Na początek złote myśli z pogranicza metrologii i treningu:
Skoro zima jest lekka, to na wiosnę powinny paść statystycznie lepsze rezultaty w biegach masowych, niż w przypadku, gdy zima jest sroga i utrudnia trening. Z drugiej strony, czy lekka zima, nie spowoduje nadmiernej gorliwości w treningu i nie skasuje wielu ambitnych biegaczy w przedbiegach?
Nie ma podobno dla biegacza nic gorszego, niż plan treningowy zrealizowany w 100%, a łagodna zima sprzyja takiej realizacji. Ciekawe, przekonamy się za 2 miesiące.
Treningi biegowe: 6
Kilometry: 115 / (75 km w kamizelce 5 kg)
Przewyższenie: 2059 m
Rower: 36 km
Do Wielkiej Prehyby zostało:
[wpcdt-countdown id=”7720″]
Poniedziałek
Rano 15 km biegu bez kamizelki (już łatwiej pisać mi kiedy biegam bez kamizelki, niż na odwrót) w tempie 4:21. Największym wyzwaniem tego dnia była pogoda. Lało, wiało i próbowało człowieka powstrzymać od treningu. Na szczęście stanąłem przed lustrem i zapytałem się gościa w odbiciu: „Kim jesteś?!”, a ten odpowiedział mi, że debilem, bo kto inny biegałby w taką pogodę po dworze.
No i jak już ustaliłem sam ze sobą, po co to robię, jakoś poszło.
Później szybka przerwa na zmianę odzieży i trening na siłowni. Tradycyjnie już trzaskałem przysiady, hip thrusty, prostowania nóg i martwy. Z innych ciekawych rzeczy, przechodzę właśnie awans społeczny na siłowni. Po blisko pół roku od rozpoczęcia treningów recepcjonista zaufał swojej intuicji i nie sprawdził mi dowodu osobistego przy wejściu. Mam nadzieję, że jego szef nie czyta bloga „140 minut” i nie dostanie mu się za brak dopełnienia procedury. 😉
Wtorek
22 km po 4:17 w kamizelce i błocie jak na poligonie. W zasadzie to biegałem po poligonie. Jeżeli ktoś myśli, że Psie Pole wcale nie jest idealną miejscem zamieszkania dla biegaczy, to dzisiaj dorzucam argument o niedalekim położeniu starego poligonu, na którym można wykonać bombowy trening biegowy. Ja ufundowałem sobie podwójną zaprawę, ponieważ błoto fragmentami zmuszało do walki o utrzymanie równowagi.
Biorąc pod uwagę warunki, dystans i kamizelkę, to wyszedł z tej jednostki poniekąd „pół-akcent”. Zresztą niejedyny w tym tygodniu.
Po południu odpaliłem moją nową broń w przygotowaniach do biegów górskich – schody. Odwiedziłem siłownię City Fit, w której znajduje się ta nowoczesna maszyna do tortur i cyknąłem 290 pięter w 45 minut. Po schodach wchodziłem oczywiście w kamizelce 5 kg. 😉 Na sam koniec spróbowałem nawet podbiegać po schodach i próba wyszła pomyślnie. Przyznam, że tymi 45 minutami dostałem srogi wpierdziel siłowo-wytrzymałościowy. Nie wiem nawet, czy da się ten wysiłek porównać do jakiejś jednostki biegowej. W trakcie treningu nie ma momentu odcięcia oddechowego, nie ma momentu zalania mięśni kwasem mlekowym, nie padamy od braku zasilania. Po prostu każdy kolejny krok to „niszczenie” mięśni, w takim pozytywnym znaczeniu. Sam jestem ciekaw, co z tego wszystkiego wyjdzie.
Środa – 23 podbiegi na śmieciowej
W środę wybrałem się ukrytym mostkiem na Górkę Śmieciową na podbiegi. O górce Śmieciowej wspominałem już wielokrotnie. Legendy mówią o tym, że zawdzięcza swoją nazwę niespełnionemu biegaczowi górskiemu, który biegał po niej przez cały okres przygotowawczy, a po kiepskim sezonie, określił wszystkie treningi, jakie wykonał na górce jako „śmieciowe”.
Zapragnąłem zostać Pogromcą Mitów i odkryć dobrą stronę treningów na tym niewielkim przewyższeniu, które jak na Wrocław i tak jest całkiem szałowe.
Trening składał się z 3 km dobiegu do górki, 12 km, w których zmieściło się 23 podbiegi i zbiegi i 3 km powrotu do domu. Strava policzyła na odcinku 12 km, 400 m przewyższenia. Ale Strava to optymistka, sądzę, że rzeczywiste przewyższenia było ciut mniejsze.
A! No i biegałem w kamizelce…
Czwartek
Wtorek był trudny, środa nie była lekka, więc w czwartek nie miałem wyboru i pojechałem na dłuższe wybieganie na Ślężę. Uprzedzam pytania – nie biegałem w kamizelce. Byłem na tyle wyjechany, że i bez kamizelki musiałem na ośnieżonych fragmentach podchodzić.i
W sumie wyszły 24 km po 5:52 przy przewyższeniu 1500 m. W przeliczeniu na 10 km miałem więc 600 m wspinaczki, to sporo. Subiektywnie bieganie naprawdę górskie klasyfikuje od 300 m przewyższenia na 10 km. Było więc się gdzie zmęczyć.
Piątek – cross 8 km
W piątek wyszedł wreszcie nieco spokojniejszy trening. Zresztą nie było mowy o niczym innym. Zrobiłem w kamizelce 12 km w tempie 4:24, a i tak nie było lekko. Obraz lekkiego dnia burzy nieco fakt, że spotkałem się chwilę później na siłowni z Marcinem. Wpadło więc dodatkowe 60 minut wariowania z różnymi ćwiczeniami.
Ciekawy jest natomiast fakt, że czułem tego dnia mikrourazy (błędnie nazywane zakwasami) na przodzie ud, co nie miało miejsca chyba nigdy po treningu siłowym. Tymczasem mimo potężnego wzrostu siły w przeciągu ostatnich 6 miesięcy, nie uchroniło mnie to przed załatwieniem się kilkoma zbiegami w terenie. Ludzkie ciało jest niesamowitą maszyną.
Sobota
Na biegowy koniec tygodnia zrobiłem 22 km w tempie 4:24 w kamizelce. O super polocie nie było mowy, trening wymęczyłem. Brakowało mi motywacji, zmusiłem się do jednostki, uciekając w tereny biegowe, które słabo kojarzyłem, żeby mieć jakąś frajdę z eksplorowania nowych terenów.
Niedziela
Jeszcze w środku tygodnia planowałem, że zrobię w niedzielę z 20, może 25 km biegu. Jeszcze nawet w sobotę rozważałem poważnie ten scenariusz. Ostatecznie jednak nie wyszedłem na trening biegowy. Miałem mega doła treningowego. Snułem się pół dnia, nie mogąc zebrać się do działania. Naprawdę, rzadko mi się to zdarza, a jeszcze rzadziej o tym piszę, ale byłem bezproduktywny. Ostatni raz kiedy odpuściłem bieganie z powodu niechęci, był chyba z 5 miesięcy temu.
W końcu doszło do konfrontacji lenistwa z wyrzutami sumienia. W drodze kompromisu wyszedłem na rower. Rower i tak miałem w planie wdrożyć do treningu w niedługim czasie, uznałem zatem, że będzie to najlepszy moment, żeby przypomnieć sobie, jak twarde jest siodełko w moim startym rowerze.
Ostatecznie z uśmiechem na twarzy zrobiłem 36 km. Jeździło mi się bardzo dobrze. Paradoksalnie poczułem na rowerze większą siłę mięśni, ponieważ ostatni rower zaliczyłem we wrześniu, gdy byłem jeszcze sporo słabszy mięśniowo i od tamtej pory nie kręciłem pedałami. Gdy w niedzielę nacisnąłem mocniej na korbę, na zegarku pojawiły się prędkości powyżej 30 km/h. Wcześniej musiałem sporo żyłować, żeby wykręcić taką prędkość. Bardzo miłe uczucie i miłe zakończenie tygodnia.
To się nazywa urozmaicony trening! Też jestem ciekaw, jakie będą efekty tej schodo-bieżni, zawsze wierzyłem w efekty treningu na zwykłych schodach (także w kontekście ogólno-górskim, nie tylko biegowym). Taki przyrząd jest też w aquaparku, niestety mój karnet go nie obejmuje (w sensie aquaparku, nie przyrządu), ale jak fachowiec wyda rekomendację, to może pomyślę o zmianie 😉
Prawdę powiedziawszy, ja wcale nie mam pewności, czy schodo-maszyna da pożądany efekt, ale praca mięśniowa i wydolnościowa jaką się na niej wykonuje wskazuje, że powinna być odczuwalna jako bodziec pozytywny. Pożyjemy zobaczymy.
P.S Dzięki za informację, że aquapark też ma podobne ustrojstwo. 🙂
Andrzej, czy ta „schodo-maszyna” jest również w City Fit na Starym Mieście? Czy to jest po prostu zwykły stepper (dwa pedały na których stajesz i naciskasz na przemian) czy coś bardziej zaawansowanego?
Dzisiaj się na nią wybieram, zrobię zdjęcie całej maszyny. Jest to osobna maszyna. Można powiedzieć, że normalny fragment chodów ruchomych. Tylko puszczony w złą stronę :).