Cóż to był za ROK! 🙂
Zdecydowałem się w tym roku zrobić podsumowanie tego, co wydarzyło się w moim życiu. Zanim zebrałem wszystkie myśli w całość, wiedziałem, że wpis musi być podzielony na dwie części.
W części pierwszej, podsumowującej wydarzenia sportowe, przeczytacie o tym:
- Z czego jestem dumny, a co mnie rozczarowało.
- Co uważam za mój największy sukces sportowy w minionym roku?
- Czy miniony rok był rzeczywiście dobry, czy jednak nie wykorzystałem wszystkich swoich szans?
- Jak daleko od wyniku 140 minut obecnie się znajduję.
Zestawienie statystyczne
„Zacznijmy od liczb!” – jak mawiają maklerzy… No dobra, wcale nie wiem, czy tak mawiają, ale kojarzą mi się bardzo z liczbami i pieniędzmi. Te z kolei z sukcesem, więc w sumie podążam myślami w dobrą stronę. Spoglądam na mój trening w rocznym przekroju i jestem dumny, szczęśliwy i zmęczony, gdy myślę, ile energii kosztowało mnie zbudowanie tych statystyk:
Przebiegnięte kilometry (na dzień 28.12): 6142.
Udział w zawodach: 23 razy jednak 22, po Maratonie w Maladze odpuszczam Bieg Sylwestrowy.
Najdłuższe zawody: 72 km w 7 godzin i 14 minut.
Najkrótsze zawody 5 km w 15 minut i 18 sekund.
Pełna lista startów:
W podziale na kategorie biegów zaliczyłem: 3 biegi górskie ultra, 2 klasyczne maratony, 3 klasyczne półmaratony, 1 półmaraton górski, 1 półmaraton crossowy, 5 biegów na 10 km oraz 6 biegów na 5 lub mniej kilometrów. Jako rodzynek występuje jeszcze start na 30 km.
Rok sukcesu — różnorodność
Pierwszym, dużym powodem do dumy i zarazem rzeczą, którą będę się chwalił, jest to, że zrobiłem coś, co jest w moim mniemaniu bardzo trudnym zadaniem — zdołałem się przygotować zarówno do mocnego biegania na 5 km, jak i do ultramaratonu. Patrząc na przekrój całego roku, miałem 3 okresy treningowe:
A) Wiosna — przygotowania do Orlen Maratonu.
B) Lato — przygotowania do Mistrzostw Polski w Ultra.
C) Jesień — przygotowania do Maratonu w Maladze.
W zasadzie każdy z kolejnych cyklów wniósł do mojego biegowego życia coś wartościowego. Rozwinąłem się zarówno na najkrótszym dystansie (5 km), jak i w tym najdłuższym — gdzie podczas zawodów na 72 km poprawiłem czas o ponad 30 minut w stosunku do poprzedniego roku! Naprawdę, gdyby ktoś zaproponowałby takie „statystyki” roczne w styczniu 2019, bez wahania wziąłbym wszystkie.
Rok sukcesu — wysyp rekordów
Trzy cykle treningowe, jakie zrealizowałem w 2019 roku, przyniosły mi grad znakomitych wyników i pozwoliły odświeżyć kilka informacji w moim biegowym CV:
Poprawiłem rekord życiowy na 5 km z 15:31 na 15:18.
Osiągnąłem wynik 31:36 na 10 km, zaledwie o 1 sekundę gorszy od mojego rekordu.
Poprawiłem rekord życiowy w półmaratonie z 1:11:24 na 1:10:14.
Ale co najważniejsze – poprawiłem życiówkę w maratonie z 2:28:04 na 2:23:32.
Żeby jeszcze dobitniej zaznaczyć, jak udany był to rok wynikowo, przytoczę inną bardzo znamienną statystykę — czyli ile wyników z TOP 5 dla dystansów 5, 10, 21,1 i 42,2 km osiągnąłem w tym roku:
Na 20 możliwych rezultatów (gdybym pobiegł po 5 najlepszych wyników w życiu na każdym z czterech dystansów), w 2019 roku uzyskałem ich aż 12!. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się powtórzyć takie osiągnięcie. Niezależnie od tego, w jakim tempie i czy w ogóle będę się zbliżał do 140 minut w maratonie jeszcze bardziej, statystycznie miniony rok był bezapelacyjnie znakomity!
Rok sukcesu – Pierwsze Mistrzostwa Polski
Paradoksalnie jednak, nie konkretne czasy są głównym wydarzeniem z minionego roku. Największym sukcesem w ostatnich 365 dniach i zarazem największym sukcesem (oficjalnym) w mojej biegowej przygodzie sportowej jest 4 miejsce w Mistrzostwach Polski w biegu górskim na ultra dystansie.
Nie oszukujmy się, na asfalcie nawet z wynikiem poniżej 140 minut będę jedynie (albo 'aż’ ;)) 8-10, może 12 zawodnikiem w Polsce. Nie pobiegnę z Marcinem Chabowskim nawet 5 km w trakcie maratonu, jest to poziom prawdopodobnie nieosiągalny dla mnie, bez względu na mój nakład treningowy.
W górach sytuacja jest inna. Wystartowałem w swoich pierwszych MP i byłem w stanie rywalizować ramię w ramię z najlepszymi, polskimi zawodnikami — Marcinem Świercem, Bartkiem Gorczycą, czy Kamilem Leśniakiem. 4 miejsce ma oczywiście gorzki posmak, ponieważ różnica między byciem medalistą mistrzostw kraju a byciem tuż za podium jest dużo większa niż między mistrzem a trzecim zawodnikiem na mecie. Nie zmienia to jednak w żaden sposób mojego postrzegania sezonu — właśnie podczas MP osiągnąłem wynik, który jest owocem nie tylko kilkunastu tygodni żmudnych przygotowań bezpośrednio przed imprezą, lecz nagrodą, jaką wypracowałem dzięki poświęceniu się bieganiu w ostatnich 10 latach.
Rok rozczarowania — niewykorzystane szanse
Zawsze podkreślam, że Wasza uwaga, jako czytelników, zobowiązuje mnie do 100% rzetelności w każdym aspekcie — blogowania i trenowania. Muszę zatem (a przede wszystkim CHCĘ) napisać, co mnie w minionym roku rozczarowało sportowo. Żeby było jasne – rok był wybitny, ale zawsze warto szukać niuansów do poprawy. 🙂
- Brak rekordu w maratonie na wiosnę, gdy startowałem w Orlenie.
Do momentu wiosennego maratonu szedłem jak burza. Wszystko układało się, jak należy. Biłem kolejne rekordy i ciągle zwiększałem stawkę, o jaką chciałem walczyć na Orlenie. Sam bieg układał się doskonale do 35 km – niestety tylko do 35. kilometra. Ostatecznie skończyło się przyzwoitym wynikiem 2:29:02. Wstydu nie było, ale prawda jest taka, że w ujęciu zero-jedynkowym — przegrałem ten bieg. Powinienem był roztrzaskać rekord życiowy w pył, a tymczasem roztrzaskało mnie ostatnie 7 kilometrów. - Wspomniane 4 miejsce w Mistrzostwach Polski w górskim ultra.
Nie zmieniam zdania, że to mój największy sportowy sukces, ale jednocześnie jest to też bardzo cierpki wynik, który będzie się kotłował w mojej głowie, aż do momentu, gdy nie zrzucę z siebie ciężaru braku medalu MP. - Niezłamana bariera 1:10 w półmaratonie.
Z tą barierą jest trochę paradoksalna sytuacja, ponieważ uważam sam siebie za bardzo dobrze biegającego połówki zawodnika, mam naprawdę dużo wartościowych startów na tym dystansie. Jednocześnie, inne rekordy poszły tak bardzo do przodu, że w tej chwili brak złamania 1:10 zaczyna mi ciążyć. 🙂 Jak z każdą liczbą, jest to pewnie jakaś bariera psychiczna, mam nadzieję, że pozbędę się jej w nadchodzącym roku. Dla zobrazowania sprawy – z życiówką 2:23 w maratonie powinienem biegać połówkę w 1:08:30 :).
Rok rozczarowania — największy błąd
W tym akapicie będzie krótka historia z morałem. Ostatecznie bohater ląduje na cztereh łapach, ale mało brakowało, a dostałby nominację do Nagrody Darwina.
Andrzej był głodnym sukcesu biegaczem. Nie bał się ciężkiej pracy, a jego mottem życiowym było: „Ja nie dam rady?!”. Zawsze podchodził do zadania na 110%. Nie uznawał półśrodków i choć sam radził innym biegaczom z rozsądkiem, to we własnym treningu zatracił się bez umiaru.
Nasz bohater przygotował się w rzetelny sposób do wiosennego maratonu i mimo ostatecznej porażki w głównym starcie, mógł z podniesioną głową, mówić o swoim treningu i rezultatach uzyskanych „po drodze”. Gdy nadszedł maj, większość maratończyków skoncentrowała się na krótszych dystansach. Andrzej postanowił jednak pokazać, jaki jest kozak w górach. Wziął się za ostry trening i wypełnił kalendarz zawodami. W odstępie 2-tygodniowym pobiegł bardzo mocny półmaraton, potem 55 km, następnie 72 km, a szalone tournée zakończył Mistrzostwami Polski na dystansie 57,5 km. Wszystko rzecz jasna na maksa.
Finał tego wariactwa, które na dobrą sprawę trwało od października 2018 do lipca 2019 był taki, że Andrzej w sierpniu był wrakiem biegacza. Wypompował się całkowicie z energii i polotu. Resztki zdrowego rozsądku, pozwoliły mu na przetrwanie. Pojechał w podróż poślubną i w ciągu 3 tygodni wyszedł pobiegać aż… 1 RAZ.
Lądowanie na cztery łapy rozpoczęło się we wrześniu. Gdy inni biegacze domykali jesienne przygotowania, Andrzej dopiero wkraczał w odpowiedni trening. Gdy inni kończyli sezon biegami niepodległości, Andrzej był w środku przygotowań i wreszcie, gdy pozostali pakowali prezenty pod choinkę, Andrzej pakował walizkę do Hiszpanii, gdzie dopiero 15 grudnia zmierzył się z „jesiennym” maratonem. Maraton okazał się najlepszym biegiem w życiu Andrzeja. Biegiem, który zaliczył po 3 tygodniach roztrenowania w środku lata – roztrenowania, które nie było planowane, a do którego sam się zmusił głupimi decyzjami wcześniej. Całe szczęście ten gość jest w czepku urodzony. 😉
Do zapamiętania z tej przypowiastki jest jeden wniosek, bardzo uniwersalny — organizmu nie oszukasz. Jak nie zrobisz roztrenowania w odpowiednim momencie, później będziesz zmuszony zrobić je w miejscu i czasie, które ciało wskaże samo. Fakt, że maraton poszedł mi tak rewelacyjnie, maskuje nieco obraz dużego błędu, jaki popełniłem w połowie roku. No i może całe szczęście :).
Brak odpowiedniego zregenerowania się po wiosennym maratonie, był w 2019 roku moim największym błędem.
140 minut — jak daleko do celu?
Kiedy osiągnę te cholerne 140 minut w maratonie? 🙂 Prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia. Zdarza mi się opowiadać moją historię, czy też historię bloga przy różnych okazjach i zawsze znajdzie się ktoś w towarzystwie, kto zapyta – to kiedy złamiesz te 140 minut? Widzę po rozmówcach, że przeważnie spodziewają się odpowiedzi w stylu za 4 miesiące, czasem ktoś zapyta, czy w przyszłym roku? A ja konsekwentnie od 8 lat odpowiadam, że jak wszystko pójdzie dobrze to sądzę, że za 3 lata. Co najlepsze – co roku ta odpowiedź jest według mnie aktualna – nawet obecnie, gdy piszę te słowa 2 tygodnie po uzyskaniu 2:23:32 w maratonie.
Wydawać by się mogło, że jestem już tak blisko celu, że kolejny bieg powinien być zuchwałą próbą wydarcia tego co moje. Realnie jednak mam jeden baaardzo wartościowy wynik w maratonie, a potem długo nic. Celem na najbliższy okres powinna być stabilizacja poziomu 2:25. Tak, żebym mógł bez wielkich obaw powiedzieć, że mogę regularnie biegać na takim poziomie. Z takiego przyczółka można atakować kolejne bariery, a któregoś razu zrobić skok na bank.
Podobnie było u mnie z barierą 2:30. Długo walczyłem o jej złamanie. Gdy już to zrobiłem, w kolejnych latach cieszyłem się i obudowywałem mój poziom poniżej tej granicy. W tej chwili średnia z moich TOP 5 biegów maratońskich to ok. 2:28:30. Uważam, że właśnie taki poziom mogę określić jako moją „pewną wartość”.
Biorąc pod uwagę powyższe, sądzę, że pierwszy realny atak na 2:20 wykonam w 2021 roku. Wątpię, że w pierwszym podejściu osiągnął cel, w związku z tym projekt 140 minut nie zostanie zamknięty w przeciągu najbliższych 2 lat. Możecie spać spokojnie. 🙂
Niemniej, miło jest myśleć o realnych datach końca tego przedsięwzięcia.
Podsumowanie
Jak widzicie, ten rok totalnie wyjątkowy – zdarzyło się w nim tyle dobrego, że trudno mi to wszystko pojąć. Biorąc pod uwagę tylko ten rok – jestem spełnionym sportowcem. 🙂 Jednocześnie, mimo wielu sukcesów i mnóstwa wspaniałych chwil, nie ustrzegłem się błędów i porażek. Myślę jednak, że szczypta goryczy bardzo dobrze podkreśla słodycz tych wszystkich miłych chwil. 🙂
Już teraz zapraszam Was również do przeczytania drugiego wpisu podsumowującego miniony rok! 😉
Piękny sezon, a błędów nie robi tylko ten, co nic nie robi 🙂 Jakby pykło i był medal, to byś inaczej śpiewał 😉 Ułożyło się jednak wspaniale, co mnie bardzo cieszy, bo zasłużyłeś jak mało kto 🙂 Połówkę poniżej 70 obalisz z przytupem :), a w maratonie niech szczęście i zdrowie będzie z Tobą 🙂
Wielkie dzięki!
W końcu połówka padnie, również nie widzę innej opcji 😉
Piękny rok z pięknymi wynikami. Zastawiam się tylko, czy to roztrenowanie w lecie to błąd czy może Tobie akurat taki model służy? Może warto nad tym podumać? Podczas gdy inni regenerowali się po wiosennych startach Ty budowałeś siłę pod ultra , która może była kluczem do późniejszego sukcesu ? Może właśnie opatentowałeś metodę treningową im. Witka ? ? Who knows…
Dużo sukcesów w Nowym Roku i nadal tak lekkiego pióra!
Hej Seweryn!
Dzięki i.. ciekawa teoria. 🙂
Wiesz, może coś w tym być. Trzeba jednak zwrócić uwagę na dwie sprawy:
1. Miałem wyjątkowo łaskawą jesień do treningu. Niemal do samego maratonu mogłem robić mocne, szybkie treningi bez większych kłopotów. Wbrew pozorom nie jest to takie proste. Niskie temperatury utrudniają specjalistyczny trening.
2. Piszemy o tym co było, a warto pomyśleć o tym co będzie. Opóźnienie jesiennego startu spowodowało, że właśnie zamykam „zimowe” roztrenowanie (piszę komentarz 01.01.20 r.). Inni biegacze zasuwają już do wiosennych startów. Ja musiałem poniekąd „na siłę” się wyhamować z dyspozycją i przez poprzedni cykl, jeżeli chce wyrównać sobie cykliczne okresy treningowe, muszę się spieszyć, bo do sezonu zostało 14 tygodni.
Chcę przez to powiedzieć, że Malaga może okazać się akcją, która kosztuje mnie więcej niż jeden porządny cykl treningowy. Oby tak nie było. Przekonamy się na wiosnę 🙂
Pozdrawiam! 🙂
Ja z kolei podziwiam za to, że mimo startów w sporej ilości biegów górskich/ultra organizm aż tak bardzo jednak się nie zamulił by zapomnieć jak się szybko biega po asfalcie. Gratulacje za fantastyczny rok i czekam na kolejne doniesienia z placu boju.
Dzięki Chlebik,
Mityczny „zapas szybkości” to też ciekawe zagadnienie. Zastrzegam, że nie jestem nastawiony anty-szybkościowo do treningu biegowego, bo coś jednak jest na rzeczy, ale wierzę głęboko, że można porządnie biegać długie dystanse bez wieloletniego rzeźbienia szybkości. 🙂
Doniesienia obiecuję, że będą się pojawiać! 🙂