Przejdź do treści

Czas na rewanż – Siedemdziesiątka z hakiem 2019

„Siedemdziesiąt z hakiem”

W biegach ultra możliwe są dwa scenariusze — pokonamy dystans albo to dystans pokona nas. Pamiętam jak dziś, gdy rok temu debiutowałem na dystansie 70 km w ramach Karkonoskiego Festiwalu Biegowego Chojnik. Tamto wspomnienie psychologowie śmiało mogą nazwać „traumą pourazową”. Pamiętam jak na 1,5 km przed metą, siedziałem na kamyku ze spuszczoną głową i prosiłem przypadkowych ludzi o wodę. Typowa sytuacja, gdy to dystans rozprawił się z nami, a nie na odwrót.

Po roku przyszła pora na rewanż. Ponownie wystartowałem w biegu na siedemdziesiąt kilometrów z hakiem. Niestety, trasa nieco różniła się od zeszłorocznej, co nie pozwalało porównać czasów jeden do jednego, ale pozwalało bez problemów przeżyć morderczą poniewierkę.

Rywalizację zaczęliśmy o godzinie 5:00, ruszyliśmy z Sobieszowa. Natomiast już w okolicach godziny 5:05 staliśmy wspólnie w ok. 60 osób i toczyliśmy naradę na krzyżówce, w którym kierunku powinniśmy biec dalej. Zeszły nam z 3 minuty, zanim podjęliśmy zbiorczą decyzję o powrocie do wcześniejszego skrzyżowania i kierowaniu się w inną stronę. W ten oto sposób pierwszy raz w tym roku, w biegu górskim spadłem z miejsca w pierwszej trójce do drugiej setki. Szybko odzyskałem jakieś 80 miejsc, dobiegłem do kolejnej krzyżówki i wyciągając wnioski z popełnionego chwilę wcześniej błędu – sprawdziłem ślad GPS wgrany do zegarka. W tym miejscu odbył się psikus nr 2. Ślad trasy prowadził w lewo, a oznakowanie wskazywało drogę na wprost. Zwołałem kolejne obrady i po 2-3 minutach zdecydowaliśmy się na bieg zgodnie z wątpliwym drogowskazem.

Na ok. 6 kilometrze dogoniłem liderów biegu i wspólnie z nimi pokonywałem kolejne kilometry. Biegłem razem z Pawłem Sadowskim oraz Dominikiem Włodarkiewiczem. Pogadaliśmy trochę z Dominikiem, którego w końcu miałem okazję poznać w realu, a z którym znałem się już wcześniej ze świata wirtualnego.

Po wbiegnięciu na grzbiet Karkonoszy lekko oderwałem się od chłopaków i stopniowo starałem się budować przewagę. Zbiegałem zdecydowanie wolniej niż rok wcześniej, a pod górkę na zmianę podchodziłem i podbiegałem, licząc kroki po sto. Gdy opowiadałem o tym na mecie, wszyscy się uśmiechali, ale naprawdę liczyłem kroki: 100 kroków marszu, 100 biegu. Był taki w Karkonoszach, co liczył rzepy, to co złego jest w liczeniu kroków? 🙂

Tuż przed Domem Śląskim na ok. 32 km dogoniłem pierwszego zawodnika z biegu na 102 km (biegli tą samą trasą, mając o 30 km więcej z początkowego etapu). Teoretycznie powinienem dogonić tych zawodników znacznie później, ponieważ startowali 4 godziny szybciej, ale jak się okazało, dołożyli 5 km ekstra zaraz za startem. 🙂

Tuż przed punktem w Karpaczu na 37 km zadzwoniła do mnie Asia i powiedziała, że nie zarejestrowało mnie przy Domu Śląskim (31/32 km biegu). Byłem pewny, że tamten odcinek pobiegłem dobrze, bo po prostu akurat tam nie da się pobiec inaczej. Uspokoiłem Asię, że mam ślad GPS, że tam byłem i zresztą gadałem z wolontariuszem na punkcie. W Karpaczu przebrałem spodenki ze zwykłych na kompresyjne, zabrałem następnego snickersa i łyknąłem coca-coli, jak przystało na prawdziwego sportowca.

Na 40. kilometrze dostałem dużą dawkę dopingu od Kamila (to ten sam gość, który po południu wygrał Kamienną 30tkę. Dzięki Kamil, raz jeszcze!). Chwilę później mój zegarek, Polar Vantage V odwalił numer, za który straciłem do niego szacunek. Tarcza zrobiła się czarna, a zegarek skasował dotychczasową aktywność. Musiałem rozpocząć rejestrowanie biegu od nowa, gdy to zrobiłem, zegarek nie mógł poradzić sobie z odnalezieniem punktu na trasie. Całą zaistniałą sytuacją Polar mocno mi podpadł.

Po minięciu 45 km zaczęło robić się ciężko. Przeszedłem się kawałek po dość płaskim odcinku i zjadłem na spokojnie batona. Po chwili dostałem więcej energii i ruszyłem w miarę rześko w stronę Przełęczy Karkonoskiej. Po dotarciu na 53 km do Przełączy, doładowałem flaski i nie wierząc ani w oznakowanie, ani w zegarek, po poprzednich problemach nawigacyjnych, zapytałem ekipę załogi górskiej, w którą stronę mam biec do mety. Gdy to piszę, brzmi śmiesznie, ale na dużym zmęczeniu człowiek robi absurdalne rzeczy. 🙂

I jak się okazało, przebiegłem z 250 metrów w złą stronę, ponieważ nie dogadałem się z załogą zbyt dobrze. Na moje szczęście ktoś mega przytomny z kibiców, pobiegł za mną i krzyknął, że powinienem skręcić w dół na asfalt prowadzący w stronę Chojnika. Dzięki nieznajomy! 🙂

Ostatnie 10 km to straszna monotonia. Biegnie się leśnym duktem, a każdy kolejny zakręt wygląda tak samo. Tempo po 5:30 z betonowymi nogami. Na 67 km zjadłem jeszcze dwa żele (pierwsza żywność poza snickersami), żeby nabrać nieco sił na ostatnie podejście na Zamek Chojnik. Minąłem dość sprawnie kamień, na którym rok temu siedziałem i energicznie wdrapałem się na kamienne schody prowadzące na zamek. Później już lufa w dół i finisz.

Na mecie niesamowita niespodzianka. Asia, mama i znajomi czekali na mnie z szampanem, którego przygotowali z okazji moich urodzin (obchodziłem je właśnie 13. lipca. :))

Czas na mecie 7:14:08. Szybciej o 34 minuty niż rok temu. Biorąc pod uwagę, że trasa miała 72 km z hakiem i spokojnie z 5 minut było do urwania na błędach nawigacyjnych, jestem bardzo zadowolony. W zeszłym roku napisałem, że trasa jest do zrobienia poniżej 7 godzin i dalej tak uważam. Nie wiem, czy za rok wrócę, żeby to udowodnić, ale z pewnością zamelduję się jeszcze na Chojniku w biegowych butach. 🙂


Fot.: BikeLife

Zostałem zawodowym biegaczem 🙂

Chojnik, Chojnikiem. Było męcząco i miło, ale życie idzie dalej do przodu. Miesiąc temu dowiedziałem się, że w ramach Maratonu Karkonoskiego, odbywać się będą w Szklarskiej Porębie Mistrzostwa Polski w górskim ultra. Impreza startuje 27. lipca. Bieganie to dla mnie nieustające spełnianie sportowych marzeń z tym największym na horyzoncie, jakim jest przebiegnięcie maratonu w 140 minut. Postanowiłem zafundować sobie kolejną wielką biegową przygodę. Wyrobiłem licencję i od tygodnia mogę powiedzieć o sobie, że jestem licencjonowanym biegaczem. 🙂

Co to oznacza? W nadchodzącym Maratonie Karkonoskim zostanę sklasyfikowany w ramach Mistrzostw Polski w biegu ultra! Będąc dzieckiem, zawsze marzyłem o tym, żeby stanąć do walki o Mistrzostwo kraju bark w bark z najlepszymi. Oczywiście trudno mówić o jakichkolwiek szansach na zostanie medalistą MP, ale byłbym przeszczęśliwy, gdybym znalazł się wśród 5 najlepszych górskich ultrasów w naszym kraju.

Obiecuję, że dam z siebie wszystko! Kibicujcie 27. lipca! 🙂

10 komentarzy do “Czas na rewanż – Siedemdziesiątka z hakiem 2019”

  1. Gratulacje raz jeszcze! Z ciekawostek dodam, że dzisiaj na Ultra Sowa była bardzo podobna sytuacja, na 13 kilometrze 53-kilometrowego biegu, trasa niespodziewanie skręciła w dół w kierunku lini start/meta – idealnie po tracku z 35-kilometra. Jako górski amator zacząłem nerwowo biegać wte i we wte i przekonywać wszystkich, że źle biegniemy i trzeba wrócić do poprzedniego punktu 🙂 Ostatecznie okazało, się że już po starcie organizator zauważył przewrócone drzewa i w mig zmienił trasę. Metoda liczenia kroków bardzo dobra – u mnie idealnie reguluje tętno poprawiając jednocześnie średnie tempo na łagodnych podbiegach w stosunku do marszu 🙂

    1. Niezła historia! 🙂
      Na Chojniku nie wiem, czym dokładnie był spowodowany rozjazd tracka z oznaczeniem, ale można stracić pewność siebie, jak najpierw robi się błąd, kierując się oznakowaniem, potem robiąc błąd na podstawie tracka, a na końcu nie dogadując się z wolontariuszami. 😀

  2. Serdeczne gratulacje, forma rośnie! Nie obawiasz się, że za mało jesz?
    Maraton Karkonoski był moim debiutem, trasa była nieco krótsza. W grach zespołowych gospodarzom ponoć pomagają ściany, w tym przypadku chyba skały 😉
    Powodzenia!

    1. Hej!

      Mam nadzieję, że kamienie na szlaku będą ze mną współpracować. 🙂
      Jestem bardzo ciekawy tego biegu. Lubię trasy ok. 50-55 km (Karkonoski ma 57,5 km). Będzie dość biegowo i na 100% będzie dużo adrenalinki. Liczę zatem na dobrą zabawę! 🙂

      Co do jedzenia, wydaje mi się, że teraz na 70-tce było ok. Ogólnie, owszem, jem mało jak na tak długi wysiłek. Z drugiej strony, gdy temperatura jest nieco wyższa, szybko obciążam żołądek przy wysiłku. Także każdy start to balansowanie między kryzysem energetycznym a żołądkowym. 😉

  3. Dzięki za ciekawą (jak zwykle) relację. Trzymam kciuki za Maraton Karkonoski. Kto wie, kto wie… może jednak będzie bardzo pozytywna niespodzianka na mecie. Byle nie pobłądzić 😉
    Na Twoim przykładzie doskonale widać jak ciężka , wytrwała praca daje wspaniałe rezultaty. Jest to niesamowita motywacja dla takiego amatora jak ja. Na przykład nie obawiam się już tak zwiększania kilometrażu, robienia trudnych treningów dzień po dniu – jak robi się to z głową i wprowadza obciążenie stopniowo, to można „góry przenosić” 😉

    1. No nieźle, pierwszy start w życiu jako pełnoprawny biegacz i już taka presja 😉

      Odnosząc się do treści artykułu, na tym że MP wyskoczyły w kalendarzu tak nagle, ucierpieli wszyscy. Sam będę 4 tygodnie po SGS-ie i 2 tygodnie po 70-tce. W tym okresie chciałem odpoczywać i myśleć o jesieni. 🙂
      Z drugiej strony dla mnie to i tak po protu kolejna fantastyczna przygoda w życiu, bez względu na to jak będę cierpiał na trasie. 🙂

  4. Byłem jednym z tych z Ultra, których wyprzedzałeś przed Domem Śląskim 🙂 Akurat jak tam zaliczałem pierwszy poważny kryzys 😉 ,ale Ty wyglądałeś bardzo świeżo. Szacun za tak lekki krok biegowy na tym odcinku przy Kopie!

    1. Hej!

      Nie wyglądałeś na kogoś w kryzysie, nawet pomyślałem jak Was mijałem, że nieźle się trzymacie. 🙂

      No i gratki za wynik!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *