Jestem introwertykiem. Świat rzadko kiedy dowiaduje się o moich emocjach. Nie oznacza to, że jestem obojętny na to, co widzę i słyszę. Przeżywam to wszystko sam ze sobą – przeważnie.
Czasem jednak życie podrzuca pod nos taki temat lub zdarzenie, że trudno jest mi to wszystko samemu ogarnąć. Dzisiaj nad ranem wszedłem na 'fejsa’. Wyświetliła mi się reklama jakieś organizacji/stowarzyszenia – cholera wie, która organizuje biegowe wyzwanie „Stukilometrowy biegacz zawodowy”. Z podstawowych informacji dotyczących tego wyzwania wynika, że w ciągu miesiąca należy pokonać łącznie dystans 100 km. W zamian za zrealizowanie wyzwania otrzymuje się medal i koszulkę, oczywiście po uiszczeniu wcześniejszej opłaty.
Przez chwilę szamotałem się z własnymi myślami – fajne to, czy niefajne. Wiecie, coś jak Cezar podczas walki gladiatorów wydający wyrok kciukiem. Z jednej strony – zawsze podkreślam, że każda motywacja do tego, aby ubrać buty i wyjść na trening, to dobra motywacja. Mamy społeczeństwo w zapaści sprawnościowej i każda forma zmobilizowania obywatela do aktywności fizycznej powinna być wspierana.
Jest jednak druga strona medalu. Wybrałem w swoim życiu ścieżkę rozwoju edukacyjnego w obszarze kultury fizycznej. Połączenie słów 'kultura’ i 'fizyczność’ nie jest przypadkowa. Sama fizyczność bez kultury kompletnie nic nie znaczy, traci całą swoją wartość. Im dłużej zastanawiam się nad hasłami „stukilometrowy biegacz zawodowy”, tym większe mam wrażenie, że ktoś o tym: nie wie, zapomniał lub nie chce wiedzieć. Nie łudzę się, że akcji przyświeca cel propagowania zdrowia i aktywności fizycznej, jeżeli już, jest to zjawisko wtórne, towarzyszące biznesowi.
Pomylenie celu z drogą
Celem nadrzędnym kultury fizycznej jest wyposażenie człowieka w zestaw umiejętności i wiedzy, pozwalający mu ustawicznie pielęgnować zdrowie i sprawność fizyczną.
Gdy zastanowimy się nad tym, to czy cel wyrażony jako „pokonanie 100 km w ciągu miesiąca” wpisuje się w kulturę fizyczną – możemy mieć wątpliwość. Czy nie powinno przypadkiem wyglądać to w ten sposób, że celem samym w sobie jest pielęgnowanie zdrowia, a to czy pokonamy po drodze 50, 100, czy 150 kilometrów w miesiącu jest sprawą drugorzędną?
Zachowując pełnię obiektywizmu, problem ten dotyka również osoby o wysokim stopniu sprawności. Wielu bardzo dobrych biegaczy jest więźniami własnego treningu. Wypełnianie dzienniczka treningowego zgodnie z założeniami staje się ważniejsze niż wypełnienie założeń wynikowych w dniu zawodów.
Jednych i drugich – tych, którzy będą przemęczać się i postępować wbrew wszelkim metodykom treningowym początkujących biegaczy, aby za wszelką cenę uzyskać 100 km w miesiącu, jak i tych, którzy za wszelką cenę będą realizować karkołomne jednostki, zamiast dostosować obciążenie do własnych możliwości – łączy jedno – pomylenie drogi z celem.
Celem powinno być zdrowie, pełna sprawność, dobra kondycja. Nie pokonanie 100 km w miesiącu, czy tygodniu. No ale za poczucie dobrej formy i pełni zdrowia nikt nikomu medalu nie wysyła, a to szczególnie cenne w dobie denominacji osiągnięć sportowych.
Każdy niech zatem będzie Cezarem i wyda własny osąd w tej sprawie. Mój poznaliście i nie był on celem samym w sobie, tylko drogą, która mam nadzieję, zmusi nas wszystkich do chwili refleksji.
Podobnie jak Ty jestem intowertykiem. I mam taki szczególny moment, czasem bolesny. Jest to moment, gdy goląc się patrzę na siebie w lustrze. Ponieważ jestem łysy i się nie czeszę, zęby myję na czuja, właściwie jedynie golenie łączy się ze spoglądaniem na odbicie własnej paszczy. Bywa bolesne nie fizycznie, ze względu na używane nożyki, a psychicznie — gdy muszę odwrócić wzrok, bo czuję, że gdzieś dałem ciała. Podobno z tego powodu w kasynach nie ma luster — bo nawet okazjonalne spojrzenie na siebie sprzyja refleksji i zmianie zachowania. I tak się zastanawiam: ludzie się nie golą? Nie mają luster? Nie doskwiera im myśl, że mają medal, który nic nie znaczy poza tym, że został opłacony? Przyznam, że medaloza jest chorobą, której kompletnie nie ogarniam. Z pewnością posiadanie medalu podobnie jak chodzenie w legginsach gdy ma się wielke dupsko czy zjedzenie na raz całej pizzy należy do swobód obywatelskich i nikomu nie zabronię, ale jest coś desperackiego w korzystaniu z tych swobód.