Fot.: Rafał Zajdel
Życie po maratonie, to dobre życie. Jestem cięższy o dobre 5 kg, śpię bez stresu, że na drugi dzień czeka mnie trudny trening, znajduję czas na spotkanie ze znajomymi, nadrabiam zaległości w filmach i serialach, wreszcie – przypomniałem sobie, jak wygląda konsola do gier.
A jednak brakuje mi ciężkiego treningu. Na sto procent jestem uzależniony od sportu. Z jednej strony jest super, że nie muszę spinać tyłka, wstawać skoro świt i zarzynać się na treningach. Z drugiej, jakoś tak życiowy impet działania znacząco spada, gdy nie wszystko podporządkowane jest pod konkretny cel. Tak jakby cały obraz życia zaczynał blaknąć. Zrobiło się smutno i w sumie słusznie, ponieważ taki stan rzeczy pokazuje, że nie wiadomo kiedy, stałem się niewolnikiem własnej pasji. Kurcze! Dobra, kończę ten akapit, bo jakiś nastrój nostalgiczny mnie dopadł, a przecież chciałem napisać coś wesołego. 🙂
Plan startowy – wiosna 2k20
Zanim napiszę o tym, co i kiedy pobiegnę w pierwszej połowie roku, wspomnę o tym, czego nie pobiegnę. Może bowiem się okazać, że najciekawszą informacją z mojego kalendarza startowego będzie ta, że najbliższy maraton zaliczę dopiero na jesień.
Już się tłumaczę!
Obiektywnie, mogę liczyć na wiosnę na wynik w maratonie w okolicy 2:22 pod warunkiem, że wszystko w przygotowaniach zrobiłbym perfekcyjnie, a to wcale nie jest takie proste. Jakkolwiek to nie zabrzmi – 2:22 nic mi w tym momencie nie daje. Jasne, że byłby to kolejny kroczek w stronę celu, ale jednak wymagałby poświęcenia następnego półrocza z myślą o jednym starcie. Poza tym nie mogę się oszukiwać, że jestem zawodnikiem na super stabilnym poziomie i po ostatniej życiówce, to mogę biegać poniżej 2:25 co tydzień. Ostatnią kwestią jest fakt, że niekorzystną konsekwencją startu w maratonie w grudniu jest obecnie to, że przygotowania do kolejnego sezonu rozpoczynam dopiero w połowie stycznia. W gazie będę dopiero pod koniec kwietnia, a wtedy wybór imprez jest już ograniczony. Nie wspominając o coraz większym prawdopodobieństwie trafienia na kiepską pogodę.
Klamka zapadła – maratonu na wiosnę nie będzie.
Główny cel – Wielka Prehyba
Brak maratonu w planie, nie oznacza, że nie będę ścigał się na długim dystansie. Zamierzam bowiem wziąć udział w festiwalu biegowym odbywającym się w Szczawnicy pod koniec kwietnia, konkretnie w biegu Wielka Prehyba. Bieg odbywa się na dystansie 43,3 km z przewyższeniem niecałe 2 tys. metrów. Decyzja o moim udziale w tym biegu podyktowana jest kilkoma względami. Pierwszy z nich, to fakt, że zamierzam konsekwentnie kontynuować politykę zbierania doświadczenia z biegów górskich. Przyjdzie taki moment w projekcie „140 minut”, że sprawa zostanie rozstrzygnięta (wierzę w to :)), wówczas stanę przed pytanie co dalej. Moje biegi po górkach, to odpowiedź i prolog tego, co będzie dalej, już po połamaniu 2:20 w maratonie.
Ten argument nie wyjaśnia jednak dlaczego właśnie Wielka Prehyba to główny bieg. Bieg w Szczawnicy będzie prawdopodobnie najmocniej obsadzonym biegiem górskim w naszym kraju w 2020 roku. To mnie kręci. Można pojechać w kilkadziesiąt innych pięknych miejsc, żeby pobiegać po górkach, ale jeżeli chcę porównać się z najlepszymi, wybór musiał paść na Szczawnicę. Na liście startujących już w tej chwili jest wielu znakomitych biegaczy, a wiem, że pojawią się następni.
Czy mam jakiś konkretny cel wynikowy, o który będę walczył? TAK! Planem minimum, bez względu na skład, jaki zamelduje się ostatecznie 25 kwietnia w Szczawnicy, jest zajęcia miejsca w pierwszej trójce. Zmienność warunków w skali rok do roku nie pozwala do końca określić jaki czas da miejsce na pudle, ale spodziewam się konieczności pobiegnięcia w okolicy 3:24. Wierzę, że potrafię się na takie wyzwanie przygotować.
Do Wielkiej Prehyby zostało:
[wpcdt-countdown id=”7720″]
Mocny półmaraton – łamanie 1:10
Wybór startu głównego będzie determinować trening i jego specyfikę. Spodziewam się, że w związku z tym mogą spaść osiągi na biegach płaskich. Nie jest to zjawisko specjalnie groźne, ponieważ później dość płynnie można ponownie rozpędzić się na asfalcie, ale jednocześnie wszelkie testy kontrolne na asfalcie będą obarczone w pewien sposób gorszą dyspozycją. Uznałem jednak, że pewną barierą, która mimo takiego ograniczenia powinna zostać przeze mnie rozbita to 1:10 w półmaratonie.
Gdzie pobiegnę półmaraton – jeszcze nie wiem. Wiem jedynie, że będzie to bieg w pierwszy weekend kwietnia. Istnieje spora szansa, że będzie to poza granicami kraju.
Wings for Life
Nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam. 🙂 Prawdę powiedziawszy, nie wiem, czy jeszcze jest szansa na start w tej imprezie. Pakiety chyba zostały już wyprzedane. Pozostaje wówczas deptanie ścieżki na wejściówki „VIP” o ile takie na WFL są, lub start za granicą, chociaż ten mnie jakoś bardzo nie kręci.
Krew w żyłach zaczyna mi szybciej krążyć tylko na myśl, że na starcie pojawiłby się Bartek Olszewski. Nie dlatego, że Bartek jest moim sportowym przeciwnikiem nr 1! 🙂 Gość jest po prostu znakomitym biegaczem. Gdy ja wycierałem mleko z wąsa, Bartek regularnie łamał 2:30 w maratonie. Walcząc o kolejne sekundy na maratonie, czerpałem z jego biegania mnóstwo motywacji. Pojedynek z Bartkiem będącym w formie byłoby super przygodą. No, ale jak widzicie lista warunków, żeby ten start w ogóle się odbył, jest bardzo długa i ostatecznie mało prawdopodobne, że odwiedzę Poznań przy tej okazji.
Czerwcowa niespodzianka
Na czerwiec mam zaplanowaną małą niespodziankę, jeżeli chodzi o start i w ogóle zawody oraz ich format, na które się wybieram. Nie wszystko jeszcze jest potwierdzone, więc nie chlapię jęzorem, ale w planie jest mocne i długie bieganie. W tym akapicie to by było na tyle! 😉
Podsumowując
Wielka Prehyba będzie dla mnie najważniejszym biegiem na wiosnę 2k20. Podczas przygotowań do tej imprezy pobiegnę mocny półmaraton. Liczę, że połamię na nim 1:10. Już po głównym starcie być może (choć wątpię) wybiorę się do Poznania na Wingsa, a pierwsze półrocze zakończę startem w czerwcu, o którym napiszę więcej, gdy będę pewny, że faktycznie dojdzie do skutku.
W międzyczasie będę pojawiał się również na mniejszych lokalnych biegach. Do tego w maju będzie działo się sporo, ponieważ w połowie miesiąca razem z Asią będziemy na naszym, pierwszym obozie biegowym w Szklarskiej Porębie (na który są jeszcze 4 miejsca, więc zapraszamy! ;)). Zapowiada się zatem obfity i pracowity okres w całym tym moim biegactwie. 🙂
Trzymajcie kciuki, a od kolejnego tygodnia na bloga wracają raporty treningowe. Starczy już tego lenistwa! 🙂
Fot.: Rafał Zajdel
Czytanie po łebkach „Na wiosnę… wypali …2:20” 😀 Realne plany inne, ale też zabawie w górach dużo bardziej kibicuję. Czerwiec i inny format to Rzeźnik? A może Monte Rosa? Tak czy owak powodzenia, trzymam kciuki.
Dzięki za kciuki. Startu jeszcze nie zdradzę 🙂
Czyżby na czerwiec w planach Bieg Marduły? 😛
Nie zaprzeczam, nie potwierdzam. 😉
Na pewno jest to jeden z ciekawszych biegów w kalendarzu.
Trzymam kciuki za udany początek sezonu, choć muszę przyznać, że po cichu liczyłem, że te 1:10 w HM będziesz atakował na Półmaratonie Ślężańskim. Ze względu na profil trasy byłoby oczywiście trochę trudniej, ale gdyby wszystko się dobrze ułożyło, taki wynik powinien dać już okolice podium Open i sam chyba przyznasz, że fajnie mieć życiówkę w półmaratonie właśnie ze Ślężańskiego ;).
Karol,
Przyznam, że Półmaraton Ślężański ma swój niepowtarzalny klimat. Polecam go każdemu, kto lubi masochizm :).
2:20 w 2020 to byłoby coś… ale podejrzewam, że to mało realne. Jednak trzymam kciuki!
Hej halocen,
Potwierdzam, że ze zdroworozsądkowego punktu widzenia – jest to mało realne. Gdybym osiągnął taki czas w tym roku, byłbym wśród osób zaskoczonych tym faktem. 😉
5 kwietnia jest HM w Pabianicach na bardzo szybkiej trasie. Tez sie wybieram tam po zyciowke, choc co prawda na o wiele mniej ambitnym czasie 😉
Pabianice mają w tym terminie mocną konkurencję. Zdaje się, że Poznań jest w ten sam dzień, a tydzień wcześniej mamy Gdynię. 🙂
Skoro inni zgadują, to i ja się dołączę – czyżby LUT?
ŁukaszK,
A LUT nie jest przypadkiem na jesień? 🙂
To żeś mnie przestraszył… Człowiek trenuje na czerwiec, a tu takie info. Na szczęście jednak 26 VI:
https://ultratrail.it/en/
Czyli nie zgadłem, innymi słowy.
😉
Myślałem, że zmylę trop.
Ale nadal nic nie potwierdzam. 🙂
Ale nie zaprzeczasz? 😉
Oprócz LUT jest jeszcze bardziej znany w kraju ŁUT (Łemkowyna) ale to rzeczywiście jesienią 😉 . Kto ma łut szczęścia, ten zgadnie.
Fajnie będzie zobaczyć Twoje plecy na Przeechybie 😉
Śledzę bloga z niesamowitym zainteresowaniem od początku Twoich przygotowań do Malagi.
W między czasie wchłonąłem kilka tekstów z przeszłości.
Dzięki za te bardzo dobre treści! Pomogły mi w moich przygotowaniach i bardzo się identyfikuję z Twoim podejściem.
Powodzenia teraz na Wielkiej Prehybie.
Jednak ja nie za bardzo czaję górski i ultra klimat, dlatego teraz jakoś będę zmuszony wrócić tu na jesień.
Pozdrawiam i czekam z utęsknieniem na kolejny maraton.