Przejdź do treści

(Ultra)wpis tylko dla koneserów!

Dzisiejszy wpis jest skierowany dla prawdziwych koneserów tematów biegowych. Jak nie trudno zauważyć mocno ograniczyłem moja działalność blogową. Przydatnych informacji, sprawozdań z treningów, czy relacji z zawodów na blogu właściwie nie ma. Naturalnie dzisiejszym wpisem nie odmienię specjalnie sytuacji, tak samo jak jednym udanym treningiem nie da się zbudować dobrej formy, ale nazbierało się w ostatnim czasie sporo przemyśleń, które sam chciałbym usystematyzować w głowie, a przerzucenie refleksji na klawiaturę zawsze pomagało mi w uporządkowaniu wątpliwości treningowych.

Jako że cały wpis jest poniekąd miksem informacji z różnych obszarów mojego biegania, ponumerowałem akapity tak, że można czytać je niezależnie jako informacje na konkretny temat lub przeczytać jako spójną całość od góry do dołu, do czego oczywiście zachęcam.

  1. Ultra Kotlina – analiza zawodów (nie relacja).
  2. Mój trening w okresie ostatnich 2 miesięcy.
  3. Trening w biegach górskich na dystansach 2 h -4 h.
  4. Czy da się mieć wszystko? Asfalt vs. Góry.
  5. Decyzje o dalszym kierunku rozwoju sportowego.
  6. Dlaczego tak mało piszę na blogu?

1. Ultra Kotlina 30 km

Zacznę od tego, że pisząc o moim niedzielnym biegu, nie będę go relacjonował w takiej formie, jak robię to zazwyczaj. Po prostu chcę w pełni skoncentrować się na analizie biegu od strony sportowej / taktycznej.

Decyzja o starcie w Ultra Kotlinie zapadała mniej więcej 2 tygodnie przed biegiem. Czynnik emocjonalny, który przekonywał mnie do startu, jest fakt, że z urodzenia jestem szklarskoporębianinem. Od strony treningowej uznałem, że będzie to bardzo dobra decyzja do sprawdzenia środków treningowych, jakie stosuję ostatnio w przygotowaniach (o środkach treningowych więcej w akapicie 2.).

Do zawodów podszedłem w zasadzie z pełnego treningu. Oznacza to tyle, że razem ze startem na dystansie 32 km, tydzień zakończyłem z 140 km na liczniku. Do tego w okresie 6 dni przed biegiem wykonałem 10 treningów, z czego 3 były naprawdę trudnymi akcentami. Plan na zawody był taki, aby na dużym zmęczeniu zmusić się do mocnej pracy wytrzymałościowej. Świetnie się złożyło, ponieważ do Szklarskiej na bieg przyjechał Bartek Przedwojewski, który całkiem słusznie uznawany jest za najlepszego obecnie biegacza górskiego w kraju. Jako że od czasu do czasu z Bartkiem wymieniamy się informacjami, co tam u nas słychać, wiedziałem, że jest on „dojechany treningowo” prawdopodobnie jeszcze bardziej niż ja. Generalnie zapowiadał się wyścig trupów. 🙂

Fot. Golden Goat

Tutaj nastąpi rozczarowanie, ponieważ przechodzę do liczb podsumowujących te zawody. Bartek zakończył bieg z czasem 2:15:38, z wynikiem o 159 sekund lepszym ode mnie. Na dystansie 32 km mówimy o różnicy 5 sekund na kilometrze. Ogólny wydźwięk po tym biegu jest taki, że poszło mi bardzo dobrze, bo „siedziałem” Bartkowi na plecach. Należy jednak podkreślić, że ponad 2,5 minuty różnicy to naprawdę dużo. Przy naszym tempie biegu to ok. 700 metrów przewagi. Oczywiście kontrargumentem może być fakt, że nikt w tym roku nie przegrał z Bartkiem tak mało. 🙂 Brzmi trochę przewrotnie, ale jest to jakiś wyznacznik poziomu sportowego.

Poświęciłem chwilę na „poszukiwania” tych 159 sekund, które dostałem od naszego eksportowego Górala. Wnioski są raczej przewidywalne, tak mi się przynajmniej wydaje. Na potrzeby analizy biegu, podzieliłem 32 km trasy na 4 kategorie odcinków – podkreślę, że jest to absolutnie mój własny podział ze sporym marginesem błędu:
– twarde drogi płaskie i o niewielkim nachyleniu terenu,
– bardzo strome odcinki trasy,
– teren techniczny – płaski,
– teren techniczny – o dużym spadku lub wzroście wysokości.

Później na podstawie porównania czasów odcinków i tego jak przemieszczaliśmy się podczas rywalizacji oraz funkcji „FlyBy” z platformy treningowej Strava, gdzie można znaleźć zapis z biegu mój i Bartka, sprawdzałem, gdzie podziały się wspomniane 159 sekundy straty, które odnotowałem.

Jak się okazało wszystkie odcinki „płaski i twarde” biegliśmy w bardzo podobnym tempie. Zarówno na etapie, gdy mięliśmy bezpośredni kontakt, jak i w drugiej części rywalizacji, gdy każdy z nas biegł osobno. Odcinki strome, wbrew pozorom też wychodziły dość podobnie. Największa część moich strat powstała w terenie technicznym. Różnica w bieganiu po grząskim, śliskim, czy mocno kamienistym terenie była tym większa, im bardziej stromo było w górę lub w dół. Najmocniej ta różnica tempa zarysowała się na 29 kilometrze trasy, który prowadził tak zmasakrowaną nawierzchnią, że ludzka stopa zagląda tam chyba raz w roku – w trakcie Ultra Kotliny. Na wspomnianym kilometrze Bartek pobiegł w tempie 3:35, ja 4:05. Kolejny z najbardziej technicznych kilometrów 19. – ja biegnę po błocie i korzeniach w 4:21, a Bartek w 4:00. Ostatnim z mocno technicznych odcinków był fragment, na którym biegliśmy torfowiskiem, gdzie myślałem, że bagno zassie mi buty razem z nogami aż do kolana, był to 22. km trasy, który Bartek pokonał w 3:27, a ja w 3:47.

Sumując te 3 techniczne kilometry – głównie zbiegi w bagnie z korzeniami i kamieniami – dostałem na nich łącznie 71 sekund. Niemal połowa mojej starty to różnica między dobrym zbieganiem po bagnie a zbieganiem na najwyższym poziomie. Niby niewiele, ale to jest tak, jakby Bartek wsadził mi 250 m przewagi na 3 km (sic!)!

Do odnalezienia pozostało jeszcze ok. 80 sekund różnicy i tutaj możemy mówić o niewielkim zaskoczeniu. Najwięcej sekund Bartek zyskiwał na kilometrach, które ja nazywam „łamiącymi górkę”, czyli takie kilometry, gdzie np. 500 m trasa wiedzie mocno pod górę, a kolejne 500 m wiedzie już po względnie płaskim terenie. Po przeanalizowaniu takich momentów na trasie widać wyraźnie, że podczas, gdy ja wbiegałem na górkę i ruszałem dalej, to na ostatnich metrach podbiegu i pierwszych metrach wypłaszczenia, Bartek miał niesamowite odejście. Od strony metodyki treningowej jest to bardzo interesujące, ponieważ skłania do zadania sobie pytań:
– Czy Bartek jakoś specjalnie trenuje moment przyspieszenia po wbiegnięciu na szczyt?
– Czy wynika to z ogólnej dobrej dyspozycji i przewagi wydolnościowej?
– Czy na pierwszych metrach wypłaszczenia jego biomechanika różni się jakoś od reszty zawodników?

Nie wiem. Faktem jest natomiast, że właśnie te 3 „łamiące górki” kilometry dołożyły kolejne 50 sekund mojej straty do Bartka. Ostatecznie zostaje więc ok. 30 sekund różnicy, które Bartek włożył mi na pozostałych 24-25 km biegu.

Podsumowując ten start – jestem zadowolony z czasu na mecie. Oczywiście start na zmęczeniu Bartka, ale też i mój nieco zamazuje rzeczywistą różnicę (sądzę, że Bartek jest mocniejszy ode mnie w górach na biegu trwającym ok. 2 h niż 5 sekund różnicy w tempie na kilometrze), jednak trzeba przyznać, że pod względem wyceny tego startu w rankingu RMT – jest to mój najlepszy bieg górski w życiu. Potwierdza to moją, aktualną dyspozycję oraz pozytywnie nastraja, w kontekście treningu, jaki zaadoptowałem w ostatnim okresie.

Fot. Tomasz Raczyński

2. Mój trening w okresie ostatnich 2 miesięcy

Podczas tegorocznych wakacji, które spędzaliśmy z Asią w Słowenii i Chorwacji, dojrzała we mnie myśl o zmianie struktury treningowej, jaką prowadzę. W zasadzie nie jest to jakaś super nowinka, ponieważ po każdych przygotowaniach i docelowych zawodach staram się miniony okres podsumować i do kolejnego cyklu treningowego podejść z planem odświeżonym, zawierającym te elementy, które działały dobrze, a bez tych, które nie działały w mojej ocenia jak należy. Do tej mieszanki dochodzi często jakiś nowy czynnik, zazwyczaj 'eksperymentalny’, którego działanie nie jest tak oczywiste jak się może wydawać.

Przechodząc do konkretów – począwszy od końcówki września, wprowadziłem kilka zmian strukturalnych w moim treningu:

  • Odszedłem od monitorowania kilometrów pokonywanych tygodniowo (robię to, ale tylko wtórnie na koniec tygodnia jako 'kontrolka’ sumy obciążeń).
  • Wprowadziłem monitorowanie objętości treningowej w ujęciu czasowym.
  • Zwiększyłem objętość treningową do średniego poziomu 20 godzin treningu tygodniowo z zachowaniem proporcji między ilością czasu poświęconego na „trening trudny” i „trening łatwy”.
  • W ciągu ostatnich 6 tygodni wykonałem 30 treningów rowerowych.
  • Zmieniłem układ treningów w tygodniu w taki sposób, aby trudne jednostki wykonywać w formie „bloków treningowych”. Czyli np. 2 dni spokojne + 4 trudne treningi w 3 dni + 2 dni spokojne itd.

Te 5 punktów to najważniejsze zmiany ogólne. Z jednej strony niewielkie, ale już po 7 tygodniach zmieniające sporo w moim funkcjonowaniu. Oczywiście nie ma co wyrokować w tym momencie, czy taki trening zadziała właściwie na wiosnę 2021, ponieważ efekty nowych rozwiązań będą w pełni widoczne dopiero wtedy, gdy po pełnych kilku miesiącach zmierzę się na jednej trasie z innymi mocnymi zawodnikami. Można natomiast pokusić się o stwierdzenie, że nigdy dotąd mój organizm nie był stymulowany bodźcami tak regularnie. Mówimy bowiem, nie o częstotliwości treningowej jeden trening dziennie, lecz o blisko dwóch jednostkach w ciągu jednego dnia.

W okresie 7 tygodni wstecz od Ultra Kotliny (49 dni) wykonałem 94 treningi. Daje to średnią 1,92 jednostki treningowej dziennie. W skład tych 94 jednostek wchodzi 50 treningów biegowych, 38 treningów rowerowych oraz (niestety) tylko 6 treningów siłowych.

W ciągu wspomnianych 49 dni zaznaczyłem w swoim treningowym Excelu, że wykonałem 28 jednostek, gdzie poziom trudności klasyfikował trening jako akcent – czyli wysiłkowo były to treningi bardzo trudne do zniesienia. Jest to liczba naprawdę duża, ponieważ statystycznie wskazuje, że na jeden akcent przypada 1,75 treningu spokojnego. Co ciekawe, aż 23 akcenty, które wykonałem, to treningi biegowe. Pozostałe 5 mocnych jednostek to treningi rowerowe.

W ujęciu czasowym trening wygląda tak, że średnia długość pojedynczego treningu wyniosła 1 godzinę i 24 minuty. Całościowo przez wspominane 49 dni, trening zajął mi 131 godzin i 49 minut. W nawiązaniu do średniej liczby godzin treningowych w tygodniu daje to dokładnie 18 godzin i 50 minut treningu tygodniowo.
W tym miejscu trzeba jednak nadmienić, że w przypadku mojego organizmu, taki przebieg godzinowy jest możliwy tylko dzięki sporej objętości rowerowej, która stanowiła ok. 55 godzin treningu z całości.

Nie pokuszę się jeszcze o daleko idące wnioski, ponieważ tak jak wspominałem na początku tego akapitu, efekty tej polityki treningowej poznam dopiero na wiosnę 2021 roku. W tym miejscu chcę podkreślić i jednocześnie zaapelować: „Nie róbcie tego sami w domu!” :P. Ja do takiej adaptacji treningowej przygotowywałem organizm ponad 10 lat. Trening, który prowadzę obecnie, jest naprawdę specyficzny i wymagający. Na pewno nikomu bym go obecnie nie polecał. Muszę też jasno postawić sprawę, że taki reżim treningowy jest możliwy tylko dzięki temu, że mam ten bardzo rzadki komfort ustalania harmonogramu kolejnych dni i tygodni, rozpoczynając od zaprogramowania moich wszystkich treningów. Bez należytej regeneracji, taki trening nie byłby możliwy!

Pomijając powyższe, powtarzam sobie w duchu, że to, co teraz robię to trochę stawianie pełnej puli na stół i gra z karatami w ciemno. Na wiosnę możliwy jest jeden z dwóch skrajnych scenariuszy – wygram wszystkie zawody, w których wystartuję albo dokładnie odwrotnie – przegram wszystkie, czy to przez przetrenowanie, czy przez szereg kontuzji, które wywoła moje obecne obciążenie treningowe. Zobaczymy. 🙂

3. Trening w biegach górskich na dystansach 2h – 4h

W poprzednim akapicie padło trochę o ogólnych założeniach treningowych i liczbach związanych konkretnie z moim treningiem. W tym miejscu chciałbym wspomnieć o kilku „adapterach treningowych”, czyli jednostkach, które nie są specjalnie tajemnicze od strony fizjologicznej, ale są bardzo specyficzne od strony przygotowania do konkretnego rodzaju wysiłku, w tym przypadku mam na myśli biegi górskie o czasie trwania wysiłku między 2 a 4 godziny.

Pierwsze kroczki w biegach górskich zacząłem stawiać w 2018 roku, dość niedawno. Wbrew początkowym, wewnętrznym przekonaniom przeszedłem podobną drogę do innych w miarę przyzwoicie biegających zawodników na asfalcie – sądziłem, że adaptacja do biegów górskich nie będzie jakoś specjalnie trudna. Myliłem się, jest trudniejsza, niż sądziłem. Muszę też zaznaczyć dla równowagi, że biegi górskie do tej pory były raczej dodatkiem, niż motywem przewodnim w moim bieganiu. Tak czy inaczej, okazało się, że na powodzenie w górach ma wpływ dużo więcej czynników i czyste kondycyjne przygotowanie do biegów asfaltowych ma co prawda pewne przełożenie na góry, ale nie jest ono tak proste jak się wydaje.

Zastanawiałem się, dlaczego mogę przygotować się bardzo precyzyjnie, z dokładnością do jednej minuty w półmaratonie do biegu płaskiego, a tak trudno jest wycelować z dobrą dyspozycją startową w dzień startu w górach. Oczywiście nie chodzi mi o dokładność w celowaniu w czas końcowy, co do minuty, tylko o „poczucie wykonania pracy wydolnościowej na miarę wkładu treningowego”. Uznałem, że dobrym pomysłem będzie trzymanie się prostych zależności i trzonu treningu maratońskiego z modyfikacją kluczowych jednostek typowych dla konkurencji docelowej.

Ostatecznie doszedłem do wniosku, że skoro potrafię przygotować się dość precyzyjnie na czas w maratonie ok. 2:25, to powinienem poradzić sobie z przygotowaniem do biegów górskich. Postanowiłem wyodrębnić 3 składowe treningu maratońskiego, które dają największą wartość w treningu do płaskich 42 km (bez podziału na okres przygotowań):

  • Biegi długie 30-35 km.
  • Biegi w tempie półmaratońskim / progowym między 40 a 60 minut.
  • Interwały w tempie 5k/10k.

Po wyodrębnieniu tych jednostek postanowiłem stworzyć „adaptery treningowe” pod biegi górskie. Czyli skonstruować takie jednostki treningowe, które realizują ten sam cel fizjologiczny, ale ze specyfiką ruchu i całej konkurencji, jaką są biegi górskie. Z pomocą przyszły mi liczne rozmowy z Kamilem Leśniakiem, Marcinem Rzeszótką i Bartkiem Przedwojewskim. Generalnie przy okazji jakichś wspólnych treningów przemaglowałem chłopaków z ich metod treningowych. 🙂 Z tej puli wiedzy powstały takie adaptery:

  • Biegi długie 30-35 km => Biegi długie do uzyskania określonego przewyższenia, przeważnie ok. 2000 m UP.
  • Biegi w tempie półmaratońskim / progowym między 40 a 60 minut => Biegi typu vertical, których celem jest osiągnięcie określonego przewyższenia jak najszybciej, przeważnie 1000 m UP
  • Interwały w tempie 5k/10k => Bieg crossowy w pagórkowatym/górzystym terenie z pokonywaniem „aktywnie” podbiegów.

Dalej sprawa jest już dość prosta. W szablonie przygotowań maratońskich wykreśliłem miejsca (większość), w których występowały wspomniane jednostki kluczowe dla formy maratońskiej i wpisałem „treningi adaptery”, które mają przygotować mnie pod góry. Ruszyłem z treningiem :).

Moja obserwacja jest na razie taka, że najłatwiej jest wykonać zamiennie jednostki długie z planem realizacji określonego przewyższenia, ja najczęściej robię 2000 m UP, co przekłada się na ok. 3 godziny biegania po górach. Intensywność tej jednostki nie jest wysoka, a odczucia zmęczeniowe podobne do tych, które maratończycy znają doskonale z biegów długich. Dużo trudniejsze jest wykonanie treningu typu vertical (w moim przypadku to celowanie w 1000m UP) w jak najkrótszym czasie. Trudności są trojakie – raz, że teoretycznie potrzebna jest albo góra, na którą można się wspinać przez 1000 m, albo mega odporność psychiczna do realizacji tego treningu na bieżni mechanicznej, trzy, że pierwsze 3-4 próby takiego treningu to tak naprawdę nauka tego, jak należy dobierać intensywność tego treningu wraz z pokonywanym nachyleniem. Trzeba tutaj pamiętać o tym, że de facto nie sama suma pokonanych metrów w pionie jest tu kluczowa, tylko czas, jaki szacujemy na realizację tego zadania. Zgodnie z metodyką maratońską, taki wysiłek (tempo progowe z przygotowań do biegów płaskich) powinien zająć między 35 a 60 minut. W moim przypadku 1000 m pionu pokonane w czasie 50 minut idealnie łączy się z intensywnością okołoprogową. Czyli wszystko pięknie spina się w logiczną, treningową całość (to lubię :))! Naturalnie w przekroju przygotowań ten rodzaj jednostki powinien rozwijać się od krótszego czasu trwania do dłuższego.

Najtrudniejsze, ze wspomnianych adapterów jest przeniesienie treningu interwałowego na góry. Z pozoru sprawa jest prosta – zróbmy serię podbiegów o czasie trwania takim, jak zakłada podręcznikowy interwał, czyli między 2 a 5 minut na jeden interwał, trzymając się łącznego czasu mocnego biegania poniżej 40 minut. Sprawa komplikuje się wraz z faktem, że klasyczny interwał opiera się o niepełną przerwę pomiędzy przyspieszeniami, tak aby zmęczenie wraz z upływem treningu się pogłębiało. W górach to naprawdę karkołomne. Wyobraźmy sobie, że biegniemy jeden raz 800 m pod górę o średnim nachyleniu 6% – super. Robimy krótką przerwę w truchcie ok. 2′ – w trakcie tej przerwy zbiegniemy w dół może z 400 m. Następnie musimy ruszyć ponownie pod górę na kolejny interwał. Jak łatwo się domyśleć albo trzeba mieć dostęp do naprawdę niesamowitej, długiej i przyjaznej górki, albo zdecydować się na trening na bieżni mechanicznej, ten element z kolei odbiera możliwość treningu 'techniczności’ biegania po górkach. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że dużo lepiej jako zamiennik interwałów sprawdzi się bieg corssowy z krótkimi, ale ostro bieganymi wzniesieniami. W przypadku takich jednostek możemy połączyć mocny bieg na odcinku płaskim z wbiegiem na górkę, a nawet z fragmentem zbiegu. Dodatkowo łatwiej jest taki trening przeprowadzić na pętli, kontrolując czas na dobrze znanym nam terenie (pomijam zmienność warunków crossowych).

4. Czy da się mieć wszystko? Asfalt vs. Góry

Założenia treningowe poczynione w poprzednim akapicie niosą ze sobą pewną obawę. Skoro kluczowe elementy treningu przy bieganiu płaskim zostają wykreślone z treningu, to czy taka sytuacja nie pogorszy jakości biegania po asfalcie?

Napiszę w 100% uczciwie, choć wewnętrznie nieco wypieram tę myśl, że niestety, ale taki trening „zabije” pewne walory, które możemy posiadać przy biegach płaskich. Nie jestem w stanie natomiast w żaden matematyczny, czy treningowy sposób określić – jak bardzo trening górski 'obniża’ dyspozycję do biegu płaskiego. Główne obawy, jakie widz to:

  • Przebudowanie struktury mięśni (głównie rozrost mm. czworogłowego uda).
  • Procentowy wzrost tkanki mięśniowej w ciele sportowca.
  • Zmniejszenie zakresu wahadła w biodrze w pojedynczym kroku biegowym.
  • Obniżenie sprężystości kroku biegowego.

Do tego można dodać, że szybkie płaskie bieganie oparte jest głównie o włókna szybkokurczliwe typu IIA. Z kolei najkrótsze biegi górskie to wysiłki bliskie czasowi trwania klasycznych asfaltowych maratonów, co może poważnie ograniczyć stymulowanie struktur mięśni i utratę dobrej proporcji budowy naszego ciała.

Dla równowagi jednak – nie ma też co specjalnie panikować. Piszę tutaj o rzeczach, które większości z nas nigdy nie będą dotyczyć. Można to porównać trochę do sytuacji, gdy martwimy się 50 gram cięższymi butami przed zawodami, a jest nam obojętne, że mamy 5 kg nadwagi. Zapewniam, że jak ktoś chce na przyzwoitym poziomie biegać w górach i na płaskim to nie będzie miał z tym najmniejszego problemu. Przedstawione wyżej obawy odnoszą się do sportu wyczynowego lub zakrawającego o wyczynowy.

Moja aktualna obserwacja jest taka, że łącząc w ostatnim czasie treningi górskie, rowerowe i jednocześnie wykonując mocne jednostki typowe pod biegi płaskie – nie odnotowałem utraty dyspozycji w biegu po płaskim.

Dla przykładu, po 48 godzinach od Ultra Kotliny pobiegłem 32 km w tempie 3:42. Takiej jednostki wytrzymałościowo-tempowej nie udało mi się pobiec nawet przed rekordowym maratonem w Maladze. Z kolei na 4 dni przed Ultra Kotliną pobiegłem 14 km w tempie 3:30. Dwa dni wcześniej przed tym biegiem ciągłym, wykonałem na bieżni mechanicznej trening 7 x 1,2 km w tempie 3:04 (średnio) na przerwie 1:45. Trudno zatem powiedzieć, że treningi górskie, czy też rower, jakoś specjalnie mnie przymuliły. Idealnym rozwiązaniem byłoby pobiegnięcie testu na 10 km, który dałby pełen ogląd na „płaską dyspozycję”. Niestety, mimo mojej dużej pasji w eksperymentowaniu nie planuję takiego testu :), prawdopodobnie będzie miał on miejsce dopiero na wiosnę 21′.

5. Decyzje o dalszym kierunku rozwoju sportowego

Wszystko co padło w dzisiejszym wpisie, nie jest przypadkiem. Dużo trenuję i sporo rozmyślam nad specyfiką biegów górskich. W asfaltowym maratonie przesuwam moje granice od 10 lat i w dalszym ciągu stawiam projekt „Maraton w 140 minut” na pierwszym miejscu listy priorytetów sportowych. Niektórzy w moim małżeństwie twierdzą nawet, że stawiam projekt '140 minut’ i całe bieganie ponad wszystko. 😉
Jednocześnie staram się spojrzeć zdroworozsądkowo na moje życie w perspektywie kolejnych kilku lat. Pod względem sportowym wynik 2:19, a wynik 2:23 w maratonie to inna liga. Jednak wiedzą o tym tylko naprawdę bardzo mocno zagłębieni w specyfikę biegania wyjadacze. Nie wiem, albo nie chcę o tym myśleć, ile mnie jeszcze czeka roboty z urwaniem 3 minut w maratonie do upragnionego wyniku. 🙂
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze tło, jakim jest trwająca obecnie pandemia i idąca za nią ponura wizja startów w imprezach masowych. Gdy pierwszy raz usłyszałem coś tam o koronawirusie w marcu, sądziłem, że we wrześniu temat będzie przeszłością. Obecnie (październik 2020) nie jestem przekonany, czy wiosna 21′ będzie „normalna”, raczej bliżej mi do teorii, że dalej będziemy mocno odizolowani od siebie. Taki stan rzeczy powoduje, że mimochodem pojawia się więcej przestrzeni na realizację innych ciekawych wyzwań sportowych, takich jak biegi górskie. Nie przedłużając już i tak bardzo rozbudowanego wpisu, chciałbym na wiosnę 2021 przygotować się (chociaż ten jeden raz) do biegów górskich, tak jakby były one moją specjalnością. Chcę to zrobić w wymiarze maksymalnie profesjonalnym, na jaki będę mógł sobie pozwolić. Wierzę też, że będzie to ciekawe i cenne doświadczenie, które da mi być może pozytywny efekt w kolejnej próbie łamania życiówki w maratonie, nawet mimo obaw o dyspozycję na płaskim, o jakich pisałem w poprzednim akapicie.
Reasumując – wiosna/lato 2021 koncentruję się na startach w górach. Do płaskiego maratonu z planem łamania życiówki wracam na jesień 2021*.

Pierwsze metry ostatnich zawodów – z Jackiem Sobasem (Walimski Półmaraton Górski)

6. Dlaczego tak mało piszę na blogu?

Ten punkt dodałem z poczucia obowiązku wobec osób, które regularnie zaglądają w to miejsce w sieci. Jestem Wam ogromnie wdzięczny i czuję, że nie mogę tak po prostu wrzucić wpisu po miesiącu, nic nie dodając, skąd tak mała regularność. Najbardziej zdumiewające jest dla mnie to, że mimo niskiej, a w zasadzie żadnej aktywności blogowej, w raportach z poczytności bloga wynika, że co tydzień stronę wertuje w poszukiwaniu informacji ponad tysiąc osób. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ świadczy o dwóch ważnych sprawach. Po pierwsze, nieustająco jest w środowisku amatorskiego biegania potrzeba nabierania świadomości treningowej. Po drugie, udało się na blogu stworzyć kompendium wiedzy, z której można korzystać uniwersalnie, a nie tylko w pierwszym tygodniu od opublikowania wpisu.

Przechodząc do odpowiedzi – dlaczego piszę tak rzadko?
Ponieważ pisać de facto nie muszę, a obecnie wolę inwestować ten czas w mój własny trening. Wiem, że może to brzmieć bardzo egoistycznie, ale wierzę, że szczerość tak jak zawsze popłaci i zrozumiecie mnie. Blog jest częścią mojej pracy trenerskiej, to nośnik i miejsce prezentacji moich kompetencji jako trenera. W chwili obecnej (odpukać :)), mogę więcej energii skoncentrować na osobach, którym podpowiadam w treningu, ponieważ pracuję w tej chwili przeważnie z polecenia. Czyli trafiają pod moją opiekę osoby, które dostały do mnie namiar od innych zadowolonych ze współpracy osób. W chwili obecnej (październik), potencjalne miejsce w zespole, który trenuję, jest dostępne dopiero od stycznia. Wszystko to powoduje, że jako trener i osoba zajmująca się teorią treningu, nie muszę przeznaczać energii na prezentację moich kompetencji, spożytkowuję ją inaczej. Drugim czynnikiem jest to, co w zasadzie padło w drugim punkcie dzisiejszego wpisu. Trenuję średnio 20 godzin w tygodniu. Z przebieraniem się, prysznicem, przygotowaniem posiłków w reżimie dietetycznym i nastawianiem pralki pełnej sportowych ciuchów co drugi dzień – trening i sprawy okołotreningowe to dobre 30 godzin roboty. Mam nawet swój dowcip, że jak dołożę do tego rozciąganie po treningu, to łącznie wychodzi nawet 30 godzin i 10 minut :P. Poza czasem treningowym, w wymiarze kilkudziesięciu godzin tygodniowo wykonuję czynności zawodowe. Te kilka wolnych godzin w tygodniu inwestuję w regenerację i tworzenie czegoś, co nazywa się ogniskiem domowym. 🙂

Wierzę, że rozumiecie moje aktualne podejście do bloga. Z góry Wam za to dziękuję i jednocześnie komunikuję – wpisy na blogu będą. Po prostu obecnie są nieco niżej na liście priorytetów codziennych.

Tymczasem trzymajcie się ciepło i trenujcie porządnie. Dobra kondycja jest jednym z fundamentów odporności organizmu, a ta teraz jest na wagę złota.

*Plany lubią ulegać zmianom, szczególnie w dzisiejszych czasach! 😉Fot. Tomasz Raczyński

37 komentarzy do “(Ultra)wpis tylko dla koneserów!”

  1. No trenerze, warto było czekać na ten wpis. Bardzo mocna robota treningowa, pozostaje tylko czekać i liczyć, że na wiosnę nic zbyt mocno się nie posypię i będziemy mieli okazję pohasać po górkach 🙂 Niezmiennie fascynuje mnie Twoje zafascynowanie ( 😉 ) liczbami i analiza w poszukiwaniu każdej, najmniejszej sekundy, szczerze mówiąc trochę mi się to zaczęło udzielać 😀

    1. Hej!
      Trening trzeba lubić, a jak do tego rozmyślanie nad treningiem również sprawia przyjemność, to ekstra!
      Na wiosnę jakiś sprawdzianik na Ślęży 🙂
      Pzdr.

  2. Ahoj, świetny wpis no i oczywiście nareszcie 😀
    Jako biegowy góral, z racji szacunku jakim darzę i Ciebie i Bartka spieszę ze wskazówką odnośnie „łamaczy wzniesień” właściwie to mam pewien domysł. Więcej informacji znajdziesz w książce Marcina Świerca gdzie pojawia się pojęcie przełamań górnych, które w istocie znaczą tylko i aż tyle, że dobiegając do wzniesienia przyspieszasz, a po osiągnięciu wierzchołka nie zatapiasz się w łapaniu oddechu tylko utrzymując intensywność ruszasz na zbieg i analogicznie ten sam odcinek pokonujesz szybkim tempem 😉
    PS. radzę jeszcze zerknąć czy aby nie znajdziesz jakichś ukrytych sekund na etapach biegu gdzie Bartek zastosował przełamania dolne 😉
    POZDRAWIAM

    1. Dzięki Grzegorz K za wskazówki. Muszę w końcu sięgnąć po lekturę Marcina.
      Inna sprawa, w zasadzie to utrzymywanie wysokiej intensywności na „przełamaniach górnych” to w mojej ocenie nie jest kwestia silnej woli. Bardziej interesuje mnie np. to jaka różnica w poziomie zakwaszenia występuje między średnim poziom z całego wysiłku a momentem „przełamania górnego”. Czy ten element trenowany jest tylko w terenie, czy np. jednostką najbardziej charakterystyczną dla adaptacji pod tym kątem, czyli treningiem interwałowym na krótkich odcinkach i bardzo krótkiej przerwie?
      Swoją drogą, to jest jeden z tych elementów, który odróżnia asfaltową wytrzymałość specjalną z danego dystansu od wytrzymałości w biegach górskich, gdzie jest ona bardziej ogólna niż tempowa.
      Pzdr.

      1. Witaj,
        osobiście uważam że poziom zakwaszenia na przełamaniach będzie różny w zależności od nachylenia podbiegu co jest czynnikiem determinującym poziom trudności/zmęczenia.
        Co do adaptacji do przełamań i metod treningowych to zawsze będę uważał, że możliwie jak najwierniejsze odwzorowanie sytuacji startowej pozwoli na odpowiednie przygotowanie się do wysiłku, zatem ja bym próbował wykonywać je w terenie w pierwszej kolejności, następnie przy braku możliwości na asfalcie na podbiegu.
        Ja z kolei mam pytanie, w jakim okresie treningowym wplótłbyś owe adaptery żeby były najbardziej efektywne?
        Osobiście zauważam bardzo duży progres po tzw. crossach (atak na górkę ok 30 sekund) w terenie pagórkowatym, ale może wynika to z tego, że praktycznie jestem w fazie budowania bazy i był to jedyny akcent prócz wybiegania w górach oraz jednego szybszego kilometra po spokojnym rozbieganiu.
        Pytanie czy baza to dobry moment na takie harce wszak to nie są łatwe treningi 🙂
        POZDRAWIAM

        1. No właśnie Grzegorz nie jestem w 100% pewny, czy np. najlepszą formą treningu tego elementu byłoby jego odzwierciedlenie na treningu, czyli np. na stromym i technicznym przełamaniu górnym. Dla jasności zgadzam się z Tobą w 99%, że odzwierciedlanie sytuacji startowej to klucz do sukcesu i to jest zasada ponad podziałami na konkurencje od biegu na 100 m do biegu na 100 km.

          Widzę zagrożenie w odzwierciedlaniu przełamania górnego w tym, że jak połączymy element technicznego terenu, trudność organizacyjną w wykonaniu kilku powtórzeń na krótkiej przerwie i do tego będziemy koncentrować się na podbiciu zakwaszenia, to ten ostatni element może nie zagrać jak byśmy chcieli (lub mogli). To jest jeden z tych elementów treningowych, które wyglądają kozacko na papierze, a wdrożenie ich w życie do łatwych nie należy. Poszedłbym chyba w kierunku wyizolowania warstwy fizjologicznej i treningu w łatwym terenie z koncentracją na podbijaniu zakwaszenia, a osobno ćwiczył techniczność biegania. Gdzieś finalnie łączyłbym te elementy w górach.

      1. Tak, już gdzieś to padło w komentarzach i to prawda, Sakrżyński pisał o tych przełamaniach. Jeszcze dodam, że u niego odnosiło się to do crossów. Dzięki! 🙂

  3. To fakt, podczas odcinków „łamiących górkę” można baardzo dużo zyskać lub stracić. Łatwo się zamulić wspinaczką i zasiedzieć w swoim „nothing box” rozmyślając o tym łez padole, zamiast momentalnie wrócić do swojego najlepszego tempa z płaskiego terenu.
    Pewnie można trenować sprawne przejście z krótkiego kroku podbiegowego do standardowego dłuższego, ale moim zdaniem ogromne znaczenie ma tu mentalność i przytomność umysłu podczas dużego wysiłku.
    Może różnicę robi tutaj taktyka z próbą rozpędzenia się tuż przed całkowitym wypłaszczeniem? Ale kogo stać na takie zrywy powtarzane kilkukrotnie podczas jednego wyścigu? Tylko najlepszych na świecie i koniec końców doskonale przygotowanych fizycznie.

    1. Hej WojciechD,
      Dzięki za komentarz. W zasadzie powyżej w odpowiedzi do tego co napisał Grzegorz K, już poniekąd o tym wspomniałem – ta dobra dyspozycja mentalna i koncentracja na odpowiednim pokonaniu „łamiących kilometrów” bierze się z dobrego przygotowania fizycznego. No i tutaj można się zastanawiać jak temat ugryźć dalej. 🙂
      Pozdrowionka!

      1. Czasem przygotowanie jest, ale głowa wymówek szuka. Dzięki tej analizie, zwrócę uwagę na te przełamane górki, mam jeden bieg gdzie tocma znaczenie

    1. Hej,

      Powodów jest kilka, materiał wręcz na kolejny wpis:
      1. Treningi specjalistyczne pod bieganie i pod rower są w wielu miejscach trudne do pogodzenia, ale ja nie prowadzę treningu specjalistycznego pod jazdę rowerem. Dla jasności – jednostki rowerowe nie maja na celu poprawy moich umiejętności jazdy, tylko mają na celu poprawę mojej dyspozycji biegowej.
      2. W dużym skrócie myślowym – bieganie po górach leży gdzieś pomiędzy jazdą na rowerze i bieganiem. Powiedziałbym, że „biegania w bieganiu” jest w nim 80%, kolejne 20% to sytuacje i zmęczenie charakterystyczne bardziej dla treningu rowerowego.
      3. Jednym z celów pośrednich jest dla mnie zwiększenie liczby godzin treningu w intensywności umiarkowanej. Niestety biegać mogę bez zaburzania równowagi w organizmie do ok. 160-170 km tygodniowo. Jest to dla mnie granica do zaakceptowania przez ciało przy ruchu biegowym (mocno obciążającym). 170 km w tygodniu robię w ok. 12-13 godzin. Szukałem sposobu jak mogę wykonywać dalej pracę rozwojową dla układu krążenia i oddechowego, bez dalszej eksploatacji mięśni ruchem biegowym – postawiłem na rower.
      4. Praca mięśniowa w jeździe rowerem jest o tyle zbliżona do biegów górskich, że pozwala na wykonanie jednostki wytrzymałościowej, gdzie jednocześnie dochodzi do dwóch problemów – trudności oddechowe wynikające z intensywności oraz trudności mięśniowe wynikające z konieczności napędzania roweru. Przy jednostce biegowej o wysokim stopniu trudności oddechowej, w mięśniach dzieje się niewiele rzeczy przypominających to co będzie działo się w górach.
      5. Przy dystansach startowych w górach powyżej 40 km, gdy wysiłek jest wielogodzinny, rower pozwala przy spokojnej intensywności do doprowadzenia do wyczerpania energetycznego, typowego np. dla 5,6 czy 7 godziny wysiłku, bez kosztów pracy mechanicznej mięśni. Natomiast ten punkt nie jest akurat dla mnie priorytetowy w tej chwili.
      Mimo, że mocno skrótowo, mam nadzieję, że udało mi się te argumenty w miarę przejrzyście przedstawić.

      1. O tak, zwłaszcza dla mnie mocno zrozumiałe – sam mam limit 90km tygodniowo. Czekam na rozwinięcie w osobnym poście, zwłaszcza szczegóły treningów rowerowych z punktu widzenia laika biegowego

  4. Człowieku o jakim ognisku domowym Ty piszesz. Stań przed lustrem i powtórz przed nim ten fragment.
    Biegałem półmaratony i maratony i trening do nich niszczy życie prywatne. A jak się biega i jeździ na rowerze po 20h/tydz to już wogóle. Na pewno po 30 km w tempie 3:30 zrobionych po psich polach robisz romantyczną kolację i kąpiel w płatkach róż. Przeczytałem całość i sory ale ten fragment był aż śmieszny. Są jakieś priorytety w życiu.

    1. Hej Mario91,

      Nie wiem z czego to wynika, ale wyczuwam uszczypliwość w Twoim komentarzu. 🙂
      Pielęgnowanie ogniska domowego to dużo więcej niż romantyczne kolacje i kąpiele w płatkach róż, to również wspólne pieczenie ciasta, oglądanie głupkowatych filmów, siedzenie w fotelach obok siebie i czytanie książek, to również trzymanie latarki, gdy złapiesz dętkę po zmroku a druga osoba w deszczu ją zmienia, to także akceptowanie w najbliższej osobie tego co nie jest w niej idealne, a co mimo tej świadomości w niej kochamy.

      Miałem się nie rozpisywać, ale musze jeszcze jedną rzecz dodać. 🙂
      W wieku 20-23 lat pracowałem na 1,5 etatu, żeby móc się utrzymać we Wrocławiu. Do tego studiowałem dziennie i przez okres całej mojej nauki tylko raz musiałem wybrać się na drugi termin z jakiegokolwiek przedmiotu, aby go zaliczyć. Jednocześnie prowadziłem (tego) bloga z dwoma wpisami tygodniowo, co zabierało mi kolejne 15 godzin tygodniowo. Potrafiłem to wszystko pogodzić z treningiem, który doprowadził mnie do 2:40 w maratonie. Z moją małżonką (od 2019, wcześniej dziewczyną i narzeczoną :)) jesteśmy w związku od 13 lat i mimo trudnych i niełatwych chwil, ognisko domowe nigdy u nas nie wygasło.

      Czy życie ze sportowcem jest łatwe? Absolutnie, to cholernie trudna sprawa dla wszystkich wokoło.
      Czy dobre życie ze sportowcem jest możliwe? Oczywiście, jeżeli ma on przynajmniej minimum oleju w głowie.

      Jeżeli nie udało się Tobie Mario91 pogodzić sportowej pasji z życiem prywatnym, nie powinieneś wydawać takiego osądu wobec innych. Nasze własne doświadczenie, nie zawsze jest zbieżne z tym co dzieje się u innych.

      Mam nadzieję, że pozytywnie odbierzesz mój komentarz, bo choć to blog biegowy, to wartości rodzinne są mu bardzo bliskie. 🙂

      Szczere i sympatyczne pozdrowienia w sportowym stylu przesyłam! 🙂

  5. Cześć, dzięki za świetny wpis. Chciałbym się odnieść do jednej sprawy. Mianowicie to co napisałeś odnośnie tego jak bardzo trening górski ‘obniża’ dyspozycję do biegu płaskiego w kontekście do jednego z najlepszych ultrasów na świecie- Jima Walmsleya. Głównie chodzi mi tu o jego budowę mięśniową ale też sprężystość. Gość jest chudy jak patyk. Kilian, Marcin Świerc czy choćby Bartek Przedwojewski- oni mają nogi rozbudowane jak konie. Jim Walmsley mimo (być może pozornej) marnej budowy ciała potrafi robić kapitalne czasy na zawodach typu UTMB czy Western States. Na filmikach z jego udziałem można zobaczyć też, że facet ma zachowaną fajną sprężystość podczas biegu w porównaniu do innych czołowych górali. Myślisz, że Jim to tylko wyjątek od reguły?
    Pozdrawiam serdecznie!

    1. Hej Karol,

      No to jest mega ciekawy temat. Nie mam jednoznacznie wyrobionego zdania :).
      Na pewno biegi górskie „zmieniają” budowę ciała. Nawet wspomniany Marcin Świerc wyglądał inaczej, gdy był te kilka lat młodszy. Podobnie zresztą Bartek Gorczyca. W ich przypadku widać po ciele adaptację do biegania po górach. Z drugiej strony Bartek Przedwojewski od zawsze miał łydkę jak Pudzian (mam nadzieję, że Bartek mi to wybaczy :)). Wspominał też o tym, w którymś wywiadzie, że widzi i czuje w trakcie sezonu jak potrafi mu się przebudować udo w zależności od okresu treningowego. Czyli jakaś ciągła zmiana adaptacyjna tam zachodzi w różnych kierunkach.

      Ogólnie jak popatrzy się na szerszą grupę biegających na MŚ w biegach górskich, to chłopaki raczej nie są jakoś specjalnie „nabici” mięśniowo. Wydaje mi się (podkreślam to), że trenując pod góry, ale WYKONUJĄC JEDNOCZEŚNIE TRENING SZYBKOŚCIOWY NA PŁASKIM, organizm trochę jakby „bronił się” przed przesadną rozbudową mięśnia. Ta teoria jest fajna bo wyjaśnia dlaczego Jim wygląda trochę jak „płaszczak”. W końcu te 2:15 śmiga w maratonie, więc jakieś tam tempowe treningi robi. Ale fajna teoria nie oznacza, że jest ona słuszna.

      Zauważ też, że czym ultra jest bardziej ULTRA, tym bardziej „nabici” są biegacze. Z jednej strony może to być ten sam efekt, że przy biegach 100 km + nie potrzeba już tzw. „szybkości”, więc organizm nie jest hamowany jednostkami szybkościowymi przed rozrostem mięśnia. Z drugiej – być może ten rozrost to efekt uboczny spowodowany tym, że po 10, 12, czy 15 godzinach biegu i ciągłych uszkodzeń włókien mięśniowych, naturalnym procesem adaptacyjnym jest po prostu rozbudowanie mięśnia, żeby w kolejnej sytuacji tego typu, mimo takiej samej liczby uszkodzonych włókien, organizm dysponował jeszcze dodatkowymi (czy też poprawnie od strony biomechanicznej – silniejszymi – grubszymi) włóknami mięśniowymi.

      No i na koniec dodam, że wspominany w tym komentarzu „trening szybkościowy” to potoczne uogólnienie na wszystkie jednostki o tempach wykonania szybszych niż tempo docelowe zawodów na płaskim, co nie jest nazewnictwem poprawnym w świetle teorii sportu.
      Wykształcenie nakazuje mi dodać tę informację. 🙂

  6. Kolejny świetny wpis Andrzej! Dzięki za tak dużą ilość treści i podzielenie się tym co się u Ciebie obecnie dzieje. Powodzenia w biegach górskich i coś czuję, że niejeden raz wygrasz cały bieg!

    1. Pożyjemy, potrenujemy i na wiosnę wszystko będzie jasne :). Chociaż pewnie po drodze do wiosny jeszcze wiele pytań i rozkmin treningowych się pojawi 😉

  7. Dzięki, Andrzej za kolejny, świetny wpis. Na razie przeczytałem na szybko, jeszcze się pewnie wieczorem wgryzę, jak będę miał więcej czasu.

    Po UK30 też patrzyłem na Flyby na Stravie i byłem zaskoczony tym, że większość Twojej straty do Bartka była na odcinkach w dół, a pod górę generalnie trzymaliście podobne tempo. Niestety tego Flyby już dzisiaj się nie zobaczy, bo Strava powyłączała wszystkim Flyby w ustawieniach prywatności i jak dotąd prawie nikt tego z powrotem nie włączył, stąd drobny apel do użytkowników Stravy, którzy nie mają nic przeciwko tej funkcjonalności o włączenie tego z powrotem, bo szczególnie po zawodach fajnie móc sobie takie rzeczy przeanalizować :).

    Powodzenia w realizacji planu – mam nadzieję, że na wiosnę zrealizuje się pozytywny scenariusz :).

  8. Dzięki za wpis i rozbudowane komentarze do komentarzy. W sumie starczyłoby pewnie na 3-4 regularne notki 😉 Nie ukrywam, że czekałem aż coś napiszesz i trochę żal, że tak rzadko, ale rozumiem (i pewnie nie tylko ja). Mam nadzieję (graniczącą z pewnością), że poza wartością promocyjną/reklamową ten blog ma dla Ciebie jeszcze jakieś inne znaczenie. Powodzenia, będziemy czekali cierpliwie na kolejne wieści i refleksje!

    1. Hej Łukasz,

      Blog ma dla mnie wiele wartości, zresztą sam blog to jedno, a osoby, które wokół niego się zgromadziły, pasjonaci sportu i ludzie dający mi energię do treningu, to osobna, nadrzędna wartość.

      Ile godzin by mi to cholerstwo niekiedy nie pochłonęło, to warto była napisać pierwszy, drugi i każdy kolejny tekst 🙂

  9. Hi. Jak się ma dobrą formę to jest się bardziej podatnym na różne choroby. Coś wiem na ten temat.
    Zainwestuj w SPD. PROSZĘ. Będziesz poważniej wyglądał. I efektywniej kręcił korbami.
    Pozdrawiam.

    1. Czołem,

      Podatność organizmu na choroby jest większa w okresie wyostrzania formy, jest to nawet udowodnione. Natomiast jako propagator aktywnego spędzania wolnego czasu musze dodać, że dotyczy to naprawdę trudnych momentów treningowych, gdy podkręcamy formę na żyletki. W 90% (luźno strzelając) przypadków osób trenujących, z aktywności płynie tylko poprawa odporności organizmu.

      SPD zamontowane, nawet kupiłem sobie koszulkę kolarską i od razu naszła mnie myśl, czemu w biegowych nie ma minikieszonki na żele na plecach? 🙂

      Pozdrówki!

  10. „Miałem tylko chęci i zrobiłem z tego Gazprom”. Ciekawy wpis poruszający wiele aspektów. Niezwykła dyscyplina ale też chęć ciągłego doskonalenia. Pozazdrościć . Powodzenia.

    1. Z tego samego kawałka lubię wers Sokoła:
      „Na siłowni byłem raz, gdy pomyliłem drzwi na basem.” 😉

      Dzięki i trzymam kciuki również za Twój trening!

  11. Ciekawy wpis, ciekawe kometarze i rozbudowane odpowiedzi to żeby odróżnić pytania ode mnie dotycząca ostatniego zdjęcia: co Ci daje ten plaster rodem z Bravo Sport?

    1. Hej,
      Plaster teoretycznie ma za zadanie podnieść nieznacznie nozdrza do góry, co ułatwia przepływ powietrza.
      W praktyce nie sądzę, aby dawało to wielki efekt oddechowy.
      Natomiast ja bardziej mówię, że to jest plaster na głowę. 🙂 Coś jak totem, który daje informacje, że to jest ten moment, kiedy organizm ma być w pełni zmobilizowany.

  12. Hi. Masz rację. Trochę nie doprecyzowałem.
    Extra. Poczujesz różnicę. Będziesz mógł pedałować na okrągło. No i zwiększa się kontrola nad rowerem i bezpieczeństwo. Szczególnie jak jest mokro. Jeszcze się przerzucisz na rower jak Ci się spodoba. To jest ten plus roweru, że można wziąć papu w kieszeń i człowiekowi nie przeszkadza w czasie treningu.
    Pozdrawiam

  13. Czytam trzeci raz i za każdym razem wyłapuje coś nowego. Super się czyta ?.
    Zakupiłem ostatnio bieżnie z myślą o podbiegach a Twój wpis idealnie wpasował się w moje zagwozdki dotyczące biegu ciągłego pod górę zamiast po płaskim. Drugim treningiem na bieżni będą pewnie szybkie interwałowe podbiegi więc bieżnie nieco ratuje tyłek gdy wokoło płasko jak na stole ?. Pozdrawiam

  14. Ponury Kosiarz Kilometrów

    Hej Andrzej W.! (pełne dane do wiadomości redakcji)

    blog ten u zarania czasu (czyli na bieganiu.pl) nie był jeno nośnikiem i miejscem prezentacji kompetencji. A częścią pracy trenerskiej wtenczas w ogóle. Słowem, za dobre to całe Twoje pisanie na tak błahe tylko powody 🙂
    Więc rusz Pan czasem d..ługopis czy tam klawiaturę i skrobnij parę słów, przez wzgląd na, pozbawionych licznych treści, czytelników niszowej sekcji biegowych … opowieści. Trudno, jest rym.

Skomentuj Warszawski Scyzoryk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *