Przejdź do treści

Ultra smakuje arbuzem

Kupiłem pierwszego w tym roku arbuza. Wielki, zielony, pięknie przyozdobiony bogatymi wzorami. Kształty miał idealne, wagę wzorową. Puknięty zgiętym palcem wydawał z siebie dźwięk świadczący o najwyższym stopniu dojrzałości. Nie obity, niesfatygowany. Do tego podróżnik, który przybył do krainy Słowian wprost z Hiszpanii, znosząc trud podróży w klimacie bliższym Eskimosom, niż ludom południa.

Kupiłem go i leżał. Spokojnie, bez nerwowych ruchów. Wiedział, co się kroi, jestem tego pewien. O ucieczce nie było mowy. W końcu wyciągnąłem nóż, najostrzejszy, jaki miałem w szufladzie. Wyciągnąłem talerz, największy, jaki znalazłem w komodzie. Wyciągnąłem wreszcie papierowy ręcznik, którym chciałem zamaskować miejsce zbrodni. Moje Modus Operandi.

Powolnym i precyzyjnym ruchem niczym Dexter, naruszyłem zewnętrzną warstwę. Kropelki soku spłynęły niewinnie wzdłuż ostrza i pozostawiły swój ślad na kuchennym blacie. Ponowiłem cięcie tuż obok, po czym dynamicznym ruchem wyrwałem fragment gotowy do spożycia. Czerwień uderzyła ze środka. Piękna, dojrzała i wołająca o konsumpcję. Ślina napłynęła mi do ust, dłonie zadrżały. Na 8 m2 naszej kuchni liczyłem się tylko ja i kawałek arbuza, który zaprzęgał moje zmysły do szaleńczego tańca.

W mgnieniu oka zatopiłem zęby w sam środek soczystego arbuza. Poczułem, jak słodycz rozlewa się po ustach, lecz po pierwszej fali zachwytu, nadeszła ta druga – demolująca przyjemność jedzenia i przypominająca, to co najgorsze!

Nogi ugięły się pode mną! Oddech gwałtownie przyspieszył, tętno wystrzeliło do góry! W gardle zrobiło się sucho, a na stopach poczułem kłucie obrzmiałych od płynu pęcherzy! Zgiąłem się w pół, czując jak pod żebrami łapie mnie kolka. Pot zalał mi skroń, a w głowie kołatała mi tylko jedna myśł – jeszcze 10 km!!! Powieki opadły, a ja przed oczami zobaczyłem stół pełen arbuzów! Nie jeden! Pięć stołów pełnych arbuzów! Wszystkie pięknie pokrojone, czekające na ich zjedzenie! Rzuciłem się na nie, jakbym nic nie pił od 3 dni i nic nie jadł od 2 tygodni! Wszystkie! Wszystkie będą moje – krzyczałem! Wkoło słychać było krzyki: „Andrzej musisz biec! Masz jeszcze 10 km do mety!”. Ignorowałem je, liczyły się tylko arbuzy…

I wtedy coś zaczęło szarpać moim ciałem! Prawo – lewo – prawo! Z rąk wyleciały mi wszystkie owoce! Przerażony otworzyłem szerzej oczy i zobaczyłem Asię stojącą obok mnie w kuchni i szturchającą mnie, żebym się posunął i dał jej kawałek arbuza.

Spojrzałem na swój talerz, na arbuza. Myśli kołatały mi się w głowie… Krynica! Ostatniego arbuza jadłem w Krynicy na 90 km Biegu 7 Dolin! W sumie nie jednego, bo zjadłem z 15 wielkich kawałków.

Spojrzałem na Asię i powiedziałem: „Wiesz co, zjedz też moją połówkę.”. Po czym poszedłem odpocząć.

Jedzenie arbuzów bywa niebezpieczne, uważajcie…

4 komentarze do “Ultra smakuje arbuzem”

  1. Ale mi smaka narobiłleś 🙂 Dla mnie Arbuz smakuje na razie krótszymi dystansami ale może kiedyś zasmakuję tej jego głębszej goryczki 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *