrywają z produkcją Bartka to naleśniki mojej żony oraz mojej mamy! 🙂

Miejsca treningów - marsjański krajobraz Teneryfy

Luźno licząc, podczas 45 treningów, jakie wykonałem podczas obozu, zwiedziłem 15 miejscówek. Każda z tych miejscówek miała w zależności od treningu różne modyfikacje i warianty, ale udało mi się potrenować niemal w każdej części wyspy. Natomiast wyróżniając główne miejsca treningowe – można wskazać 4 trasy, na których regularnie się pojawialiśmy:

1. Trasa crossowa na wysokości 2100 m n. p. m.
Robiliśmy na niej biegi zakresowe i przeróżne „specjały” serwowane przez Trenera Andrzeja Orłowskiego, który jest odpowiedzialny m.in. za trening Bartka. Ja na tej wysokości, ale na asfaltowej szosie, wykonywałem również 30-tkę w zmiennym tempie. Ponadto wiele wycieczek biegowych, które prowadziły górskimi szlakami, kończyliśmy właśnie w tym miejscu. Trudno jest oddać, to jaki krajobraz otacza człowieka podczas treningu. Najczęściej pada określenie „marsjański”, ponieważ wkoło rozpościera się coś, co przypomina pustynię z niesamowitymi formacjami skalnymi. Wydaje mi się, że jestem wygadany, ale nie potrafię oddać słowami tych widoków. 🙂

2. Trasa „Regle” przy miejscowości Vilaflor. 1700 m n. p. m.
Miejscowość, a w zasadzie mieścinka Vilaflor, to ostatnie miejsce od strony południowej Teneryfy, gdzie mieszkają Hiszpanie. Wyjeżdżając z miasteczka kolejnym punktem, w którym można się zatrzymać, jest hotel obok wspomnianej już wcześniej trasy pod samiuśką Teidą. Uważam, że jest to świetna miejscówka na bazę pobytową, choć my akurat mieszkaliśmy niżej. Trasa do biegania jest przepiękna! Przez większość dni nad oceanem unosiły się chmury, co dawało efekt, tak jakbyśmy biegali tylko „trochę wyżej” od białej kołderki otaczającej wyspę po horyzont. Prawdziwy skyrunning, choć techniczność trasy jest bardzo niska. Na spokojne kilometry sprawdzała się znakomicie!

3. Trasa górska z Granadilii (ok. 650 m n. p. m.) na szczyt Guajara (2718 m n. p. m.)
Moja ulubiona trasa treningowa na największe kobyły, jakie robiliśmy. Zaczyna się w sąsiedniej miejscowości do miejsca naszego zamieszkania i nieustająco prowadzi terenowymi ścieżkami w górę przez ponad 2000 m przewyższenia na odcinku 16 km. Czegoś takiego w Polsce nie da się potrenować, nawet jakby bardzo się chciało. Trasa zawiera dość szybkie i łatwe fragmenty, ale w znakomitej przewadze jest naprawdę trudna technicznie! Pamiętam taki trening, na którym lecieliśmy w mocnym tempie z wysokości 650 m w górę przez 90 minut. Ja skończyłem trening jakieś 200/300 m od szczytu (Bartek wbiegł na górę). Następnie zbiegaliśmy do wspomnianej już wcześniej miejscowości Vilaflor (1700 m), gdzie czekało na nas auto i ciastko w kawiarni. Ja te 800 m w dół na odcinku ok. 8 km pokonywałem ok. 55 minut. Bomba zmęczeniowa i działająca wysokość w połączeniu z technicznością trasy powodowała, że zbiegałem w takim samym tempie, jak wbiegałem (żeby nie było, że się obijałem – Bartek zbiegał tyle samo czasu).

4. Stadion lekkoatletyczny w miejscowości Los Cristianos.
Stadion jest położony nad wybrzeżem. Z miejsca naszego zamieszkania mieliśmy do niego 30 minut drogi. Usytuowanie obiektu jest bardzo klimatyczne. W oddali widać wulkan, obiekt jest zadbany i naprawdę mocno oblegany przez atletów. Pomijając fakt, że jechałem na treningi na stadionie mega zestresowany czekającą nas robotą, wizyta na obiekcie była super przeżyciem.

Rozrywka. Czyli jak wykorzystać efektywnie strzępy czasu!

Początkowo chciałem zrobić dowcip i w tym akapicie postawić milczącą, lecz wymowną KROPKĘ. 🙂 Prawda jest jednak taka, że coś tam z rozrywek nam się jednak przytrafiało. Pytając chłopaków, pewnie każdy wspomniałby o czymś innym. Mi w głowie utkwiły wieczorne rozgrywki karciane, głównie 'Makao’, choć na koniec obozu dominowały rozgrywki w 'Oszusta’ (ocenzurowana nazwa popularnej gry karcianej polegającej na oszukiwaniu innych) :P. W sumie dobrze, że obóz trwał tylko 3,5 tygodnia, bo po miesiącu zaczęlibyśmy pewnie grać w Pokera na buty biegowe, bo tylko tego mieliśmy ponad stan :D.

Zresztą Kaczmar przed przylotem pytał się, czy zabrać coś ważnego z Polski na Teneryfę. Ja np. zabrałem ze sobą żonę – spełniała kryteria – jest ważna i nie dostanę takiej w Hiszpanii. Kamil zabrał ze sobą mieszankę orzechów, które jedliśmy przez tydzień, Andrzej Meloniq spakował maltodekstrynę (kiedyś to wyjaśnię), Bartek słoik ulubionego miodu z polskiej pasieki, a Kaczmar chciał zabrać żetony do Pokera. 🙂

Żeby nie być gołosłownym, że Mateusz na kartach zna się jak mało kto, to skubaniec testował na nas sztuczki karciane i to naprawdę dobre! Mieliśmy z tego niezły ubaw. Nie wiemy, jak to robił, ale mieszał karty i jak Ci wszyscy magicy kończył trick, mówiąc, żeby sprawdzić jaką kartę trzymamy w ręku. No i kuźwa zawsze wychodziło na jego. Na zakładach wygrał chyba z 20 ciastek ufundowanych po treningach, na które chodziliśmy do cukierni w Vilaflor!

Same wizyty we wspomnianej kawiarni również były dla nas bardzo miłymi chwilami. Co prawda nie obyło się przy zamówieniach bez kłopotów, ponieważ ja ze swoim koślawym angielskim czułem się jak poliglota przy Pani obsługującej kawiarnię, ale zawsze coś słodkiego i kawę ze skondensowanym mlekiem dostaliśmy. 
Teraz po czasie myślę sobie, że babka w sumie wcale nie miała problemów ze zrozumieniem, co chcemy zamówić, tylko była mistrzynią sprzedaży. Zawsze rachunek był nieco większy, niż zakładaliśmy :D.

Pod koniec wyjazdu udało się nam wspólnie zrobić również coś, co w Polsce nie jest obecnie możliwe, i nie chodzi mi o 2000 m UP w jednym podbiegu ;). Wybraliśmy się na ucztę do restauracji! Przyznam, że mi i Asi zdarzyło się w trakcie wyjazdy zjeść w knajpie kilkukrotnie. Jednak na wspólną biesiadę wymknęliśmy się dopiero pod koniec pobytu. No i było pysznie! Choć łatwo się na drugi dzień podczas treningu nie było. 🙂

Z innych rzeczy, którymi udało się nam umilić obozowy czas wolny były m.in. wycieczki – do Maski i do Parku Anaga. Zaliczyliśmy również kapitalną 100-kilometrową wycieczkę rowerową razem z Asią, pokonując niemal 1/4 wyspy za jednym podejściem. Do tego, dosłownie – doszły dwa wyjścia trekkingowe, w tym jedno pod samą Teidę, ale o tym wszystkim i o innych przygodach, jakie przydarzyły się nam z Asią, mam nadzieję, że napiszę osobno. 🙂

Ile kosztował nas wyjazd?

Może nie wszyscy to wiedzą, ale kocham Excela :). Nie wiem czemu, ale uzupełnianie cyfr i zbieranie danych mnie uspokaja (chyba, że uzupełniam dane budżetu domowego po wizycie Asi w sklepie odzieżowym (oczywiście żartuję!) ;). W związku z tym mogę dość precyzyjnie podać, ile wydaliśmy na obozie i co składało się na nasze koszty. 

Najpierw jednak w ogólnym zarysie napiszę „jak funkcjonowaliśmy” i z czego taki model wynikał.

Kwestie transportu na Teneryfę i powrót do Polski każdy organizował we własnym zakresie. Strategie były różne – my kupiliśmy od razu bilety w dwie strony z bagażem rejestrowanym. Chłopaki grali va banque i kupili lot na Teneryfę, a później obserwowali ceny biletów powrotnych i czekali na dobry moment. 
Transport na miejscu mieliśmy zorganizowany na dwa auta osobowe, które wypożyczaliśmy na lotniku. Ja załatwiałem jedno auto na siebie przez internet, jeszcze przed wylotem, a Kamil drugie na miejscu w lokalnej firmie. Moje wypożyczenie Polówki wyszło nieco taniej, ale naprawdę symbolicznie. Uważam, że Kamil zrobił lepszy interes, bo w podobnej cenie wypożyczył Astrę, ale znacznie większą i w lepszym standardzie. Do tego brał furę w takiej firmie, że jakby wrócił bez błotnika, to by nic nie powiedzieli – pełen luz. 🙂 Ostatecznie koszty obu aut i paliwa do nich dzieliliśmy proporcjonalnie do osób i spędzonego na obozie czasu. 
Dodam jeszcze, że dwa auta były niezbędne, ponieważ zdarzało się nam robić treningi z punktu A do punktu B (a dlaczego tak robiliśmy, wytłumaczę przy okazji analizy treningowej obozu).

Polityka żywieniowa była taka, że kupujemy do domu wszystko co jest potrzebne i każdy korzysta ze wszystkiego co w lodówce się znajduje. Koszty spisujemy i dzielimy po równo. Proste i funkcjonalne rozwiązanie. Jeżeli ktoś miał ochotę wyskoczyć zjeść coś ekstra na mieście, to robił to poza wspólnym budżetem – tyle. 🙂

Dokładnie tak samo rozliczaliśmy zakwaterowanie. Mięliśmy wynajęty cały dom od Polki mieszkającej na Teneryfie. Czynsz tygodniówkami dzieliliśmy na liczbę mieszkańców. W tym aspekcie ja z Asią mięliśmy lekki bonus, bo przejęliśmy pokój małżeński tylko dla nas. Chłopaki musieli podzielić się pozostałymi dwoma pokojami. 🙂

Do konkretów – poniżej zestawienie kosztów według kategorii. 
Posiłki na mieści* – tutaj jest wartość szacunkowa. Wyszliśmy z Asią łącznie 5 razy zjeść coś na mieście. Przyjąłem, że średnio posiłek dla dwóch osób kosztował 30 euro.
Kawiarnia* – średnio 4 euro za wypasione ciastko i kawkę. Przyjąłem, że byliśmy na takich pieszczotach dla podniebienia 12 razy.

   25dni obozowych
Koszty wg. kat.KategoriaWydatekŁącznieNa 1 dzień (średnia)
2 505,27 zł
TransportSamolot w dwie strony + 1 bagaż rejestrowany1 075,00 zł43,00 zł
TransportTest na Cov-19 (POL 470 zł + ES 38 E)642,90 zł25,72 zł
TransportWynajem auta656,38 zł26,26 zł
TransportPaliwo130,99 zł5,24 zł
1 528,80 złNoclegNocleg1 528,80 zł61,15 zł
1 639,37 zł
WyżywienieZakupy do wspólnej lodówki961,42 zł38,46 zł
WyżywieniePosiłki na mieście*341,25 zł13,65 zł
WyżywienieKawiarnia*109,20 zł4,37 zł
WyżywienieOdżywki (batony i żele)227,50 zł9,10 zł
113,75 zł
SprzętWynajem roweru113,75 zł4,55 zł
SprzetDaszek + bidon (zapomniałem)68,25 zł2,73 zł
SprzętWejścia na stadion27,30 zł1,09 zł
   5 882,74 zł235,31 zł

Są to oczywiście koszty na jedną osobę. Do tego należy doliczyć pamiątki oraz jakieś drobne wydatki, których nie odnotowałem w zestawieniu. Średni koszt 1 dnia obozowego to 235 zł. Naturalnie, czym obóz byłby dłuższy, tym dniówka niższa. Z pewnością dało się też obniżyć cenę wyjazdu jeszcze bardziej. Nasz pobyt był raczej w jakości „standard”, ani nie biedowaliśmy, ani nie szaleliśmy z wydatkami. Największą oszczędność można poczynić na transporcie, choć np. ja – jeżeli będzie mi dane – przy kolejnym wyjeździe zabieram ze sobą rower, co oznacza konieczność dokupienia specjalnego bagażu.

P.S Zapomniałem uwzględnić w zestawieniu kosztów ubezpieczenia. Te wyniosły na cały pobyt ok. 300 zł za osobę w opcji zabezpieczenia się przed wypadkami w trakcie trekkingów i biegów górskich na wysokości powyżej 1500 m n. p. m., co uznawane jest za sporty extremalne. 😛

Koronawirus - obostrzenia

Na koniec dzisiejszego wpisu bardzo krótko zbiór kluczowych informacji, które dotyczyły naszego wyjazdu. Pamiętajcie, że byliśmy na Teneryfie w terminie od 28.01 do 21.02, więc informacje mogą być już nieaktualne.

1. Przed wylotem na Wyspy Kanaryjskie musieliśmy wykonać test RT- PCR. Wynik musiał być w języku angielskim. Jego ważność to 72 h wstecz od godziny wylotu. 

2. Na lotnisku w Hiszpanii kontrola pod kątem Covid-19 była dość dokładna. Sprawdzano temperaturę wszystkim przylatującym, a każdy podróżny musiał posiadać przygotowany wcześniej dokument z kodem QR, pozwalającym namierzyć go w razie konieczności. Rzecz jasna trzeba było się również pochwalić negatywnym wynikiem testu RT-PCR.

3. Przemieszczać się można było tylko z zakrytymi ustami i nosem. Hiszpanie bardzo mocno tego przestrzegali. Raz zdarzyło się nam, że przebieraliśmy się po treningu przy aucie i starszy pan siedzący na ławce nieopodal zawołał nas i wymownym gestem pokazał, że jak trening zakończony, to należy założyć maski. 

4. Teneryfa była objęta „2 strefą” np. w odróżnieniu od Gran Canarii, która znajdowała się w „3 strefie”. Różnica była taka, że na Teneryfie można było swobodnie wyjść do restauracji. Działały bary, ogródki przy kawiarniach, nie widziałem, żeby ktoś martwił się liczebnością klientów w knajpie. 

5. W godzinach 23 – 6 obowiązywał zakaz poruszania się. Później, gdy rozpoczął się karnawał, przesunięto te godzony i zakaz obowiązywał od 22. 

6. Przed powrotem do kraju przeczytałem, że wracających obowiązuje 10-dniowa kwarantanna. Warunkiem zwalniającym z kwarantanny było wykonanie testu na Cov-19. Po dwóch telefonach do sanepidu i sprzecznych informacjach udało się nam ustalić, że honorowane są testy RT-PCR oraz testy antygenowe (różnica w cenie ok. 300 zł). Wykonaliśmy z Asią test antygenowy, który poza spokojną głową kompletnie do niczego nie był nam potrzebny, jak się później okazało. Od momentu wejścia na lotnisko, aż do chwili obecnej (czyli niemal tygodnia po powrocie), absolutnie nikt nie pytał się nas o wynik testu, ani nawet nie skierował nas na kwarantannę. Na lotnisku Chopina wysiedliśmy jak z autobusu miejskiego.

No i co będzie jutro?

Dźwięk sms-a. Przy stole zapada cisza. Bartek niezwłocznie sięga do kieszeni i wyciąga telefon. Ja z Kamilem zerkamy na siebie niepewnym wzrokiem. W powietrzu czuć napięcie, niczym na linii startu tuż przed zawodami. Czekamy. Po chwili Bartek rzuca:

„No to jutro 22-24 km zakresu + 6 x 150 m zbiegu na półce na 2100 m n. p. m. Z rozgrzewką i zakończeniem pewnie 32 km. Po południu 10 km + siła biegowa”. 

Na naszych twarzach maluje się lekkie odrętwienie – będzie co robić. Kamil dorzuca słuszne spostrzeżenie, że wpadnie kolejny 'maratonik’ w ramach dniówki, ale tym będziemy martwić się jutro. W tej chwili wznosimy toast. „Za piątunio!!” – i nikogo nie obchodzi, że jutro jest poniedziałek.

O poniedziałku – jego wydarzeniach i całej warstwie treningowej przeczytasz w części drugiej wpisu, która pojawi się na blogu w najbliższych dniach.

12 komentarzy do “Obóz na Teneryfie – trening z najlepszymi”

  1. Dzięki za wpis, już czekam na następne. Jednym słowem – chcieć to móc, nawet w czasie zarazy. A sam wpis w „starym, dobrym stylu”, widać nabrałeś nie tylko formy, ale i energii na tym obozie.

    1. Pytanie, czy możesz sobie na nie pozwolić? 😛

      Zresztą nie udawaj, twój trener i tak sie dowie ile zjadłeś tych cistków! 🙂

  2. servus
    no poprostu zazdroszcze Wam tych widokow i tego co Twoja sliczna zona
    ma przed soba na talerzu,ojjjj to musialo smakowac mniaaaam mniam…..
    Zabraklo wzmianki o plywanku w oceanie…ja to chyba bym nocowal na dzikiej plazy.
    Andrzeju calkiem przypadkiem natknalem sie na Ciebie szukajac tematow pod trening dla 44 letniego ultrasa,
    dzieki za Twoje wartosciowe wskazowki i swobodny,pelen humoru styl jaki mi bardzo odpowiada

    michal

    1. Hej Michał,
      Miło mi, że na blogu znajdujesz przydatne informacje, do tego został stworzony. 🙂

      W ocenie kąpaliśmy się dwa razy. Także raczej wstyd wspominać. 😉

      Natomiast co do talerza Asi – prawdę mówić, to ja zjadłem 90% tych przysmaków:D

  3. Jak zwykle tutaj – długo i precyzyjnie ale ciekawie 😀 Miałam w tym roku odpuścić zagraniczne wyprawy biegowe, ale jak czytam takie historie to faktycznie myślę sobie, że chcieć to móc. Co najwyżej kierunek trzeba dostosować.
    A kluczowe moje pytanie jest o ten pistolet do masażu który ma w rękach Kamil. Próbowałeś? Polecasz? Jakie efekty? Niedawno fizjo mi powiedział, że to o wiele lepsze od rolowania i masażu klasycznego.

    1. Hej,
      Pistolet jest akurat mój. Używam to od 4 miesięcy. Co prawda trudno stwierdzić, czy wyciąga z dolegliwości, bo takich nie miałem, ale wolę sesje z pistoletem wieczorem, niż rolowanie – lepiej się czuje.

      Ja odgapiłem pistolet od Grześka Gronostaja. On stosuje go już z 1,5 roku, tak mi się wydaje. Bardzo sobie chwali. Przy okazji innym maratończyk z PB poniżej 2:30, Adam Putyra, również to używa i jak na zawodnika z długą historia kontuzji, efekty u niego po zastosowaniu pistoletu są bardzo dobre.
      Także polecam z czystym sumieniem. 🙂

    1. Dzięki Chudy! 🙂

      Zabawa była przednia. Doprawdy, byłem wykończony już o poranku każdego kolejnego dnia 🙂

      Pozdrawiam i do zobaczenia w lecie!

Skomentuj ŁukaszK Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *