Uwaga — publikacja zawiera lokowanie autentycznych emocji. Przed ich zażyciem zastanów się, czy na pewno chcesz je poznać. Skutkiem ubocznym niektórych z nich może być nieodparta potrzeba zrobienia w życiu czegoś na pozór szalonego, czegoś, co mimo braku oczywistego sensu, może dać Ci paliwo do działania. Czytając dalej, robisz to na własną odpowiedzialność..
Maraton Malaga — relacja!
Dzięki twórczości Miguela de Cervantesa Hiszpanie mają Don Kichota. Dla tych, którzy zdawali maturę lat temu więcej, niż mieli w chwili jej pisania, przypomnę, że to postać będąca symbolem marzycielstwa i dążenia do nierealnych celów. Ja nazywam się Andrzej Witek, urodziłem się w Szklarskiej Porębie w XX wieku, nigdy nie lubiłem lektur i dążę do pokonania maratonu w 140 minut. Los mrugnął do mnie swoim kaprawym okiem i jakimś dziwnym zBIEGIEM okoliczności zostałem współczesnym Don Kichotem maratonu. No to co, czas się rozprawić z tym szkarłatnym potworem z Malagi!
Podobno nic w życiu nie dzieje się przez przypadek. Nie do końca zgadzam się z tą teorią, ale na pewno nie przez przypadek ląduje się na drugim końcu Europy tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Ja wspólnie z Asią wylądowałem w Hiszpanii dokładnie 13 grudnia w piątek. Cała nasza podróż przebiegła bez problemów, no może poza jednym nerwowym momentem, gdy podczas przesiadki w Londynie, wyprowadziłem tak skomplikowany wzór na zmianę czasu, że przez chwilę biegaliśmy po całym lotnisku bez głów, sądząc, że mamy zaledwie 5 minut do kolejnego lotu, podczas gdy w rzeczywistości mięliśmy 2 godziny i 5 minut. Na całe szczęście, zanim ochrona lotniska uznała, że zachowujemy się podejrzanie, ogarnęliśmy się i skończyło się tylko na chwilowym popłochu.
Po wylądowaniu i zameldowaniu się w mieszkaniu oraz bardzo precyzyjnej odprawie taktycznej, jaką otrzymaliśmy od gospodarzy naszego lokum, byliśmy gotowi na spędzenie kolejnych 5 dni w Maladze. W ciągu 30 minut wiedzieliśmy, gdzie warto jeść, co warto zobaczyć, że w mieście są trzy plaże, ta najbliżej centrum dla Niemców, następna dla zwykłych turystów i najdalsza dla lokalsów, że sjesta trwa pół dnia, i że… mamy fatalną pogodę, ponieważ tak zimno nie było już naprawdę dawno. 'Tak zimno’ wypowiedziane przez Hiszpankę oznaczało 18 stopni. W obliczu tego żywiołu dostaliśmy do pokoju dodatkowy elektryczny grzejnik. Z tak 'niskiej’ temperatury byłem oczywiście zadowolony. Zdecydowanie mniej cieszyłem się z porywistego wiatru, który szalał na wybrzeżu. Momentami dmuchało tak mocno, że cieszyłem się, że nie zszedłem z wagą startową jeszcze bardziej, ponieważ mogłoby mnie porwać i tyle byłoby z walki o życiówkę.
Zanim nastał kolejny dzień, mięliśmy wątpliwą przyjemność przekonać się, jak dobrze potrafią bawić się Hiszpanie w weekend. Planując pobyt w Andaluzji, szukałem noclegu w okolicy startu maratonu, ten co prawda był oznaczony przez organizatora wielką czerwoną kropką na pół miasta, więc nietrudno było znaleźć coś 'niedaleko’ biegu, zdecydowałem jednak, że centrum będzie najbezpieczniejszym wyborem. Swojej decyzji pożałowałem bardzo szybko.
Po długiej podróży położyliśmy się spać koło 22:00. Mniej więcej koło 23:00 Hiszpanie zaczęli wieczorne życie. Koło 2:00, gdy na ulicach zaczęły się głośne śpiewy i tańce, byłem już naprawdę wkurzony. Impreza zaczęła zmierzać ku końcowi koło 4:00 nad ranem. O tej porze nie spałem ostatni raz na własnym weselu. Wizja kolejnej nocy przy akompaniamencie pijanych i wesołych południowców niespecjalnie mnie uspokajała.
Jednak dopiero następnego dnia, w sobotę, zrozumieliśmy, co oznacza „hiszpański luzik”. Spotkaliśmy się ze znajomymi z Polski na wspólnym obiedzie, po czym wybraliśmy się po odbiór pakietów startowych. No i się zaczęło… Byliśmy w samym centrum Malagi, a pakiety wydawane były w hali sportowej na obrzeżach miasta. Nie wiem, czym kierowali się gospodarze imprezy, decydując się na takie rozwiązanie, ale wyobraźni nie można im odmówić. W punkcie informacyjnym dowiedzieliśmy się, że co godzinę o równej porze do biura zawodów jedzie specjalny autobus, którym możemy się zabrać. I to by było tyle z założeń. Szybko zorientowałem się, że kierowcom autobusów przyświeca życiowa maksyma: „Bez pośpiechu”. Co prawda nosili na rękach zegarki, ale przyjeżdżali i wyjeżdżali z przystanku, jak im się podobało. Zero stresu — łazili wokół autokaru, machali do pasażerów — luz blues.
Finał był taki, że odbiór pakietu zajął nam prawie 3 i pół godziny. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że odbiór pakietu zajął mi więcej czasu niż planowany przeze mnie bieg. O 22:00 byłem już tak wykończony, że zasypiałem przy otwartym oknie i żadne śpiewy już mi nie przeszkadzały.
HOLA maratonie!
Pobudka, przedstartowy rytuał i o godzinie 7:45 wychodziliśmy z Asią z mieszkania. Gdy my i inni biegacze w pełnej koncentracji kierowaliśmy się ulicami starego miasta w stronę startu, lokalni królowie dyskotek kończyli sobotnio-niedzielny dyżur. Szczęśliwi i wykończeni, z butami pod pachą — serio tak wyglądali. Pomyślałem, że człowiek może robić w życiu wiele rzeczy, np. imprezować całą noc albo biec co sił w nogach przez 42 kilometry, ale naprawdę szczęśliwy jest wtedy, gdy idzie wykończony boso przez miasto z butami pod pachą.
Start odbywał się z głównej ulicy w mieście, tuż obok portu. Sprawnie wykonałem 20 minut rozgrzewki i ustawiłem się w swojej strefie startowej. Na prawej ręce miałem przygotowaną rozpiskę z dwiema taktykami — na czas 2:27 oraz 2:26. Pierwsza z nich była planem minimum, druga realnym czasem, o jaki powinienem powalczyć. W rękach trzymałem 4 żele, dodatkowe 2 miałem schowane w kieszonce w spodenkach. Razem 300 g prowiantu na drogę. Nigdy wcześniej tyle nie zjadłem w trakcie biegu, tym razem obiecałem sobie jednak, że jem na siłę co 7 km i nie ma, że nie chcę.
Na chwilę przed startem biegu usłyszałem znajome: „Cześć Andrzej!”. Okazało się, że w biegu startuje Maciej Łucyk, znakomity biegacz z Poznania. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu, gdy mogłem zamienić kilka zdań z Rodakiem.
O 8:30 ruszyliśmy na trasę. Grupa Kenijczyków szybko zniknęła z horyzontu. Ja tymczasem walczyłem o wypracowanie dobrej pozycji do dalszego biegu. Pierwszy kilometr pokonaliśmy w 3:33 i wcale nie czułem, żeby było to wolne tempo. Biegłem w grupie z czołówką kobiet. Liczyłem, że dziewczyny będą biec na czas w okolicy 2:26-2:27, ale zaczęły niespodziewanie rozsądnie, zupełnie nie jak mają to w zwyczaju zawodnicy z Afryki. Drugi kilometr wyszedł ciut szybciej, ale pacemaker prowadzący kobiety zaczął pokazywać, że powinny nieco przyspieszyć. Te jednak się do tego nie kwapiły. Po minięciu 3 kilometra w czasie 3:28 zaczął się lekki zbieg. Wyszedłem w tym momencie na czoło grupy. Bez żadnego żyłowania, trzymając tempo, kolejne 2 kilometry zaliczyłem w czasie: 3:24 i 3:12 (sic!).
Wcale nie biegło mi się super lekko, ale nie działo się też nic złego, jak to na maratonie. Zerknąłem przez ramię za moją grupą, ale była za mną jakieś 20-30 metrów. Czekanie na nią byłoby bez sensu, w dodatku między 5. a 17. kilometrem trasa prowadziła z silnym wiatrem w plecy. Klamka zapadła — biegnę swoje.
Biegłem sam, na horyzoncie, co jakiś czas pojawiał się kolejny biegacz, którego dogonienie brałem za cel. Nie przez zrywy tempa, tylko przez ciągłą koncentrację na utrzymywaniu intensywności. Wzdłuż trasy w okolicy centrum stało mnóstwo kibiców. Naprawdę — w Polsce nigdy, na żadnym maratonie, nie słyszałem tak głośnego dopingu. Krzyczał każdy — dzieci, dziadkowie, kobiety z wózkami, niedobitki wracające z imprez, WSZYSCY bez wyjątku krzyczeli: „Vamos! Vamos! Vamos!”!
Na 10 kilometrze skontrolowałem czas – 34:20! Jest dobrze! Wiedziałem, że niedługo obrócimy się pod wiatr i bieg, nie będzie już taki prosty. Biegłem i myślałem, że to, co robię, jest szalone. Przygotowywałem się przez 4 miesiące do tego, żeby biec co sił w nogach przez 2 i pół godziny. Wariactwo! Tyle wyrzeczeń, wszystko podporządkowane pod trening, po to, żeby urwać kilkadziesiąt sekund z życiówki! Ta myśl jednocześnie męczyła mnie i motywowała do tego, żeby się nie poddawać, gdy zrobi się bardzo ciężko!
Kilometry mijały mi w zawrotnym tempie. Zerkałem na zegarek, a na nim co chwila wybijały międzyczasy: 3:22, 3:24, 3:19, 3:25 – to niemożliwe! Nie mogę tak gnać, na tym etapie biegu! Na myślach jednak się kończyło, nogi robiły swoje, jak gdyby tego dnia chciały powiedzieć: „Bierzemy sprawy w swoje mięśnie, ty tylko nie przeszkadzaj!”.
Półmaraton pokonałem w czasie 1:11:50!! Pomyślałem wówczas — ciekawe co na to chłopaki z Wrocławskiego Iten, na pewno nie wierzą, że to może się udać! Wiedzą, że wierzę tylko w jeden rodzaj taktyki na maraton — negativ split, czyli pierwsza połówka biegana wolniej od drugiej, ale jak z takiego międzyczasu pobiec szybciej drugą część biegu! Sam nie wierzyłem w tamtym momencie, że ten bieg może się dobrze skończyć.
Na 23 kilometrze minąłem Asię. Zerknąłem na nią i widziałem, że jest tak samo zestresowana i wystraszona jak ja. Wyglądała, jakby już myślała nad tym jak mnie odebrać z 30. kilometra trasy. 🙂
Kolejne kilometry strasznie zaczęły się ciągnąć. Biegłem pod wiatr, za mną nie było nikogo. Przede mną w odległości 400 m pusto. Zaczęliśmy wybiegać z miasta, więc o dopingu tak silnym jak do tej pory można było zapomnieć. Wydawało mi się, że zwalniam, ale zegarek pokazywał co chwilę 3:24. W końcu dobiegłem do 28 km, gdzie trasa zakręcała z powrotem w stronę miasta. Spojrzałem na czas na zegarek — miałem 2 minuty zapasu do czasu 2:26 na mecie. Byłem wykończony. Nagle zacząłem czuć, że mój bieg może się niebawem skończyć. Wtedy zobaczyłem przed sobą słabnącego szweda. Był już za zakrętem i wyglądał, jakby drastycznie zwolnił. Powiedziałem sam do siebie, że nie muszę już przyspieszać, że wystarczy, że będę trzymał tempo po 3:30, a na mecie i tak będzie rewelacyjny czas!
Pokonałem zakręt, który Szwed miał już za sobą i w jednym momencie zrozumiałem, dlaczego biegł tak wolno. Pionowa ściana wiatru! Podmuchy uderzały w twarz tak mocno, że trudno było przebierać nogami. Na poboczu wolontariusze próbowali przywiązać latające tablice z oznaczeniem kilometrów. Półlitrowe butelki z wodą przewracały się ze stolików, a ja wyglądałem, jakbym biegł w miejscu.
Byłem zmęczony i wkurzony! Człowiek leci przez całą Europę na maraton i nawet nie ma jednej osoby do wspólnego biegu! Nawet na 5 minut nie ma się do kogo podczepić! Walczyłem co sił w nogach. Myślałem, że biegnę już po 3:45, a tymczasem zegarek wybijał dalej 3:30, 3:28! Trudno było mi w to uwierzyć. Było wolniej niż dotychczas, ale wcale nie wolno!
Szweda dopadłem przed 31. km. Minąłem go i wiedziałem, że jest już w trybie autopilota. Znam to uczucie, szczerze mu współczułem. Kolejne 11 km wyryje się w jego pamięci na bardzo długo. W końcu na 32 kilometrze ponownie wbiegłem w miasto. Zabudowania zaczęły chronić przed wiatrem, ponownie nabrałem tempa w okolicy 3:20! Powtarzałem w głowie: „Jeszcze tylko kilometr, jeszcze tylko kilometr w tym tempie i będzie dobrze!”.
Tempo krytyczne, chwilę przed teleportacją 😉
Na każdym punkcie z wodą brałem półlitrową butelkę, wypijałem 3 łyki, a całą resztę wylewałem na głowę i kark. W ciągu całego maratonu wylałem na siebie z 5 litrów wody po to, żeby jak najlepiej się schłodzić. Przed 35 kilometrem zjadłem ostatni żel (szósty). Przed sobą zobaczyłem kolejnych zawodników. Między 35 a 40 kilometrem minąłem siedzących na krawężniku dwóch biegaczy, którzy nie wytrzymali tempa. Jakieś 300 metrów przede mną biegł zawodnik z białą karnacją, postawiłem sobie za cel gonitwę za nim. Wiedziałem już, że ten bieg skończy się pięknym wynikiem! Było mi coraz ciężej, siły opuszczały mnie z każdym krokiem, ale wizja zejścia poniżej czasu 2:24 niosła mnie do przodu.
Ostatnie 2 kilometry to najpiękniejsze chwile, jakie przeżyłem na trasie biegu! Szpaler kibiców w samym centrum. Ludzie nie byli odgrodzeni barierkami od biegaczy, biegło się więc w tunelu o szerokości 3 metrów, a wszyscy w koło krzyczeli, nie oszczędzając gardeł. Jakiś facet wyskoczył koło mnie na 500 metrów przed metą i zaczął krzyczeć: „Polonia! Polonia! Vamos!”. Trudno opisać, co dzieje się w głowie i w sercu w takich chwilach. Wyprzedziłem rzutem na taśmę zawodnika z Afryki i na 30 metrów do mety… zwolniłem. Zobaczyłem zegar i dotarło do mnie, że to prawda, że kończę właśnie maraton w czasie poniżej 2:24. Było we mnie tyle emocji, że pierwszy raz w życiu łezka zakręciła mi się w oku na mecie jakichkolwiek zawodów. Pomyślałem o tych wszystkich chwilach, gdy było ciężko, o tym, że przez ostatnie 3 lata nie mogłem przesunąć znacząco życiówki do przodu i wreszcie o tym ile słów powodzenia otrzymałem od Was przed biegiem.
Hiszpański komentator patrzył na mnie i nie wiedział, czy śmieję się, czy płaczę. Sam nie wiem, co robiłem – byłem po prostu szczęśliwy! Nie – siedzę 3 dni po tym biegu, piszę relację – i nadal jestem cholernie szczęśliwy!
Za metą wpadłem w ramiona Asi, uściskała mnie tak mocno, że prawie połamała mi kości. 🙂 Szlochaliśmy sobie w ramionach przez chwilę i nie mogliśmy uwierzyć, że poszło tak rewelacyjnie – 2:23:32!
Gdy myślę o tym biegu już na chłodniej – pierwszy raz zrobiłem na maratonie wszystko perfekcyjnie. Naprawdę, nie wiem, co mogłem poprawić od strony taktycznej. Jadłem co 7 km, nawet na siłę. Dużo piłem, idealnie rozłożyłem siły. Pobiegłem taktyką NS – pierwsza połówka 1:11:51, druga 1:11:41, mimo że druga część była dużo trudniejsza. Nie miałem żadnych kurczy, żadnych problemów energetycznych. Cały czas się schładzałem, polewając wodą.
Jedyna rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, to wybór takiego biegu w Europie, gdzie na wynik 2:20 będzie liczna grupa 10-20 osób. Takiego wyścigu będę właśnie teraz szukał.
W końcu, po 8 latach od rozpoczęcia drogi do 140 minut – naprawdę WIERZĘ, że osiagnę swój cel!
Piszę to ja – Andrzej Witek, Don Kichot maratonu.
Przeogromne gratulacje Andrzej!!!
Dzięki Semek! 🙂
Gratulacje !!!
Miło mi! 🙂
Gratulacje!!! Poleciałeś po bandzie! Czyli od teraz 2:26:xx to będzie bieg „mocno poniżej możliwości i oczekiwań”, nie mówiąc już o 2:27, czy 28 🙂
Hej tam! 🙂
Dzięki. Teraz z wynikiem 2:26 będzie ciekawa sprawa, bo nie oszukujmy się – to nie jest tak, że każdy kolejny bieg od niedzieli będę gotowy na bieganie w czasie poniżej 2:25. Maraton to mnóstwo składowych. Jeszcze nie jedna lekcja pokory przede mną. Jeżeli pobiegnę 2:26, a przygotowania będą przebiegać jak minione – tak, to 2:26 będzie porażką.
Dodam jednak, że 2:26 to mega czas – niezależnie od kontekstu sytuacji. 🙂
Brawo! Bardzo przyjemnie czyta się Twoje relacje. A czas – sztos!
Dzięki Monika za komentarz! 🙂
COŚ WSPANIAŁEGO, Andrzeju!
W takich chwilach wiem, że jestem na właściwym blogu. 🙂
Hej Przemek,
Miło to słyszeć. Zwłaszcza, że mogę na czytelników 140minut liczyć nie tylko przy okazji sukcesów, ale również, gdy idzie pod górkę.
Pozdrawiam!
Andrzej ogromne gratulacje ! Przełożyłem w czasie swój trening i przeorganizowałem swój dzień, aby relacjonować na bieżąco Twój bieg. Wynik jaki uzyskałeś tak mnie podniósł na duchu i uszczęśliwił, że moje długie, niedzielne wybieganie pykło z wielką ochotą i przyjemnością! My biegacze amatorzy, łamacze swoich barier potrzebujemy takich bohaterów jak Ty, którzy od czasu do czasu przypomną nam, że obrany cel to skutek cierpliwej i systematycznej pracy. Jeszcze raz ogromne gratulacje i do zobaczenia na zawodach biegowych 😉 Pozdr
Czołem Paweł,
Bardzo się cieszę, że bieg dał trochę dobrej energii. Czytając takie komentarze jestem przeszczęśliwy, ponieważ moc jaką dostaję od Was do codziennego treningu i prowadzenia bloga, może do Was wrócić!
Koniec końców – to ja dziękuję! 🙂
wow! super bieg i bardzo fajnie napisane, zresztą jak zawsze! Gratulacje Andrzej!
Dzięki Krystian!
Z wielką przyjemnością czytałem relację z przygotowań do biegu jak i sam opis biegu. Wielkie gratulacje za połamanie życiówki. Te 18 stopni to ciekawe – jeszcze tydzień temu byłem w Esteponie (to jakieś 90km na SW od Malagi) i tam w ciągu dnia potrafiła temperatura spaść do 13 stopni i ludzie w puchówkach nie byli dziwnym widokiem 😉
Przyczepię się tylko dwóch literówek – nie urodziłeś się w XIXw. raczej 😉 i raz 'szweda’ potraktowałeś z małej litery.
Cześć Chlebik,
Temperatura o świcie wynosiła ok. 15 stopni. Zupełnie szczerze, jak dla mnie i tak nieco za dużo. Kiepsko reaguje na wyższą temperaturę. Ostatecznie jednak, specjalnie te 18 stopni nie przeszkodziło w biegu.
Za czujność dzięki – już odmłodniałem, a Szwed odzyskał honor. 😉
Mega gratulacje! Chyba nawet oglądanie Eliuda łamiącego 2h nie dało tyle motywacji co zobaczenie relacji z tego wyścigu! Takiego zacięcia i dążenia do celu trzeba uczyć w szkołach chyba!!!
Cześć Marcin!
Dziękuję! Dodam jeszcze, że projekt 140 minut jest znacznie starszy niż 'Breaking 2′ i ma mniejszy budżet 😉
W szkołach niech dobrze moi koledzy po fachu robią lekcje wychowania fizycznego, aspiracji na półzawodowy sport nie musi mieć każdy, a podstawową sprawność fizyczną owszem. 🙂
Ogromne gratulacje! (popraw sobie tą dziewiętnastowieczną datę urodzenia ;))
Dzięki!
(Jeszcze nie skończyłem projektu 140 minut, a już przeszedłem do historii. ;))
Bravo! Nadal czytam z dużą chęcią!
Hej qbafig,
Cieszę się, że nie zawodzę oczekiwań. 🙂
Dzięki!
Jeszcze raz wielkie gratulacje z mojej strony i bardzo się cieszę, że wróciła wiara w 140 minut i to w tak spektakularnych okolicznościach. I niespodziewanie znalazłeś się w miejscu, o którym wspominałeś w początkach tego bloga, pisząc o Maratonie w Berlinie :D. Nawet jeśli na kolejny skok wynikowy znowu przyjdzie poczekać kilka lat, to może kolejny poważny atak na życiówkę zasługuje już na optymalne warunki? 🙂
Cześć Karol,
Dzięki za komentarz.
Jeszcze 'trawię’ niedzielne wydarzenia, ale kiedy kładłem się spać w poniedziałek, dotarło do mnie, że kolejny próg czasowy to… 2:20. Na razie nie wyobrażam sobie, że startuję z myślą o wyniku np. 2:21, czy 2:22 :).
Kolejny maraton planuję na początek kwietnia. Dzisiaj (środa), zacząłem sprawdzać, ile mniej więcej osób biegnie na wynik 2:20 w większych maratonach w Europie. W końcu padnie pewnie na Berlin jesienią, ale za wcześnie żeby o tym mówić.
Z ciekawostek, w Paryżu w 2019 wygląda na to, że była grupa… 3 osób biegnąca w rozsądny sposób na 2:20. Oczywiście na półmetku mogło to być 20 osób, ale powoli dociera do mnie, że mało w Europie jest amatorów, gotowych na zawodowy trening i biegających na poziomie 2:20.
Liczę na to, że dołączę do tego grona. 🙂
Sam pisałeś o dziurze w wynikach 2:18 – 2:22 pomiędzy pro a amatorami 😉
Tak, i podtrzymuje zdanie.
Statystycznie jest tam najrzadszy rozkład wyników. Takie wąskie gardło, przez które przechodzą już tylko zawodnicy PRO.
Tak jeszcze w kwestii tego Berlina, to rzuciłem przed chwilą okiem i problem może być taki, że zapisy na 2020 są już zamknięte, nawet dla „Schnelle Läufer” :(. Więc jeśli nie uda się zdobyć pakietu innym sposobem, pozostaje chyba szukanie jakiejś alternatywy i zapisanie w kalendarzu terminu zapisów na 2021.
Wydaje mi się (choć oczywiście nie mam pewności), że dałoby się coś jeszcze w temacie Berlina podziałać. Na razie jednak nie zamierzam się tym martwić. 😉
Szczere gratulacje !
Dajesz w wiarę w realizacje nawet najbardziej szalonych planów, potrzeba tylko „trochę” cierpliwości i ciężkiej pracy 🙂
Piękny bieg!!
Biegniesz w marcu półmaraton w Gdyni?
Dzięki Bartosz 🙂
Nie, choć przyznam, że kusił mnie ten bieg bardzo, ale ostatecznie na bazie własnych, cierpkich doświadczeń wiem, że nie można mieć wszystkiego. Wolę skoncentrować się na 2 dużo ważniejszych dla mnie biegach na wiosnę.
Domyślam się, że Ty biegniesz Gdynię? Trzymam kciuki za jak najlepszy wynik!
Jakie to będą te wiosenne biegi?
Zdradzę niebawem, jeszcze musi pomysł zatwierdzić dyrektor sportowy. 😉
Oglądałem transmisję live i nie mogłem się doczekać jak w granicach 2:25 będziesz wbiegał na metę. Przeczekałem do 2:28 i myśle se…kufa coś się stało, czy wpadł przed dwudziestką piątką…Jak zobaczyłem posta Radka na fejsie to mnie wywinęło na drugą stronę! Zaraz napisałem do znajomej ze Szkocji, która również zaczęła śledzić Twoje poczynania – jej komentarz: „jeb..ny – nici z butów” 🙂
Całą niedzielę co chwila wracałem do tego wszystkiego co opisywałeś w przygotowaniach i do tego kosmicznego wyniku – na prawdę, nie mogłem się na niczym innym skupić!
Dzięki za fantastyczną podróż przez przygotowania, jak zwykle świetne pióro, zdjęcia i jeszcze raz gratulacje!!!
Slavor, wielkie dzięki za komentarz!
Zawsze to podkreślam i zrobię to jeszcze raz – dzięki takim komentarzom mam siłę do działania!
Pozdrawiam Cię ciepło!
Jesteś niesamowity! Inspiracja! Nie przestawaj w dążeniu do celu!
Hej!
Dzięki wielkie! Do 140 minut nie masz się co martwić – raz wiara jest większa, innym razem mniejsza, ale konsekwentnie do przodu! 😉
Zmęczyłem się i uroniłem łezkę czytając relację… To był Twój dzień! Gratulacje!
Dzięki!
Mam nadzieję, że zmęczyłeś się poziomem języka, tylko poczułeś wydarzenia z trasy! 😉
Stary. Mega wyczyn. Ale dałeś mi motywacji do pracy siłowej przez zimowy okres. Wielkie gratulacje ?????
Dzięki ConDios!
Jestem baaardzo rad, że mam nawet minimalny udział w motywowaniu Cię do treningu. 🙂
Oczywiście na wiosnę liczę na raport jak poszedł trening siłowy 😉
Gratulacje Andrzej, jak robisz takie postępy to może powinieneś powalczyć o minimum do IO ? już niewiele brakuje ? trzymam kciuki i dzięki za relacje
Hej Skoczek1501,
Dzięki za gratulacje. 🙂
Co do minimum – byłoby trudno zorganizować sobie tak długi urlop a Igrzyska, więc chyba odpuszczę ;P
Mega gratulacje!
Wszystko już napisane, większość tajemnic treningu też można na Twoim blogu wyczytać. Nie wiemy tylko jeszcze jak się osiąga się tą teleportację 🙂
Sądzę, że z tym też będzie jak z wszystkim – praca, praca, praca + talent.
Pozdrawiam i dzięki za prawdziwe emocje.
Hej pesy,
szczypta talentu musi być, ale gównie — praca, praca i praca 🙂
Dzięki!
Brawo Andrzej, czytałem z zapartym tchem, jesteś wielki! Gratulacje!
Dzięki Piotr, to bardzo miłe.
'Wielki’ to chyba przesadzone słowo, mam po prostu to szczęście, że mogę realizować swoją pasję. 🙂
Dodaje do zakładek. Jak będę miał kryzys będę czytać. Znakomity tekst świetne zdjęcia. Energii starczy dla nas wszystkich. Nie zapomnę jak wypatrzyłem Ciebie jakiś czas temu na Kiełczowskiej. Maga skupiony. Widać że dałeś z Siebie wszytko. Delektujcie się teraz sukcesem (liczba mnoga bo domyślam się że Twój sukces po części jest zasługą Asi). Czekam na ciąg dalszy! Ciekaw jestem gdzie będziesz szukał tych pozostałych minutek. Wesołych Świat wam życzę !
Cześć Błażej!
Dziękujemy wspólnie z Asią za komentarz. 🙂
Od siebie dodam raz jeszcze, że wyniku nie byłoby, gdyby nie zaangażowanie Asi i jej cierpliwość. 🙂
Tobie również — Wesołych Świąt!
Witam, gratuluję bardzo dobrego wyniku 🙂
Z tego co wiem to w Polsce jeszcze 2:20 atakuje Jakub Szymankiewicz, jeszcze mu się nie udało ale jest coraz bliżej, także wspólnie taki bieg w Berlinie by był dla nas kibiców i amatorów biegania wspaniałym wydarzeniem 😉
Pozdrawiam i kibicuję dalej.
Czołem Martinez,
Przede wszystkim wielkie dzięki za gratulacje! 🙂
Jakub jest znakomitym biegaczem, z tego co się orientuję biega na poziomie 2:22 już dość stabilnie. Dla mnie to na razie jednorazowy „strzał”. Choć będę walczył o utrzymanie takiego poziomu.
Zresztą, w Polsce mamy kilku mocnych biegaczy amatorów z okolic poziomu 2:22-2:25. Zorganizowanie się na wspólny bieg byłoby z pewnością bardzo mobilizujące dla nas — zawodników. 🙂
Nieładnie Andrzeju tak uciekać z ekranu na 4 kilometrze – przed fanami, choć teraz już przynajmniej wiem, że jak oglądać relację to od 139 minuty, no chyba, że określisz się, że biegniesz w liderującej grupie 😉
Tak poważnie to powtórzę to jeszcze raz – to co wyprawiasz nadaje się na świetny film, a co w nim jeszcze będzie mam nadzieję przed nami 🙂
Wielkie gratulacje!!
Hej Góral!
Dzięki! Może to nie ładnie z mojej strony, ale będę walczył o to, żeby przebywać na trasie zawodów jak najkrócej 😉
Licząc z komentarzami na Facebooku, to będzie niemalże identyczny tekst po raz 300, ale niech i ja mam tę satysfakcję:
Andrzej,
szacun i gratulacje, nie tyle za sam czas, co przede wszystkim za wytrwałość i wiarę, a także za nieustanną inspirację. Jakbym nie siedział chwilowo w zasmogowanej Warszawie, to od razu bym poszedł pobić jakąś życiówkę, choćby na 5 km.
A relacja super, świetny tekst i bije z niego radość. Pojawia się jednak kwestia Sancho Pansy. Może powinieneś ogłosić jakiś konkurs/casting?
Cześć Łukasz,
Przyznam, że masz rację, gratulacji dostałem tak dużo, że aż mi głupio. W końcu ja tylko biegam. 🙂
Niemniej, po raz kolejny — wielkie dzięki! Każde dobre słowo motywuje do działania.
Sancho Pansa? Sprawa do przemyślenia, chociaż zamiast Sancho mam na osiedlu mocną paczkę do biegania — Grzesiek Gronostaj, Jacek Sobas, Przemek Chatys, a i czasem Adam Putyra pojawi się u nas na treningu. Także na brak kompanów nie mogę narzekać 😉
Wielkie gratulacje! Czułem,że urwiesz od razu z 1,5 może 2 min, ale tego się kompletnie nie spodziewałem. Piękny czas, zebrałeś plony swojej wielkiej pracy i determinacji. MEGA wynik – Enjoy! Fajna relacja.
BTW popraw sobie czas w stopce na dole strony, pewnie jeszcze raz wejdziesz na oficjalne wyniki żeby sprawdzić czy to nie fake 🙂
Hej Pablo!
Dzięki! Czas poprawię ze szczerą przyjemnością! 🙂
Mi na mecie też naprawdę trudno było uwierzyć. Po 10 minutach kazałem Asi sprawdzić wyniki na aplikacji, żeby potwierdziła 😀
Wielkie gratulacje – nic tak nie motywuje jak marzenia, które się spełniają. A w sprawie startu jesienią to może jednak Walencja zamiast Berlina. Tam też zbiera się ciekawe towarzystwo.
Cześć Leszek,
Dziękuję!
Co do miejsca jesiennego biegu, jeszcze dużo czasu i wiele może się wydarzyć. Walencja też jest na liście potencjalnych miejsc gdzie warto wystartować. Natomiast minione (udane) przygotowania pokazały, że bieganie w grudniu oznacza rozpoczęcie przygotowań w połowie sierpnia. Idąc wstecz, powstaje pytanie jak trenować między kwietniem a sierpniem? W tym roku końcówka roku ułożyła mi się dość przypadkowo, nie jestem pewny, czy świadomie i planując od początku rok, zdecydowałbym się na grudniowy maraton.
Na razie jednak nie zaprzątam sobie tym głowy. 🙂
A ja się ucieszyłam bardziej z Twojej życiówki maratońskiej niż ze swojej na dychę ? I ja bardzo chcę pogratulować Asi! Dzielna Małżonkę tyle wytrzymała i wspierała ? Brawo, brawo, brawo!
Dziękuję Justyna w imieniu własnym i Asi. Jest nam bardzo miło.
Oboje gratulujemy Tobie życiówki na 10 km! Fajnie, że będziemy mieli PB z tego samego, na pozór mało biegowego, miesiąca! 🙂
Mega!
Dzięki! 🙂
Gratuluję! Niesamowity wynik! ?
140 min niebawem pęknie!! ??????
Ps. Świetny tekst????
Dziękuję Janek,
Z tym „niebawem” to różnie w sporcie bywa, ale rzeczywiście mocno się zbliżyłem do celu, co niezmiernie mnie cieszy. 🙂
Ha, to jest wynik na miarę naszych oczekiwań 😉 Fajnie opisane, to musiał być świetny bieg. Że pod wiatr taki czas – to już mega szacun! Lepszej reklamy do pracy z siłką zrobić nie mogłeś – ja w poniedziałek gumę zerwałem podczas ćwiczeń – u mnie to ma przewagę nad ciężarami na razie.
Cześć Warszawski Scyzoryk!
Dzięki za dobre słowo.
Jeszcze na tydzień przed maratonem, gdy wychodziły na blog dwa teksty o sile, byłem mega zawalony robotą, ale baaardzo zależało mi, żeby informacje o treningu siłowym znalazły się przed biegiem. Zresztą zawsze staram się pisać otwarcie o treningu, żeby później móc ocenić wcześniejsze spostrzeżenia przez pryzmat wyniku.
Teksty o sile wyszły, potem padł wynik — jeżeli ktoś szczegółowo śledzi bloga, z pewnością wyciągnie z zaistniałej sytuacji wnioski.
Co do treningu z gumą, to również świetny bodziec treningowy. 🙂
Cześć Andrzej:) Wyniku gratulowało już bardzo dużo osób więc ja chciałem pogratulować konsekwencji w realizacji planu. Przeczytałem każdy wpis na blogu odnośnie przygotowań do tego startu. Zrobiłeś wszystko, żeby przeżyć tę chwilę chwały, którą zapamiętasz na całe życie. Bardzo wiele osób śledzi Twoje poczynania ponieważ po pierwsze bardzo szybko biegasz, po drugie i co ważniejsze super to opisujesz. Twoje teksty oddają wszystkie emocje, które towarzyszą Ci na biegowych trasach. Cieszę się z tego progersu w walce o 140 minut, bo to znaczy, że nie porzucisz bloga.
p.s Ciągle tylko żałuję, że nie ma relacji z Mistrzostw Polski w górskim biegu Ultra (rozumiem, że miałeś wówczas ważniejsze sprawy na głowie). Przed startem Kamil Leśniak postawił na Ciebie jako czarnego konia i się nie pomylił. Emocji pewnie było dużo w trakcie tego biegu i pewnie fajnie by się to czytało.
Pozdrawiam, życzę kolejnych sukcesów i żeby nigdy nie wpadło Ci do głowy żeby przestać pisać (nawet jak już złamiesz to 140 minut
Cześć Rafał,
Miło, że zwróciłeś na to uwagę – na to, że udało się w ciągu ostatnich 4 miesięcy zrelacjonować wszystkie 120 dni treningu. Miło teraz wrócić do niektórych z raportów, żeby spojrzeć na obawy, tempa i rozterki treningowe w kontekście ostatecznego wyniku. Cieszę się, że byłeś na bieżąco z przygotowaniami.
Relacja z MP się nie pokazała z kilku powodów. Czas oraz inne zobowiązania należały do głównych czynników. Są natomiast tego plusy – jak gdzieś tam kiedyś bym pisał coś więcej o bieganiu, mam jednego asa do wyciągnięcia z rękawa, bo rzeczywiście z tamtego biegu powstałaby ciekawa relacja. 🙂
Pisać nie zamierzam przestać, także bez obaw!
Po takim disclaimerze przestałem czytać 😉 Super relacja! Gratulacje!
😉
Dzięki!
Buen Trabajo Andrés!! ?
Wieeelkie gratulacje! Cervantes gdzieś tam ma na pewno rozdwojenie jaźni ? Tak jak wszyscy, życzę Ci osiągnięcia celu 140 minut ale ten malagijski progres i tak robi niesamowite wrażenie. Pozdrawiam?
Hej Emil!
Dzięki! Każdy ma w sobie trochę wariactwa, czy tam rozdwojenia jaźni, jak zauważyłeś. Moje dziwactwo poszło w tę stronę. 😉
Dzięki za dobre słowo! 🙂
Hej,
oczywiście ogromnie gratuluję. W końcu pokazałeś, że nawet elita musi się z Tobą liczyć.
A ja mam pytanie, czy Twoim zdaniem mogłeś pobiec jeszcze szybciej? Czy teraz na trzeźwo coś byś zmienił w taktyce?
Pozdrawiam.
Hej,
Dzięki, po raz kolejny. 🙂
Prawdopodobnie z większej trzeźwości sytuacji mógłbym pobiec o 20 sekund szybciej całą końcówkę, ale miałem z tylu głowy, że biegnę „na środek minuty”, więc w zasadzie żadna to różnica.
Czy dałbym radę pobiec np. na 2:22 gdybym miał pacemakera? Z perspektywy kanapy wydaje mi się, że to możliwe, ale doświadczenie podpowiada mi, że perspektywa kanapy zakrzywia percepcję 😉
To jak opisałeś przygotowania i sam wyścig, caly czas motywuje mnie do walki o złamanie „trójki”, mimo że wątpliwości wracają co jakis czas. Wielkie gratulacje za perfekcyjny bieg .
Dzięki Groszek!
Miło to usłyszeć. Trzymam kciuki za powodzenie w walce o złamanie 3 godzin!
Andrzej,
Mega wynik i ogromne gratulacje, ale… nie wiem czy porywanie się od razu na 2:20 będzie optymalne – to jednak 3,5 minuty, na tym poziomie to kosmos. Może jednak lepiej te 2:22 po drodze? Wiem, że teraz pchnąłeś PB o 4,5 minuty, ale moim zdaniem to na 2:25-2:26 byłeś gotowy już wiosną, tyle że nie pyknęło (ale już HM pyknął). Maratonów faktycznie na takie czasy zostaje Ci mało, a ludzi do biegania jeszcze mniej. Wiem że chyba Łukasz Oskierko w PL chciał 2:19 lecieć, ale chyba też mu coś nie pyknęło + kontuzję miał więc może wiosną się dogadacie na bieg. Darek Nożyński też się na blogu odgraża 😛 W sumie to pudło open nie walczycie, to umówienie się na wspólny start i bieg w 3 może być niegłupi 😉
Cześć Marek,
Dzięki jak zwykle za trafny komentarz. W zasadzie w 100% zgadzam się z tym co napisałeś. Między 2:23:32 a 2:20 jest znaczna różnica. W pierwszej kolejności muszę się ustabilizować na poziomie 2:25, potem będę martwił się kolejnymi skokami na życiówkę.
Co do wspólnego biegania z chłopakami, to zawsze podobał mi się taki pomysł. Zresztą z różną obsadą i przy okazji różnych barier czasowych wraca jak bumerang. Praktyka pokazuje jednak, że zgranie kalendarzy choćby 3 osób, gdy ktoś ma jakieś zobowiązania sponsorskie, swoją strategię startową, czy wreszcie pewną politykę budowania marki osobistej – nie jest takie proste.
Chociażby na osiedlu mamy przecież 4 osoby w zakresie poziomu 2:26-2:32. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie we wspólnym starcie, a jednak nigdy z naszej paczki podczas maratonu nie biegliśmy przynajmniej w trójkę. Długi temat :).
P.S Raz biegliśmy w trójkę: Grzesiek, Adam i Ja – w Poznaniu w 2015 bodajże. Z tym, że wtedy się nie znaliśmy. 🙂
Szczere gratulacje.
Bardzo dziękuję! 🙂
Wooooow, aż sama mam łzy w oczach.. gratulacje! Masz lekkie pióro, bardzo celnie opisujesz emocje targające biegaczem w zawodach (ale i na treningach!) Czytam i czytać będę. Pozdrawiam.