Postanowiłem, że napiszę dzisiaj coś mądrego — a co tam! Raz na jakiś czas można przecież zebrać myśli w całość i ułożyć je w jakiś sensowny kształt, który zmusi czytelnika do intelektualnego fikołka! Zaparzyłem herbatę, pokroiłem łososia i ugotowałem 5 worków ryżu. Pierwszy właśnie kończę, kolejne 4 muszą starczyć mi za fundament jutrzejszego: śniadania, drugiego śniadania, obiadu i podwieczorku. Potem będę mógł spokojnie ugotować kolejną partię.
Swoją drogą, jem ostatnio tyle ryżu, że niebawem powinienem otrzymać podziękowanie od chińskiej ambasady za realne wspieranie gospodarki tego kraju. Łososia zresztą też jem mnóstwo. Asia zwróciła nawet uwagę, że zaciągam czasem po norwesku, gdy wstanę od stołu. Taki ze mnie wiking ze skośnymi oczami i wszystko to dla sportu… ale nie o jedzeniu miał być ten wpis.
Biegałem dzisiaj (a jakże!) i doszedłem do wniosku, że rozmyślanie podczas tej wspaniałej aktywności to kopalnia złotych myśli! No dobra, czasem może miedzianych, a czasem topornych i brzydkich, jak zardzewiałe żelazo — ale to wciąż myśli! Zjawisko to działa w taki sposób, że im szybciej biegniesz i masz mniej tlenu, tym lepiej pracuje Twój mózg i myśli są jak szlachetniejsze metale.
Myślałem dzisiaj tak:
Nie opłaca się codziennie myć głowy. Panie wiedzą, o co chodzi, gdy ma się długie włosy, jest to cholernie upierdliwa czynność. Najlepiej więc myć głowę, gdy na drugi dzień mamy wolne od treningu, no bo przecież wtedy będziemy mieli głowę czystą przez 2 dni, a umyta będzie raz. Ja ostatnią przerwę dłuższą od treningu niż 24 godziny miałem 18 sierpnia. Dzięki temu nie potrzebuję lakieru do włosów.
Biegłem dzisiaj naprawdę szybko!
Później (po bieganiu) byłem na siłowni i ciężko ćwiczyłem. Cały proceder rozbudowywania moich mięśni nadzorował Marcin (jak zawsze – ofkors). W przerwie między ćwiczeniami wyciągnął telefon i pokazał mi zdjęcie, na którym zostałem uwieczniony. Fotografia ukazywała czołówkę biegu City Trail Wrocław. Obok mnie biegł Szymon Dorożyński. Chwilę pogadaliśmy o mojej „czwórce” (mięśniu czworogłowym uda), apotem oglądaliśmy „Łydkę Szymona”.
Staliśmy tak dobre 8 minut. Ludzie chodzili wokół nas i słuchali, a my prowadziliśmy mniej więcej taki dialog:
Marcin: To jest piękna łydka mistrza, to widać…
Ja: Zobacz, zobacz — jak świetnie jest wycięta!
Marcin: Gdy patrzę na tę łydkę, to widzę wiele lat treningu, który ukształtował sportowca.
Ja: Ta łydka nie pozostawia złudzeń, kto za 4,5 km będzie pierwszy na mecie.
Marcin: Ludzie z takim obliczem łydki zmieniają definicję zawodowego przygotowania do sportu!
Inne osoby na siłowni dziwnie na nas zerkały. Dwóch facetów ogląda łydkę innego faceta i potrafi wypowiadać się na jej temat w bardzo obszernym zakresie. Myślałem o tym i doszedłem do wniosku, że można sprowadzić nasz dialog do pięknej sentencji:
„Pokaż mi swoją łydkę, a powiem Ci, kim jesteś.”
Ta myśl jest platynowa. Zdobyta na bezdechu.
Ostatnie 7 dni w liczbach:
Treningi biegowe: 7
Akcenty: 3
Łączny kilometraż: 115
Trening siłowy: 2
Poniedziałek
- Rano 18 km po 4:09
- Następnie 80′ przerzucania żelastwa
Wtorek
- 17 km po 4:14
Środa – akcent 1
- Rano: 4 km rozgrzewki + 10 km w tempie 3:18 p. 3′ w truchcie + 2 km po 3:18 + 3 km schłodzenia.
Ten trening to niezła kobyła. Biegało mi się dość dobrze, ale nie był to trening, na który można wyjść i zapomnieć o zadaniu. Cały czas koncentrowałem się na szukaniu intensywności, która byłaby odpowiednikiem intensywności typowej dla wysiłku półmaratońskiego. Po trening zaskakująco dobre samopoczucie. - Wieczorem: 45′ ćwiczeń na siłowni. Ze względu na poranny trening, sesja była lżejsza niż zazwyczaj.
Czwartek
- 14 km po 4:19. Po poprzednim dniu byłem wykończony jak nigdy.
Piątek
- Symboliczne 4 km + 6 przebieżek. W planie było 10-12 km spokojnego biegu, ale czułem się zmęczony. Wyklepanie na siłę dodatkowych 8 km nic by nie wniosło do formy.
Sobota – akcent 2 (wyścig)
O sobocie napiszę dwa zdania więcej, zasłużyła na to. W ramach przerywnika od treningowej rutyny wystartowałem we wrocławskim City Trailu. Start dobrze wpisał się pomiędzy inne jednostki, jakie wykonuję w ramach przygotowań do maratonu w Maladze. Dotychczas na trasie City Traila uzyskałem najlepszy czas 15:31. Skłamałbym, gdybym napisał, że nie liczyłem tym razem na lepszy wynik. Moja forma wyraźnie zwyżkuje. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Celowanie w wynik poniżej 15:30 było planem, w który nie wątpiłem nawet przez chwilę.
Bieg od startu układał się idealnie do osiągnięcia znakomitego czasu. Biegliśmy w 5-osobowej grupie w tempie 3:03 na kilometr. Prowadził Przemek Chatys, tuż obok niego biegł Szymon Dorożyński i Darek Boratyński. Z kolei za moimi plecami czaił się Aleksander Więcek. Poza Aleksandrem znam dobrze chłopaków i każdy z nich legitymuje się znakomitymi wynikami na 5 i 10 km. Byłem poniekąd gościem w tej grupie. Trochę osobliwością, bo jako jedyny trenuję z tego grona pod maraton. Taki układ sił zachował się do 3,5 km. Później Darek i Szymon ruszyli do przodu, a w sukurs poszedł im Aleksander. Stopniowo razem z Przemkiem traciliśmy dystans do czołowej trójki. W okolicy 4 km wykonałem 2 zrywy, tak aby wyjść przed Przemka, jednak dwukrotnie zostałem skontrowany. Właśnie za to kocham bieganie w crossie. Lecisz po 3:05 i na czwartym kilometrze szukasz zrywu, żeby cierpieć przez kolejne tysiąc metrów i wyprzedzić konkurenta o kilka sekund! Coś pięknego! 🙂 Przemka udało się zgubić dopiero w trzeciej próbie. Kosztowało mnie to jednak na tyle dużo energii, że na ok. 300 metrów przed metą nie zdołałem odeprzeć ataku Mikołaja Czeronka, który rozpoczął spokojniej i zbliżał się do nas stopniowo. Ostatecznie, nie miało to dla mnie wielkiego znaczenia, ponieważ wpadłem na metę z rewelacyjnym czasem 15:18, co jest absolutnym przeskokiem w jakości mojego biegania na tej trasie. Dość powiedzieć, że obecnie moje najlepsze wyniki z tego biegu to: 15:18 – 15:31 – 15:32 – 15:33 – 15:34 – 15:35. Wyszedł mi znakomity bieg, który dał dodatkowo mnóstwo motywacji do dalszej pracy! Przede mną na metę wpadli tylko medaliści Mistrzostw Polski. Jestem szczęśliwy.
Niedziela – akcent 3
Na świętowanie wyniku z soboty nie pozostało wiele czasu, ponieważ od początku miałem zaplanowane, że wygenerowane w sobotę zmęczenie wykorzystam na treningu niedzielnym, na którym zaplanowałem pobiec łącznie ok. 33 km, a w tym 24 km w tempie 3:40-3:50. Skończyło się ostatecznie na 35 km, a średnia z głównej części wyniosła równiutko 3:40. Nie będę oszukiwał, na końcówce miałem już dość wszystkiego, ale i takie treningi niestety trzeba zaliczać raz na jakiś czas.
Podsumowanie
Tydzień poza złotymi myślami przyniósł mało kilometrów, ale za to bardzo dobre jakościowo treningi. Najważniejszym punktem było zdecydowanie uzyskanie czasu 15:18 na 5 km, ale ze środowego i niedzielnego akcentu cieszę się równie mocno. Przede mną trudny tydzień, ze sporą liczbą kilometrów. Luźniej zrobi się dopiero w końcówce 9-10 listopada, ponieważ w poniedziałek czeka mnie ważny sprawdzian w ramach Biegu Niepodległości. Trzymajcie kciuki, ponieważ jestem w zasięgu mojej życiówki z tego dystansu (31:35).
Pzdr.
10 km w tempie 3:18 p. 3′ w truchcie + 2 km po 3:18 ?
Tak Wooki.
A czemu właśnie tak, a nie np. 2x6km po 3:18?
Hej Sławek,
Powód jest prozaiczny (W szczególe), ponieważ mamy na osiedlu trasę, na ktorej trenują wszyscy mocniejsi biegacze, Jacek Sobas, Przemek Chatys, Grzesiek Gronostaj. Pętla ma 3,3 km. W związku z tym 90% treningów ma wielokrotność długości 3,3 km lub jest blisko niej.
Pobiegłem 3 pętle ze 100 metrowym dobiegiem. Dodatkowe 2 km to decyzja dość spontaniczna podjęta na podstawie szybkości restytucji. Tętno błyskawicznie mi spadło i czułem się mocno, więc postanowiłem podbić trening dodatkowymi 2 kilometrami.
To w szczególe, natomiast w ujęciu ogólnym, robiłem w ramach tego bloku treningów crossy przez 4 tygodnie, potem krótkie odcinki po 3,3 km na krótkiej przerwie, teraz łącze to w całość, a faza końcowa to wydłużanie jednolitego odcinka.
Dzisiaj przykładowo wykonałem 13 km biegu ciągłego w ramach kontynuowania tych treningów.
Natomiast wspomniane 2 x 6 km również jest bardzo dobrym środkiem treningowym. Stanowi idealny pomost między treningiem 3 x 4 km a wersja bez przerw w postaci 10-14 km biegu ciągłego.
Dzięki, bardzo szczegółowa a zarazem odnosząca sie do ogólnego planu odpowiedź.
Look at my horse, my horse is amazing… twoje wyniki przyprawiają o zawrót głowy, gratulacje. Życzę Ci by to źródło biło cały czas niepohamowaną zawzitoscią, chęcią i motywacją. Powodzenia w codziennej realizacji celów, oby bilans był zawsze in plus 👍💪👏
Dzięki Domin,
Bardzo mi miło! Postaram się porządnie posumować przygotowania w Maladze, że wynik był zdecydowanie in plus. 🙂
Z tym myciem głowy trafiłeś w punkt. Gdyby nie długie włosy, na pewno trenowałabym więcej. 😉 Jak biegam po południu, a potem następnego dnia rano i nie planuję w międzyczasie pokazywać się ludziom, to zwykle włosy myję właśnie dopiero po tym drugim treningu. Takie kombinowanie, by mieć mniej roboty z myciem i czesaniem. 😉
Hej Magda,
No to są życiowe sprawy. Ja już dawno wyzbyłem się skrupułów. 😉
No to przynajmniej z włosami mam mniej problemów niż z bieganiem😂
Tomek,
z bieganiem to nie ma problemu, jak nie idzie, to po prostu dodatkowa wartość w postaci zagadki „Czemu nie idzie?” 😉
No długie włosy nie pomagają w codziennych rutynach :).
I co, nie dało się tej dychy dwie sekundy szybciej?
Raczej nie należę do tych zawodników, którzy zostawiają sobie rezerwę, żeby po minięciu linii mety spekulować. 🙂
Żona się dziwi, że przy takich ilościach ryż w woreczkach kupujesz :).
Cześć Karol!
Byłem pewny, że odpisałem już na Twój komentarz, ale chyba gdzieś go wcięło.
Przekaż żonie, że łatwiej jest się zorganizować z woreczkami, nie trzeba odmierzać porcji.
Czyli w sumie decyduje lenistwo. 🙂