W dniu 6 grudnia 2020 roku w Oleśnie rozegrano 40. Mistrzostwa Polski w Maratonie. Mistrzem Polski został Kamil Jastrzębski z czasem 2:12:58. Można powiedzieć, że było to dawno temu i jakakolwiek próba powrotu do tego temu, to odgrzewane kotlety. Jednak nie były to zwyczajne mistrzostwa i to nie ze względu na pandemiczne tło, w jakim żyjemy, lecz za sprawą wyników, a w zasadzie paradoksu, który ze sobą niosą.
Z psudo-dzienikarskiego obowiązku napiszę jeszcze, że Mistrzostwa Polski w Maratonie przeszły w tym roku bardzo długą i zawiłą drogę. Powód był dość oczywisty – problemy wynikające z pandemii Covid-19. Pierwotnie impreza rangi mistrzowskiej miała odbyć się w Krakowie wiosną tego roku, później postanowiono zorganizować ją w Dębnie, a ostatecznie padło na Olesno – niewielką miejscowość na Opolszczyźnie. Za sprawne przygotowanie zawodów, niemal na ostatnią chwilę, należy docenić organizatorów. Czasy mamy wariackie, a dzięki ich determinacji możemy w tej chwili podebatować nad wynikami, które osiągnęli czołowi Polscy biegacze.
Mam nadzieję, że Panie nie będą pogniewane, ale skoncentruję się głównie na rywalizacji mężczyzn open. Mój nieproporcjonalny podział uwagi wynika raczej z faktu, iż bliżej mi osobiście do konkurencji męskiej, niż kobiecej (choć moja życiówka w maratonie może mówić co innego :)).
Przechodząc do konkretów, oto czołowa dziesiątka na mecie 40. Mistrzostw Polski w Maratonie:
1. | Kamil Jastrzębski | 2:12:58 | PB | – 3 minuty 27 sekund |
2. | Adam Nowicki | 2:13:45 | + 7 sekund | |
3. | Kamil Karbowiak | 2:15:06 | PB | – 2 minuty 11 sekund |
4. | Tomasz Grycko | 2:16:06 | Debiut | Życiówka w półmaratonie 1:04:05 (2019 rok) teoretycznie dawała szansę na 2:14 |
5. | Krzysztof Bodurka | 2:25:41 | Debiut | Życiówka na 10 km 31:47 (2018 rok) teoretycznie dawała szansę na 2:27 |
6. | Damian Świerdzewski | 2:26:43 | Debiut | Życiówka w półmaratonie 1:09:09 (2019 rok) dawała szansę na 2:25 |
7. | Bartłomiej Stajniak | 2:30:40 | PB | – 3 minuty 1 sekunda |
8. | Aleksandra Lisowska | 2:30:47 | PB | – 0 minut 53 sekundy |
9. | Wojciech Kopeć | 2:34:54 | Pacemaker | |
10. | Aleksandra Brzezińska | 2:35:20 | + 0 minut 29 sekund |
Przyjrzyjmy się – w TOP 10, mamy 8 mężczyzn. Jeden z nich był pacemakerem (Wojciech Kopeć). Mówimy, więc o rywalizacji 7 facetów o miano najlepszego maratończyka w Polsce. Zaznaczę w tym miejscu, że naprawdę szczerze doceniam trud i wysiłek osób spoza pierwszej dziesiątki, chcę jednak realnie przyjrzeć się wynikom ścisłej czołówki.
Ze wspomnianych 7 facetów, aż trzech debiutowało na dystansie maratonu. Fakt ten nieco utrudnia mi podjęcie próby statystycznej. Postanowiłem jednak, że na jej potrzeby sięgnę po najlepsze wyniki owej trójki biegaczy (Grycko, Bodurka, Świerdzewski) na krótszych dystansach i na podstawie kalkulatora wartości wyniku ze strony bieganie.pl (kliknij tutaj aby przejść do kalkulatora), porównam hipotetyczny czas, jaki mogli uzyskać w maratonie z tym rzeczywiście osiągniętym.
Muszę jednak zaznaczyć, że niemal nigdy (strzelając – w 98% przypadków) zawodnikowi nie udaje się osiągnąć w debiucie podczas maratonu czasu o wartości większej, czy nawet równej, wartości jego życiówki z krótszego dystansu. Pisząc wprost – gdy debiutujesz w maratonie, wynik na miarę Twoich życiówek z krótszych dystansów to wielki sukces!
Niemal nigdy, nie oznacza nigdy – los tak chciał, że w naszym zestawieniu mamy taki przypadek (Krzysztof Bodurka), ale o tym za moment.
Cud w Oleśnie
Mam znajomego, który jest przedsiębiorcą, prowadzi całkiem sporą firmę. Jest mega ambitnym gościem, zarówno w życiu zawodowym, jak i w sporcie. Kiedyś, gdy powiedziałem mu, że uratuje go przed maratonem tylko cud, odpowiedział mi, że CUD, to skrót od działania, które potrafi uratować firmę w każdej sytuacji:
CZAS UNIEŚĆ DUPĘ i wziąć się do roboty.
W Oleśnie byliśmy świadkami cudu, wskazują na to wszystkie okoliczności. Czy cudu rozumianego tak, jak interpretuje go Wojtek, mój znajomy? Trudno mi zrozumieć, że nikt tego nie zauważył, a jeżeli zauważył, to nie skomentował. Być może ten tekst będzie momentem przełomowym i ktoś zdecyduje się wybudować w liczącym niecałe 10 tys. mieszkańców mieście, sanktuarium pod wezwaniem Filippidesa. Oczywiście proszę nie traktować tych słów jako żart – jak wiadomo, do biegania podchodzę śmiertelnie poważnie, niczym wspomniany Fillipides.
Spośród 7 facetów 3 robi życiówki, jeden biegnie o 7 sekund wolniej od życiówki, a z pozostałych 3 debiutantów – jeden biegnie szybciej, niż spodziewałyby się tego najzuchwalsze kalkulatory biegania, natomiast pozostała dwójka debiutuje z czasem o ok. 2 minuty gorszym, niż wynika to z odważnych, a przede wszystkim optymistycznych prognoz.
CUD !!
5 z 7 wyników jest powyżej lub na miarę oczekiwań stawianych zawodnikom. Przecież to 71,42% stężenia sukcesu! Można powiedzieć, że to sukces na miarę Tarzańskiego likieru, tylko składników zamiast 27, mamy 5. Takie stężenie znakomitych wyników potrafi uderzyć kibicowi do głowy!
Kończąc żarty – to naprawdę zdumiewające, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich był rozgrywany ten maraton, oto kilka czynników, które mogły pokrzyżować plany biegaczom:
- Maraton w grudniu (nie jest to klasyczna pora rozgrywania maratonu, na pewno nie w Polsce). Na naszej ziemi maraton od dekad biega się w kwietniu lub we wrześniu. Start w grudniu oznaczał przeprogramowanie całego cyklu przygotowań.
- Niepewność związana z tym, czy bieg się odbędzie. Piszę to jako zawodnik – jeżeli w ciągu tygodnia dostajesz 3 sprzeczne informacje o tym, czy MP się odbędą, w jakiej formule i w jakiej lokalizacji – trudno o utrzymanie najwyższego poziomu koncentracji. Na pewno nie jest to czynnik sprzyjający biciu rekordów.
- Niekorzystny profil trasy, który przypominał bardziej bieg crossowy, niż trasę przygotowaną do bicia rekordów. Rzucając okiem na Stravę, łączne przewyższenie wyniosło 220 m!
- Dokuczliwy wiatr, o którym nieustająco przypominał Łukasz Panfil komentujący na żywo wydarzenia, mające miejsce 6 grudnia. Zresztą potwierdzenie jego słów można znaleźć w wypowiedziach zawodników na mecie.
- Wątpliwa pomoc pacemakerów. Być może wyjdę na malkontenta, ale w roli pacemakerów zostali obsadzeni Przemysław Dąbrowski oraz Damian Kabat – świetni biegacze, tylko że ich wsparcie trwało do mniej więcej 15-20 km biegu. Każdy, kto biegł w maratonie, doskonale zdaje sobie sprawę, że kluczowe wsparcie jest potrzebne po 30. km. Pierwsze 21 km to bieg z ziewaniem.
- Brak atmosfery wielkich zawodów. Olesno wywiązało się z roli organizatora Mistrzostw Polski znakomicie. Nie powinno być jednak zaskoczeniem, że biegacze przez zdecydowaną większość trasy biegli z dala od kibiców. W wielu miejscach był to po prostu bieg między polami. Wielkie Europejskie maratony przyciągają kibiców ustawiających się całymi szpalerami wzdłuż trasy biegu (oczywiście, pomijając czasy pandemii). Taka atmosfera sprzyja dawaniu z siebie absolutnie wszystkiego.
- Praktycznie samotny bieg każdego z zawodników od 25 km. PZLA dołożył swoją cegiełkę do cudu – zawodnikom z zagranicy odmówiono wzięcia udziału w biegu w Oleśnie. Nasi reprezentanci mogli biec końcowe kilometry w mniejszych grupkach, rywalizując bark w bark z innymi biegaczami, ale po co?! Tak każdy mógł cierpieć samotnie w końcówce biegu.
- Niekorzystna taktyka – ten punkt zostawiłem na koniec, ponieważ trudno o jednoznaczną interpretację sytuacji. Z TOP 10 zawodników taktyka negativ split pobiegło: 0 (słownie: zero) osób. Zdaję sobie jednak sprawę, że celem było minimum na Igrzyska Olimpijskie, co determinowało pewne określone założenia na półmetku rywalizacji. Niemniej, można poddać w dyskusję czy np. Tomasz Grycko lub Kamil Karbowiak nie uzyskaliby lepszego wyniku na mecie, biegnąc pierwszą połówkę np. w 1:07:30, niż jak to miało miejsce w 1:06:18, co oznaczało, że drugą część maratonu pokonali odpowiednio w 1:09:48 i 1:08:48.
Oczywiście – ktoś może powiedzieć, że „nie ma warunków idealnych”. Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Sam, ilekroć biegłem maraton, zawsze natrafiałem na jakieś przeciwności. Jak nie profil trasy, to pogoda. Jak pogoda dobra, to bufety ustawione po zewnętrznych stronach łuków. Jak bufety stoją po dobrej stronie, to biegaczka z Kenii przypomni sobie o piciu w ostatniej chwili i wpadnie Tobie pod nogi – leżycie. Każdy maratończyk wie, o czym piszę. Zawsze wydarzy się coś utrudniającego uzyskanie dobrego wyniku.
Natomiast w Oleśnie absolutnie nic nie wskazywało na tak korzystny obrót spraw! W zasadzie wszystko było przeciw biegaczom! Brakowało chyba tylko mrozu i opadów śniegu. Naprawdę, uczciwie spoglądając na zestawienie okoliczności, to ktokolwiek narzekający, że nikomu nie udało się wypełnić minimum na Igrzyska, jest nieprzeciętną marudą.
Oto co powiedziała Mistrzyni Polski – Aleksandra Lisowska na mecie:
– Trasa naprawdę była hardcorowa, dużo trudniejsza niż w Dębnie. Kilka razy myślałam o tym, żeby zrezygnować i zejść z trasy – mówi Aleksandra Lisowska z Olsztyna, która jednak wytrwała i została mistrzynią Polski!
Z kolei Mistrz Polski Kamil Jastrzębski powiedział o trasie:
– Mimo, że podbiegi były łagodne, to długie, a to naprawdę mocno dawało w kość. Żeby zrobić minimum olimpijskie, trasa musiałaby być płaska i prowadzona równym tempem.
Przypomnę – Zarówno Kamil, jak i Aleksandra uzyskali na tej trasie rekordy życiowe.
Żródło: Olesno.naszemiasto.pl
Co może być przyczyną sukcesu?
W tekście próbowałem żartobliwie przemycić tezę, że bardzo dobre wyniki biegaczy to cud (wpływ nieznanej siły wyższej albo coś takiego). Chciałbym jednak zakończyć merytorycznie, lecz z postawionym otwarcie pytaniem. Prawdą jest, że to, co łączy wszystkie osoby na mecie maratonu, to fakt, że są przedstawicielami „nowej generacji”. Pokolenie Kozłowskiego, Szosta, Chabowskiego, czy Gardzielewskiego mimo wielkiego serca do sportu, jest coraz bliżej schyłku kariery. Spośród czołowej dziesiątki więcej niż 3 maratony na koncie przed biegiem w Oleśnie miała tylko Aleksandra Lisowska (5) oraz Wojtek Kopeć, który jak wspominałem wcześniej był pacemakerem w biegu Pań.
Być może ten fakt oznacza, że naprawdę dobre wyniki, jak na możliwości indywidualne każdego z zawodników, to efekt szybkiej progresji, w stosunkowo nowej dla nich konkurencji (maraton)?
Czy okres pandemii nie zadziałał pozytywnie na poziom polskich biegów długodystansowych? Częstym zarzutem w stronę polskich wyczynowców jest to, że zamiast trenować porządnie do jednej imprezy, jeżdżą po powiecie i startują w biegach o 300 zł w każdy weekend. Może właśnie brak „rozpraszaczy” wreszcie uspokoił przygotowania i pozwolił na bieg na 100% możliwości?
Wreszcie, czy obecna sytuacja – brak innych imprez i pełna koncentracja zawodników wokół Mistrzostw Polski oraz minimum na Igrzyska Olimpijskie, nie spowodowała CUD-u, rozumianego jako zwrot do wzięcia sprawy w swoje ręce?
Tego nie wiem, ale chciałbym, aby nasi zawodnicy zawsze kończyli wielkie imprezy i ważne starty z przypisem „PB”, nawet jeżeli miałoby to oznaczać odległe miejsce w całej stawce, byłbym wówczas przekonany, że zrobili wszystko, jak najlepiej potrafili.
Witam!
Gdzie ten CUD ? 🙂
Chyba ze mowimy o cudzie organizacyjnym gdzie w tak krtotkim czasie udalo sie zorganizawac MP w maratonie.
Z calym szancukiem o rezultatach profesjonalnych mozna mowic od 2:20 i szybciej reszta to bardzo dobre amatorskie wyniki.
1:10 w polmaratonie i 2:30 rozmieniaja ludzie pracujcy na pelny etat przez przeszlosci zawodniczej biegajac do pracy i z powrotem.
NIe chodzi tu o dyskredytacje a o pewne wartosciowanie wyniku.
Pierwsza 4 zawodnikow profesjonalnych nabiegala wyniki na miare swoich mozliwosci wiec gdzie ten cud ?
Rzeczywiscie jednym z przyczyn stosunkowo dobrych wynikow do panujacych warunkow jest na pewno mala ilosc duzych biegow a przez co wiekszy fokus na imprezie docelowej. Ot co. Dokladnie to samo widac na swiecie. Tyle ze tam bije sie rekordy swiata a u nas rozmienia 2:15 w maratonie 🙂 CUDa
Hej Gregory76,
powiem więcej, ja nabiegałem moją życiówkę 2:23 również przy pełnym etacie oraz własnej działalności gospodarczej. Inna sprawa, czy w Polsce jest obecnie jakikolwiek profesjonalny maratończyk? (nie umniejszając zaangażowania chłopaków w trening – robią naprawdę dużo)
Mam nadzieję, że zauważyłeś, że tekst ocieka sarkazmem. Po prostu realia polskiego maratonu są tak szare, że lekki odcień jakiegokolwiek innego koloru jest dla mnie pięknym nasyceniem obrazu barwami dotąd niewidzianymi.
Jeśli w Oleśnie był cud, to co powiesz na to:
http://japanrunningnews.blogspot.com/2021/02/kengo-suzuki-20456-national-record-to.html
Obserwując Japońskie biegi długie, to jednak mniej mnie to zaskakuje niż sytuacja na MP. Żeby było jasne – taka historia w Japonii jest mniejszą anomalią, niż nasze MP. 🙂