Przejdź do treści

„Pod Górę”, a na górze rozczarowanie – recenzja książki.

Spirala poznawcza - wstęp.

Niedawno zdałem sobie sprawę, że z literaturą biegową mam styczność już (a może dopiero) od 10 lat. Niewiele jest na polskim rynku pozycji popularnonaukowych traktujących o bieganiu, których nie przeczytałem. Nie ma też w tym nic nadzwyczajnego, całe moje życie przesiąknięte jest bieganiem. Począwszy od percepcji ambitnego zawodnika, przez pryzmat trenerski, kończąc na zwyczajnym zamiłowaniu do kibicowania innym biegaczom w dążeniu do lepszych wyników. Inną z auto-obserwacji mojego rozwoju jako sportowca i trenera jest to, że największy wpływ edukacyjny wywarły na mnie książki, których treść poznałem na wczesnym etapie kształtowania mojej biegowej wiedzy. Pewnie i ten efekt jest dość powszechny, stąd podwójne szczęście, jakie miałem, że nad moim rozwojem, na tym ważnym etapie, czuwali nauczyciele akademiccy, co zaowocowało krytycznym spojrzeniem i mocnym filtrem na wszystkie branżowe rewelacje, odnoszące się do tematyki biegania.

Wraz ze wzrostem wiedzy o tematyce biegowej, zaczynam coraz bardziej dostrzegać zjawisko spirali poznawczej. Sama spirala poznawcza dotyka nas niemal w każdym obszarze życia, w który zaczynamy się zagłębiać. Wyraźnym przykładem może być sytuacja, w której Janek Kowalski stwierdza, że po 15 latach odmieni swoje życie i zacznie biegać. Punktem wyjścia jest – wyjście na pierwszy trening. Janek po prostu wyszedł i przebiegł 5 km, ledwo docierając z powrotem do domu. Po tym doświadczeniu (lub po kilku podobnych), o ile nie poddał się w postanowieniu, w jego głowie pojawi się pytanie (a najczęściej wiele pytań), np.:
– Jak długo powinienem biec?
– Jak szybko powinienem biec?
– Po jakim terenie?

Z kolejnymi tygodniami poziom sportowy Janka będzie wzrastać = spirala poznawcza idzie w górę, tzn. że Janek wie coraz więcej. Jednak jednocześnie, w miejsce każdego pytania, na które Janek pozna odpowiedź – pojawi się nowe, a najpewniej kilka nowych pytań. Z 3 poprzednich pytań zrobi się 6, np.:
– Skoro mam biegać więcej niż 40 minut, ale mniej niż 60 minut, to co się dzieje w tych pierwszych 40 minutach, że są mniej optymalne?
– Skoro raz w tygodniu, w niedzielę mam wykonać dłuższe wybieganie, to czemu nie powinienem tak biegać, na co drugim treningu?
– Skoro na zawodach mam biegać bardzo szybko, to czemu na treningu zalecane jest bieganie spokojne?
– Skoro na zawodach biegnę jednostajnym tempem, to dlaczego na treningach biegam przyspieszenia na zmianę ze spokojnym biegiem?
– Skoro na zawodach startuję na asfalcie, to czemu mam biegać treningi w crossie?
– Skoro bieganie po miękkiej nawierzchni mniej obciąża stawy, to po co mi buty z dużą amortyzacją? 

Więcej pytań = spirala poznawcza zatacza coraz szersze kręgi. W pewnym momencie Janek, chcąc biegać szybciej, musi być wyposażony w wiedzę z zakresu odżywiania, regeneracji, znać podstawowe funkcje fizjologiczne organizmu, wiedzieć co nieco o sprzęcie sportowym itd. 

Cała spirala poznawcza powoduje, że każdą kolejną informację, która jest adresowana do nas, przepuszczamy przez coraz dokładniejszy filtr. Im bardziej rozwinięta spirala – tym lepiej. Niestety każdy z nas jest w pewnym stopniu ograniczony czasem i zdolnościami do przetwarzania tych informacji, ale to już zupełnie osobny temat.

Cały powyższy wstęp pełni podobną funkcję dla niecierpliwych czytelników, którzy widząc tytuł wpisu „recenzja książki”, chcieliby przeczytać maksymalnie dwa zdania o tym, jaka jest ona genialna lub beznadziejna – wstęp ten jest filtrem dopuszczającym do dalszego czytania ludzi zainteresowanych warstwą merytoryczną książki „Pod Górę”. Nie przedłużając, oto mój punkt widzenia.

"Pod Górę" Steve House, Scott Johnston, Kilian Jornet

Książka „Pod Górę” trafiła w moje ręce dzięki Asi, która pod postacią św. Mikołaja postanowiła sprawić mi prezent. Mam podejrzenie, że była to marna próba wypełnienia resztek mojego wolnego czasu tak, aby sama mogła spożytkować swój własny na oglądanie ulubionego serialu. 🙂 Książka wydana została nakładem wydawnictwa GALAKTYKA i w tym miejscu muszę zaznaczyć, że od strony estetyki i korekty tekstu jest to wydanie bardzo dobre. Moją uwagę zwrócił także fakt, że konsultantem przy przekładzie książki był Grzegorz Soczomski. Grzegorz jest dobrym sportowcem i bez wahania można o nim powiedzieć, że jest człowiekiem sportu. Dla mnie jest to gwarancja jakości w przekładzie najbardziej zawiłych tematów z oryginalnego „TRAINING FOR THE UPHILL ATHLETE”, co wbrew pozorom nie jest oczywiste. 

Książka w swojej strukturze została podzielona na 4 sekcje, które łącznie przekładają się na 13 rozdziałów i ponad 430 stron treści. Całkiem sporo w porównaniu do innych pozycji na rynku, ale można oczywiście spotkać się z poradnikami znacznie obszerniejszymi. Szczególnie że wśród wspomnianych 430 stron znajdziemy aż 23 historie sportowców, którzy gościnnie opowiedzieli o swoich sportowych przygodach. Opowieści różnej maści, od przemyśleń treningowych, po niecodzienne zdarzenia na trasie biegów w ciekawy sposób urozmaicają treść książki, choć momentami odwracają uwagę od treści głównej. W gruncie rzeczy ich przeczytanie nie jest niezbędne, aby zrozumieć książkę jako całość, ale na pewno dają nieco rozluźnienia czytelnikowi, dla którego określenia takie jak mitochondrium, prioprorecepcja, periodyzacja, czy adenozynotrifosforan są obce. 

Książka jedna, autorów trzech, zaangażowanych dwóch.

Przechodząc do konkretów, czytając książkę, ewidentnie da się zauważyć podział treści na 3 autorów, a tak naprawdę na dwóch, ponieważ najważniejszą rzeczą, jaką Kilian Jornet wniósł do tej pozycji, jest jego zdjęcie na okładce. Nie oszukujmy się, ta sama pozycja bez Kiliana nie miałaby szans na dotarcie, chociażby do połowy odbiorców, do których dotarła, dzięki obecności wśród autorów największego Mistrza ostatniej dekady w biegach górskich. Nie chcę umniejszać roli Kiliana w tworzeniu tego poradnika, ale czytelnik w zasadzie nie czuje jego obecności. Jedynie od czasu do czasu, między kolejnymi akapitami pojawia się porada Sensei, ale jej wydźwięk jest tak ogólnikowy, że odbiorca, dla którego skierowany jest poradnik, nie bardzo będzie wiedział, co z nią zrobić. Oto przykład:

„Przed każdym sezonem startowym przeprowadzam od dwóch do trzech krótszych sesji interwałowych w celu uzyskania maksymalnej prędkości. Są to krótkie, trwające nie dłużej niż 20-30 sekund, odcinki na lekkim wzniesieniu, które pokonuje tak szybko jak to możliwe. Robię 10 powtórzeń, odpoczywam przez chwilę i powtarzam całość od początku. Czasem, gdy czuję się naprawdę dobrze, decyduję się na trzecią kolejkę, co z reguły zdarza się na drugim lub trzecim treningu. Zabieg ten pomaga mi w zapewnieniu sił na naprawdę krótki, trudny zryw w trakcie zawodów (jak podczas dobrej walki z silnym rywalem).”

W taki sposób Kilian puentuje rozdział „Metodologiczne podstawy wytrzymałości”. Ten fakt, szczątkowego udziału Kiliana w tworzeniu treści, mocno mnie rozczarował. Sytuacja jest o tyle dziwna, że Kilian nie kryje się specjalnie ze swoimi treningami (chwała mu za to), czemu więc autorzy nie zdecydowali się w wielu miejscach książki na przedstawienie szerszej perspektywy treningowej? Ja do takich fragmentów, jak ten zacytowany wyżej, jako osoba, która chce dowiedzieć się o treningu jak najwięcej, mam szereg pytań:
– Jaki odstęp Kilian robi między tymi sesjami?
– Jak wygląda cała sesja pod kątem objętości?
– Co to znaczy „lekkie wzniesienie” 3%, 5%, 10%?
– Jakie przerwy są między tymi powtórzeniami? (Na marginesie mam wątpliwość, czy Kilian robi trening interwałowy, czy trening powtórzeniowy, przypomnę bowiem, że to dwa, różne rodzaje treningu.)
– Jak długa i jaki charakter ma przerwa pomiędzy seriami? 

Dziwię się, że Kilian dał się przekonać do takiej roli „wujka dobrej rady”. Taki fragment to tak, jakby babcia słynąca ze swoich wypieków opowiadała przed świętami, że do ciasta należy dodać mąki – kropka, koniec informacji. 

Niemniej, należy oddać królowi co królewskie. Pierwszą rzeczą, która pobudziła moje krążenie, i którą stwierdziłem, że powinienem wprowadzić do własnego treningu, była właśnie rada od Kiliana na temat monitorowania treningu. Jako że zawsze czytam tego typu książki z notatnikiem, skrzętnie zaznaczyłem – strona 161 – „Jak Kilian zapisuje swoje treningi”. Rzecz z pozoru banalna, ale mająca spore znaczenie przy biegach górskich. Katalończyk odnotowuje 4 poziomy trudności terenu górskiego, po jakim biegał. Z punktu widzenia analizy treningu, to naprawdę cenna uwaga. Perspektywa czasu często zakrzywia nasze spojrzenie na to, w jakich warunkach osiągaliśmy konkretne parametry treningowe. Z pewnością jest to rzecz warta monitorowania.  

Dając odetchnąć Kilianowi, na pierwszy plan wysunie się Scott Johnston. W żadnym miejscu w książce nie znajdziecie szczegółowych informacji, kim jest ten gość, ale po zapoznaniu się z jego historią i niedługim wyszukiwaniu informacji, jestem głęboko przekonany, że to on jest motorem napędowym książki „Pod Górę”. Scott to facet, który w swojej sportowej karierze był bliski kwalifikacji na Igrzyska Olimpijskie w 72′ w pływaniu. Niestety wśród piekielnie mocnego zespołu zabrakło dla niego miejsca. Wówczas jego zainteresowania zaczęły przekierowywać się na wspinaczkę oraz biegi narciarskie. Właśnie w tej drugiej dyscyplinie dotarł do poziomu Pucharu Świata. Następnie już jako wykwalifikowany szkoleniowiec, zaangażował się w rozwój i szkolenie młodzieży w biegach narciarskich, osiągając liczne sukcesy z zawodnikami w wieku młodzieżowca.

We wcześniejszym akapicie wspomniałem, że dopiero na 161 stronie dowiedziałem się czegoś nowego. Nie wynika to z faktu, że treść pierwszych 160 stron, na które składają się przede wszystkim sekcje: „fizjologiczne podstawy treningu wytrzymałościowego” oraz „metodologiczne podstawy wytrzymałości” są nieciekawe. Najzwyczajniej, pierwsze 160 stron książki, to próba wytłumaczenia czytelnikowi fizjologii wysiłku i ogólnych zasad postępowania treningowego. Jest to również dość klasyczne podejście, niemal każdy poradnik treningowy zawiera takie informacje w pierwszej części książki. Jako że fizjologia to nauka o dość mocno ugruntowanej wiedzy o wysiłku, trudno jest spodziewać się porywającej lektury na tym etapie. Porównując do innych publikacji tego typu, trzeba oddać, że treść zamieszczona w książce odnosząca się do zasad funkcjonowania ludzkiego ciała jest – poprawna. Dla jasności – nie oceniam tego, czy proces resyntezy adenozynodifosforanu do adenozinotrifosforanu jest prawidłowy, bo nauka jasno to zjawisko określiła. Oceniam to, w jaki sposób ta wiedza jest przekazywana w książce i starając się wczuć w rolę czytelnika, który wziął w rękę „Pod Górę”, jako swoje pierwsze kompendium wiedzy o treningu, jest nieźle. Momentami jednak odnosiłem wrażenie, że obszerna wiedza i chęć jak najdokładniejszego wytłumaczenia pewnych zjawisk przez Scotta Johnstona może przerastać przeciętnego odbiorcę treści. Oczywiście świętym prawem autorów jest tworzyć książkę, jak im się żywnie podoba, ale przebrnięcie przez zawiłości fizjologii (co jak podkreślają na początku książki autorzy, jest niezbędne) może miejscami napsuć Kowalskiemu krwi. Ostatecznie bowiem sięgamy po pozycję mówiącą o tym, jak skutecznie trenować.

O treningu siłowym.

Zagłębiając się w dalszą treść książki, natrafiamy na sekcję trzecią: „Siła a sporty górskie”. Mając na koncie wiele innych książek aspirujących do miana „kompleksowego kompendium wiedzy”, muszę przyznać, że za wprowadzenie tej sekcji i jej omówienie należą się autorom wyrazy uznania. Większość twórców, czy nawet precyzując – trenerów – nie decyduje się na umieszczanie w książkach podobnego typu szczegółowych informacji o treningu siłowym. Jeżeli poszukujemy rzetelnej wiedzy o aspektach siłowych, jesteśmy najczęściej skazani na osobną lekturę i samodzielne uelastycznianie treningu siłowego pod specyfikę biegową. Czasami (szczególnie przy książkach odnoszących się do metodyki treningu amatorskiego w maratonie) element ten jest zupełnie pomijamy. W książce „Pod Górę” zostajemy zapoznani z podstawowymi informacjami o treningu siłowym oraz, co uważam za najcenniejsze, dostajemy propozycję oceny przez proste ćwiczenia własnego poziomu siły i sprawności. 

Ja po przeczytaniu tego fragmentu książki miałem mieszane uczucia pod tym kątem, że z jednej strony bardzo cieszyło mnie zaakcentowanie tematu siły jako zdolności motorycznej nieodłącznej w treningu biegowym, a z drugiej czułem się nieco rozczarowany pod względem tego, że propozycja ćwiczeń i pomysł autorów na poprawę parametrów siłowych u czytelników jest mocno ograniczony. 

Przykładowo – z całego działu o sile, po przedstawieniu kilku ćwiczeń, kilku założeń teoretycznych, gdy przychodzi w zasadzie do najważniejszej kwestii, czyli zaadaptowaniu wszystkich porad do własnego treningu, otrzymujemy niecałą stronę z zaleceniami, jak trening należy wdrożyć w nasz własny trening. Życiowa praktyka wygląda zupełnie inaczej. Nie boję się napisać, że dla przeciętnego amatora największym problemem w układaniu własnego planu treningowego jest to, że ograniczony jest on czasem lub możliwościami regeneracji do, np.: 6 godzin treningu w tygodniu. Taki gość musi/chce wiedzieć:
– Ile czasu z całego tygodnia mają zajmować mu ćwiczenia?
– Jeżeli może robić tylko połowę ćwiczeń, to które są ważniejsze?
– W jaki sposób połączyć trening siłowy z biegowym w układzie tygodnia?

Zdaję sobie sprawę, że są to pytania nieoczywiste, wymagające niejednoznacznej odpowiedzi, ale sięgając po 430 stron treści o treningu biegowym i po 150 stronach fizjologicznych oraz metodologicznych podstaw treningowych, można było pokusić się o szerszą analizę tego zagadnienia. Na koniec całego działu o sile znajdziemy dość znamienne podsumowanie, które myślę, że dobrze puentuje cały rozdział i precyzję zawartych w nim informacji:

„Potraktuj okres budowania bazy jako najlepszy czas na osiągnięcie odpowiadającego twoim potrzebom jako sportowca poziomu siły i wytrzymałości mięśniowej. Nie przejmuj się, jeżeli testy wykażą, że jesteś zbyt słaby, a pierwszy cykl treningu wykonany zgodnie ze wskazówkami zawartymi w tej książce będzie zawierał tylko ogólny trening siłowy. Wraz z upływem czasu staniesz się silniejszy i będziesz mógł (jeszcze w okresie budowania bazy) zwiększyć osiągane korzyści poprzez dodanie treningu siły specyficznej i treningu siły wytrzymałościowej.”

No i wszystko jasne. 🙂

Wielki finał - sekcja 4 "Jak trenować"

W ostatniej, 4. sekcji książki przechodzimy do tego, co w zasadzie interesuje najwięcej osób sięgających po tego typu poradnik – „Układanie planów treningowych”. Nie jest bowiem tajemnicą, że większość z czytelników przedziera się przez wcześniejsze etapy książki właśnie po to, aby dowiedzieć się, jak skutecznie skonstruować plan treningowy, dający upragniony progres. 

Początek tej sekcji to nieco informacji, które pozwala ugruntować zdobytą wcześniej wiedzę, a także dawka zdrowego rozsądku skierowana do czytelnika, który lada chwila będzie miał pokusę podwojenia swojego kilometrażu i wprowadzenia od jutra wszystkich nowinek treningowych. Jednym z narzędzi, które mają pomóc w przygotowaniu planu treningowego, jest zaproponowana przez autorów hierarchia startów na dany sezon z podziałem zawodów na kategorię: A, B i C.

Muszę przyznać, że bardzo ucieszyłem się na ten widok, ponieważ wszyscy podopieczni trenujący pod moimi skrzydłami są zobowiązani przed sezonem poklasyfikować starty dokładnie w taki sam sposób, na kategorię: A, B i C. Taki zbieg okoliczności, że akurat sam jako trener zaczynam planowanie treningów od identycznej klasyfikacji, jak ta zaproponowana w książce, dobrze obrazuje to, że jeżeli w planowaniu celu treningowego stosujesz podstawy wiedzy specjalistycznej w danej dyscyplinie, to wiele z tych rzeczy jest naturalna, w pewien sposób intuicyjna. Oczywiście równie dobrze, możesz stosować podział hierarchii zawodów na kategorię „1, 2, 3” albo „ważne, bardzo ważne”, ale wniosek jest jeden – każdy plan treningowy musi rozpocząć się od ustalenia celów. 

Następne strony końcowej sekcji książki prezentują kolejne etapy, które powinien zawierać kompleksowy plan treningowy. Kontrowersyjnie robi się na stronie 350. Docieramy do miejsca, w którym, aby dalej konstruować nasz plan treningowy, musimy zaklasyfikować się do jednego z typów biegaczy.

W celu rozwiania wątpliwości – jest to moment kontrowersyjny w wielu książkach o tematyce biegowej, ponieważ zmusza nas samych do zaklasyfikowania się w obręb grupy, której dedykowany będzie określony trening. Z jednej strony, czym taki przydział do naszych „parametrów” jest dokładniejszy, tym potencjalnie lepiej dla naszego treningu (jest on teoretycznie bliższy naszym potrzebom), z drugiej strony – bycie sędzią we własnej sprawie to największy problem. Szersze kryterium pozwala na ograniczenie błędu zaklasyfikowania się do złej grupy.

W książce „Pod Górę” to kryterium jest szalenie szerokie, jestem nawet skłonny napisać – absurdalnie szerokie. Mamy bowiem zaproponowany podział na dwa typy sportowców:

TYP 1 – osoby bez przygotowania fizycznego lub młodsze niż 18 lat, lub które nie ukończyły do tej pory zawodów na dystansie zbliżonym do planowanego. Pada również liczba graniczna – 400 godzin treningu w roku poprzednim, jako granica pomiędzy Typem 1 a Typem 2.
(Średniej klasy biegacz amator trenuje między 250 a 350 godzin rocznie – na podstawie danych własnych).

TYP 2 – Ponad 400 h treningu w dwóch poprzednich latach lub więcej niż 18 lat, lub ukończyli pomyślnie zawody na dystansie zbliżonym do planowanego i wielokrotnie startują w zawodach. 

Po tym podziale, który jest dla mnie tak sztucznie stworzony, że w zasadzie całą odpowiedzialność zrzuca na czytelnika, który sięga po książkę, de facto – dokładnie z odwrotnego powodu, trudno jest połapać się w zaproponowanych doborach makrocyklów. 

Muszę jednak oddać, że udało się autorom uniknąć innego częstego zjawiska, występującego w podobnych pozycjach poradnikowych – w książce nie znajdziemy gotowych planów treningowych, co traktuję jako wielki plus. Co prawda na końcowych stronach znajdują się szablony treningowe z opisem orientacyjnego obciążenia, ale na nic się one nie zdadzą czytelnikowi, który podszedł w bardzo szczegółowy sposób  do wcześniejszych sekcji w książce. Zamierzonym efektem było zapewne to, aby czytelnik samodzielnie i świadomie układał własny plan treningowy, a nie  kopiował gotowe rozwiązania i za ten element bardzo doceniam całą książkę.

Podsumowanie

To jest zapewne ten akapit, na który wszyscy czekali. 🙂 Przyznam, że mam lekki dysonans w ocenie całej książki „Pod Górę”. Bardzo mocno doceniam wiedzę Scotta Johnstona, jego skrupulatność w przedstawieniu teoretycznych zasad treningu i procesów fizjologicznych. Za wielki plus uważam jakość wydania i przystępny język publikacji. Do największych minusów zaliczam (NIE)obecność Kiliana w książce. Nie podoba mi się fakt, że w książce zabrakło dokładniejszych odniesień do treningu mistrza. Skoro czytamy, że „Kilian kiedyś jeździł na rowerze dużo, a teraz nie jeździ”, to aż się prosi o przynajmniej jeden akapit analizy, z czego to wynika. Tymczasem takie aspekty są porzucane. 

Z innych pozytywnych rzecz – książka nie daje gotowej recepty na „super skuteczny trening”, zmusza do samooceny i przemyślenia własnego treningu. Ta sama cecha jest też jedną z największych wad – zupełnie szczerze, współpracując z wieloma biegaczami amatorami na przestrzeni lat, jestem skłonny stwierdzić, że po przeczytaniu tylko i wyłącznie „Pod Górę”, bez żadnej innej wiedzy uzupełniającej, czytelnik i tak nie poradzi sobie z przygotowaniem własnego planu treningowego. Skłania mnie to dwóch finalnych wniosków:

1. W książce zabrakło metaanalizy konkurencji biegów górskich (szkoda, bo nabrałby bardziej naukowego i uniwersalnego wymiaru).

2. Autorzy chcieli stworzyć pozycję na tyle uniwersalną, która będzie doskonałą bazą ogólnej wiedzy, że cały pozytywny impet publikacji rozlazł się właśnie na ogólniki. 

Czy warto książkę „Pod Górę” przeczytać? Oczywiście. Jestem zdania, że każda książka, nawet ta, z której wyciągniemy tylko trochę informacji, działa jak katalizator do przetwarzania kolejnych danych. Czy poleciłbym ją jako pozycję stanowiącą o fundamencie wiedzy o treningu sportowym? Raczej nie. Wierzę jednak, że wielu czytelników, po zapoznaniu się z tą książką, będzie się czuła usatysfakcjonowana. Czy stanie się dzięki temu lepszymi biegaczami? Tego im życzę.

Moja ocena: 5/10

5/10

11 komentarzy do “„Pod Górę”, a na górze rozczarowanie – recenzja książki.”

  1. Hej, czytając Twoją recenzję pierwsze co przyszło mi do głowy to to że sam powinieneś napisać książkę o treningu rozłożonym na czynniki pierwsze. W „najgorszym” wypadku powinieneś być recenzentem przed wypuszczeniem danej pozycji do obiegu 🙂
    PS. jak ocenisz książkę „Jak biegać szybciej” Brada Hudsona i Matta Fitzgeralda?
    Chodzi o jej przydatność choćby dla totalnych amatorów i osoby zaczynające przygodę z bieganiem, ale ambitne 😉
    Pozdrawiam

    1. Hej Esio82,

      Czytając Twój komentarz pomyślałem, że za słabo podkreśliłem fakt, że autorzy „Pod Górę” to naprawdę fachowcy w tym co robią. 🙂 Po prostu jestem zdania, że olbrzymia wiedza, choć jest warunkiem niezbędnym do stworzenia dobrej książki poradnikowej, nie jest warunkiem jedynym. Tak jest w tym przypadku. Moja wiedza i doświadczenie jest mizerne w stosunku do tego jakie posiadają twórcy książki.

      Natomiast w kwestii tego, że powinienem sam rozpisać się o treningu biegowym – kiedyś pewnie to zrobię, ale na chwilę obecną mam zbyt dużo pytań z obszaru biegania, na które nie znam odpowiedzi. Przede mną mnóstwo lat ciężkiej pracy i zbierania doświadczeń, żeby ewentualna książka miała taką wartość, jakbym sobie tego życzył.

      Przechodząc do pytania o „Jak biegać szybciej”, to pamiętam, że nie zostałem jakoś specjalnie zaskoczony treścią, choć pisząc zupełnie z głowy (po kilku latach od lektury), utkwiły i zaadaptowałem do treningu z tamtej pozycji:
      – twierdzenie, że przy problemach z przewlekłymi kontuzjami korzystne jest zwiększenie liczby pokonywanych kilometrów (miałem często zbieżne obserwacje, ale to śliski temat w sporcie amatorskim czyt. „zabieganie kontuzji”)
      – wykonywanie sprintów pod górę do 8 sekund (co jest dość nietypowe w treningu pod dystanse między 5 a 42 km) i swoją drogą – również ryzykowne od strony ewentualnych urazów. Ogólnie to ciekawy temat, bo wydaje mi się, że te sprinty pod górę choć przez autorów są uznane jako bodziec biegowy, to odnoszę wrażenie, że one są troszkę takim bodźcem hybrydowym biegowo-siłowym (ale takie stwierdzenie chyba tam nie pada)

      Co ciekawe, kojarzę jeszcze, że Brad Hudson mocno się usprawiedliwiał w książce, że pisze o tym jak biegać szybciej, choć głównym zarzutem w jego karierze było to, że jak na topowego biegacza uznawany był za dość wolnego zawodnika 🙂

      A odpowiadając – tak, z czystym sumieniem mogę polecić. Rzuciłem szybko okiem do biblioteczki – 308 stron, ale wciąga się błyskawicznie tą książkę.

  2. Dzięki, książka u mnie leży już jakiś czas (też prezent od Małżonki), mogę spokojnie obniżyć priorytet jej przeczytania 😉

    Popieram pomysł (mam wrażenie, że nie nowy), abyś pewnego dnia sam przygotował takie kompendium. Tymczasem pytanie – czy czytałeś może poradnik Jasona Koopa (Training Essentials for Ultrarunning), albo jego teksty w sieci (np. https://trainright.com/how-to-implement-heavy-strength-training-for-runners/?utm_source=ctsnewsletter&utm_medium=email&inf_contact_key=5ee37e030d51a450e9a3f53b29f9abe916358d5485884e2f31e6019a0d26c8b0)? Mam momentami wrażenie, że łączy Was podobne podejście do niektórych spraw – naukowe zacięcie, dążenie do weryfikacji/testowania różnych metod treningu itp.

    1. Ale mnie ubiegłeś 🙂
      Też miałem zaproponować Jasona Koopa.
      I chciałem dodać, że prowadzi świetny podcast „KoopCast”, który jest jednym z moich ulubionych (tylko trochę niżej w moim prywatnym rankingu niż numer 1: „Science of Ultra”).

      1. Czołem Panowie,

        Dzięki za dobre słowo, i dzięki za podesłanie odnośnika do treści tworzonych przez Jasona Koopa. Przyznam, że wcześniej nie miałem okazji czytać jego artykułów. Podcastu również nie próbowałem, nie wiem, czy mój poziom znajomości angielskiego pozwoli mi odsłuchać podcsty tak, żebym mógł precyzyjnie wszystko przyswoić, ale spróbuję.
        Przeczytałem teraz na szybko artykuł o treningu siłowym i w zasadzie w 95% miałem wrażenie jakbym czytał o własnym treningu siłowym z przygotowań do maratonu w Maladze. Będę eksplorował kolejne treści. Dzięki!

  3. Cześć!
    Tekst jak zawsze super :)! Merytorycznie super jak zawsze czyta się z wielką przyjemnością 🙂
    Mam tylko jedno co mi nie pasuje, a że ty chłopak który lubi dobre i złe wiadomości i sobie z nimi radzi to podzielę się swoimi odczuciami 🙂
    Niestety ale zmiana layoutu strony nie wyszła na dobre moim skromnym zdaniem. Czcionka użyta do tekstu na białym podkładzie i jest mało czytelna i się zlewa.
    Dodatkowo górna belka która się nie zmniejsza a zajmuje dużą część strony gdy przesuwasz w dół nie pomaga. Z twoich tekstów można wyciągnąć że lubisz dokładność i przejrzystość w życiu dlatego myślę, że i ta skromna uwaga coś wniesie, a następne tekst oprócz swojej zajebistości merytorycznej będzie troszkę lepiej się czytało poprzez zmianę chociażby czcionki 😛 Jak to jest tylko moje widzimisię to też przeżyję i tu wrócę po kolejną dawkę wiedzy!
    Pozdrawiam,
    Życzę zdrówka na Święta dla Ciebie i Małżonki :)!

    1. Hej Paweł,

      Dzięki za komentarz. Musiałbym być mocno niedotleniony po interwałach, żeby w negatywny sposób wziąć sobie do serca uwagi o zmianie motywu na blogu :P. Dostrzegam problemy, o których wspomniałeś. Jest jeszcze kilka innych, które powyłaziły w różnych miejscach. Prawdopodobnie z biegiem czasu (jak długim nie wiem), będę je rozwiązywał. Lubię pisać bloga i cieszę się jak wszystko jest na nim dopieszczone, ale siła priorytetów nieco przesuwa go w hierarchii zadań na pozycje, gdzie występuje już poważny deficyt czasu :).

      Dzięki raz jeszcze i sprawdzaj regularnie, czy podołałem blogowym wyzwaniom 🙂

  4. Na pewno wpadnę zobaczyć jak się mają te sprawy ^^
    Rozumiem, czas to niestety jedna z tych rzeczy której nie da się dokupić.
    Jak coś jeszcze zobaczę czego może Ty nie widziałeś to dam znać 🙂
    Pozdrawiam raz jeszcze!
    I może do zobaczenia kiedyś na wałach we Wrocławiu jeśli za szybko nie przebiegniesz i zdążę zauważyć to TGV 😀

  5. Hej, Również mam za sobą lekturę i chyba podobne, acz bardziej intensywne 🙂 odczucia. Z perspektywy amatora na wielki plus w części pierwszej zaliczam: 1. Nacisk na metabolizm tłuszczów- temat niby znany ale chyba niedoceniony. Brakuje tutaj jednak konkretów jak wprowadzać bieganie na czczo. Znalazłem tabelę na stronie uphill athlete precyzującą sposób progresji. 2. Zasada 10% różnicy między progami tlenowym i mleczanowym jako wyznacznik odpowiednio zbudowanej bazy. Moje oczekiwania po bardzo konkretnej I części były bardzo wysokie. Chaos i do absurdu doprowadzony poziom uogólnien w części dotyczącej układania planów treningowych niestety jest powalający. Treningi tempowe i BNP są np. opisane jako metoda treningowa ale kompletnie pominięte w części planowania. Pojawiają się natomiast przykładowe interwały w strefie 3: 2×30 min. To właściwie jest dla mnie trening tempowy. Początkującym zaleca się np. interwały 3×8 min w strefie 3. Mam wrażenie, że 8 minut to bardzo długi czas dla kogoś kto debiutuje w temacie interwałów. Jest też dość kontuzjogenne dla początkujących zalecenie, aby podczas budowania bazy zaliczać długie zbiegi maksymalnie wydłużonym krokiem. Ogólnie wielka szkoda ale ta książka kompletnie się nie nadaje do samodzielnego układania planów. Poziom uogólnienia najlepiej oddaje ten fragment o treningu rergeneracyjnym (str. 360) Aktywna regenarcja: włączanie dodatkowych działań mających na celu poprawę słabszych stron. Rozciąganie, rolowanie, masaż, pływanie. Wydłuż czas poświęcony na samodzielne polepszanie stanu ciała. Zajmij się nim dokładnie trzy razy w tygodniu”.

    1. No niewiele więcej mogę i przede wszystkim, chcę dodać.
      Podkreślę może jeszcze, że i tak warto zapoznać się z treścią książki, bo to nadaje kontekstu do wcześniej nabytej wiedzy.

      Początkującym jednak będzie trudno przyswoić, a później efektywnie spożytkować tę wiedzę.

    2. Te 3 x 8 min w strefie 3. bardziej odbierałbym jako Tempo P, o którym mówi/pisze Daniels a nie stricte tempo interwałowe, czyli Tempo I (które raczej jest w strefie 4). Jeśli taki bieg miałby odbywać się w strefie 3 to nie powinien stanowić aż tak dużego problemu, nawet dla amatora. I chyba o to właśnie chodzi, bo nie wyobrażam sobie 8 minutowych interwałów bieganych w strefie 4. Pozdro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *