„Trenuj w ciszy, niech wyniki robią hałas” – mawiają sportowi mędrcy. Lubię to powiedzonko stosować w odniesieniu do innych równie mocno, jak drażni mnie samego, gdy myślę o własnym treningu.
Walczę o złamanie 140 minut od 9 lat. Szmat czasu, mnóstwo treningów, cała gama błędów i doświadczeń przetestowana na własnej skórze. Bardzo często słyszę pytanie: „Kiedy pobiegniesz te 140 minut?”. Szczerze – nie mam pojęcia, moją odpowiedzią jest cisza, ale mam nadzieję, że gdy ten moment nadejdzie, będzie mu towarzyszył hałas. Hałas adekwatny do blisko dekady reżimu treningowego, reżimu, jaki tworzy każdy kolejny dzień mojego życia.
Pobudka 2 godziny wcześniej, żeby wykonać trening. Śniadanie dostosowane do treningu, a nie do preferencji smakowych. Trening wykonany niezależnie od pogody. Trening niezależnie od samopoczucia. Trening niezależnie od reszty obowiązków czekających w ciągu dnia. Trening ciężki, trening długi, trening męczący.
Po treningu ciągłe myśli – może było za lekko? Może było za ciężko? Może kolejną jednostkę opóźnić, a może przyspieszyć? Permanentna obawa, gdy jest forma – o to, że za wcześnie, gdy jej nie ma – o to, że nie zdąży przyjść we właściwym momencie.
Andrzej, a może pizza i browarek?
Jasne, ale za 13 tygodni. Teraz tylko czas, żeby spać, jeść i biegać, jak Kawauchi.
Dla bezpieczeństwa, żeby nie odmawiać znajomym spotkania, po prostu nie odbieram telefonu. Cisnę, po prostu cisnę w ciszy, żeby przekuć 6 miesięcy roboty w 60 sekund lepszy czas na maratonie. Powinni mnie przecież rozumieć.
Robię 32 km w narastającym tempie i zastanawiam się ledwo żywy po 20 km, ile w tym wysiłku jest sportu, a ile samozniszczenia? Podobno człowiek ma skłonności destruktywne. Sport może być ich przejawem. Jak każdy, kto się wyniszcza, powinienem robić to w ciszy.
Ile czasu „w pracy” spędza sportowiec? Nawet mnie wydawało się kiedyś, będąc blisko sportu, że kilka godzin tygodniowo, może kilkanaście. Prawda jest jednak taka, że sportowiec jest w pracy 168 godzin tygodniowo. Od momentu, gdy otwiera oczy, aż do chwili gdy zamyka je po całym dniu wysiłku. Każda decyzja związana jest z jego dyspozycją. Sportowiec nie zostawi problemów zawodowych w robocie. Nie odetnie się od myśli o korzyściach i konsekwencjach dla formy, gdy wybiera posiłek w knajpie. Sportowcem jest się przez cały czas, 24 godziny na dobę, nie tylko podczas sesji treningowej.
I ten cały czas musisz spędzić w ciszy, wszak hałas mają zrobić wyniki. Inaczej nie przystoi.
Dlatego pisze w ciszy o tym, co mnie boli i co mnie cieszy. O tym jak spuściłem sobie treningowy wpierdziel, i jak spieprzyłem trening. O tym ile kilometrów przebiegłem i dlaczego nie dałem rady szybciej. O ciszy, 140 minutach i hałasie, który kiedyś nadejdzie.
Świetny tekst! A resztę powie cisza 🙂
Bardzo mądrze i dojrzale napisane.
Bardzo dobry tekst. W całości oddaje Twoje poświęcenie i dążenie do celu. Nagroda czeka na Ciebie ogromna … satysfakcja, że to co wiele lat temu sobie postanowiłeś zrealizowałeś. Krok po kroku, trening po treningu, upadek po upadku wszystko to doprowadzi Cię do celu. Najważniejsze, że daje Ci to również wiele szczęścia. Na końcu tej drogi będzie Ci gratulowało wiele osób ale tylko Ty i Twoja żona będziecie wiedzieć ile poświeciłeś żeby to osiągnąć. Ja gratuluje Ci już dziś drogi którą obrałeś i konsekwencji w działaniu.
P.s. Wczoraj przeczytałem tekst i dziś wstałem o 5 rano i zrobiłem luźne 11 km przed pracą. Dzięki za motywacje.
Dzięki Rafał,
Miło przeczytać, że choć namiastka motywacji pojawiał się po tym tekście, ta motywacja wraca do mnie.
Na twoim poziomie który amatorskim pozostaje już chyba tylko ze względu na kwestie formalne to jak by cię posadzić na kanapie na kilka dni to chyba byś zwariował z braku endorfin 😉
Na pewnym etapie to już jest uzależnienie. Jak to wcześniej napisałeś nie lubisz białych plam w swoim dzienniku treningowym 🙂
To jest uzależnienie bez dwóch zdań. Jak nie trenuje przez kilka dni (co raczej się nie zdarza), to chwila moment i wszystko robi się szare i bez sensu.
Dodam jeszcze, że to akurat ciemna strona sportu, takim stanem rzeczy nie ma się co chwalić.
Czy w ciszy… W ciszy to byłoby nie pisanie o treningach, nie wrzucanie relacji na FB czy insta. To byłoby w ciszy. A następnie, wystrzelenie na zawodach. Pokazanie wszystkim gdzie raki zimują. Z drugiej strony, z umiarem można to robić bo w dzisiejszych czasach niektórzy przechodzą samych siebie chwaląc się co zrobili na treningach.
Hej,
No też w sumie tak pomyślałem. Można jak najbardziej interpretować hałas i ciszę w kategoriach aktywności w SM. Gdy pisałem tekst, chodziło mi bardziej o to, że jak biegniesz trening 10 km po 3:30 prawie po ciemku, to w głowie jest mnóstwo znaków zapytania, z których większość się skłania do wniosku: Po cholerę? 🙂
I z tym pytaniem człowiek jest bardzo często sam na sam, kiedy zaczyna boleć.
Natomiast przez pryzmat aktywności na FB, to tak, masz rację, nie jest to trenowanie w ciszy. 🙂
Nie wiem czy to ważne, ale w zakładce „o mnie” masz nieaktualną życiówkę w maratonie 😀
Nie planuję się do obecnej przywiązywać na zbyt długo, więc nie zmieniałem 😉
Dzięki za czujność!
Dzięki za ten tekst. Bardzo się w nim „odnajduję”.