Coś się kończy, coś zaczyna. Maraton mam już za sobą, pierwszy z punktów, który miałem na rozkładzie jazdy został zaliczony, teraz pora na kolejne wyzwania. W ostatnich 2 tygodniach dałem Wam trochę odpocząć od podsumowań, relacji z treningów, czy tekstów typowo poradnikowych. Nie wiem, jak Wy, ale ja potrzebowałem chwili oddechu. Tempo blogowe w ostatnich 7 miesiącach było chyba mocniejsze niż wczorajszy bieg Kipchoge w Londynie. Najzwyczajniej musiałem złapać głębszy oddech przed resztą sezonu.
Maraton, maraton i po maratonie
Jakiś czas temu czytałem świetny wywiad z Renato Canovą (wybitny Włoski trener). Wywiad miał co prawda swoje lata, ale Canova powiedział w nim coś bardzo aktualnego, jego słowa brzmiały mniej więcej tak:
„Kiedy przygotowuję program treningowy zawodnikowi na 100 dni przed imprezą docelową i on zaczyna trenować, a po 10 dniach dzwoni do mnie i mówi, jak się czuje i jak układały się treningi, to nie oznacza, że zostało nam 90 ze 100 dni do zawodów — to oznacza, że mamy do przeprowadzenia nowy 90-dniowy program treningowy od dnia naszej rozmowy.”
Taki punkt widzenia i formułowania procesu treningowego trafia do mnie od dawna. Dzień, w którym otrzymujemy kolejny zestaw danych płynących z realizacji treningu, jest pierwszym dniem reszty okresu treningowego. Dokładnie z tego względu nigdy nie propagowałem i prawdopodobnie nigdy nie będę rekomendował stosowania gotowych planów treningowych.
Wydawać by się mogło, że odbiłem nieco od wątku przewodniego, ale tylko pozornie — dzień Orlen Maratonu, był dla mnie jednocześnie pierwszym dniem reszty sezonu. Po starcie, gdy już na spokojnie przetrawiłem wszystkie „za i przeciw”, postanowiłem w niewielkim stopniu zreorganizować resztę roku pod kątem polityki startowej.
Miało być, a nie będzie.
Zanim napiszę o tym, co będzie, kilka zdań o tym, czego nie będzie. Zawsze jestem z Wami w 100% szczery w tym, co robię i chcę, żeby tak pozostało. Na początku maja planowałem udział w biegu Wings for Life w Poznaniu. O czym pisałem na blogu bodajże w listopadzie. W Poznaniu jednak się nie pojawię z kilku powodów.
- Nie zapisałem się w terminie na zawody i gdy zacząłem się poważniej interesować startem, miejsc już nie było.
- Czułem się zmęczony okresem przygotowawczym i długo powątpiewałem, czy start w Wingsie będzie dobrym pomysłem (stąd punkt pierwszy i brak wczesnego zapisu na zawody).
- Dla mnie start w Wingsie ma sens tylko w jednym przypadku — jeżeli go wygram. Stając na starcie przy założeniu, że byłbym dobrze dysponowany, nabiegałbym ok. 60-65 km wg nowych zasad. Nie mam pojęcia, czy taki wynik daje szansę na wygraną. Sądzę, że na pierwszą trójkę tak. Problem z Wingsem jest jednak taki, że z punktu widzenia zysków i strat, bycie 2, czy 99 zawodnikiem nie ma znaczenia. Wingsa opłaca się wygrać ze względu na:
A) Nagrodę (możliwość wyboru miejsca, w którym chcemy startować za rok).
B) Marketing (wzrost popularności w środowisku biegaczy -> większy ruch na blogu -> większe możliwości pozyskania wsparcia/sponsora/klienta/inwestora, itd.
C) Budowanie marki osobistej i płynącą z wygranej nobilitację. WFL jest najbardziej prestiżową imprezą dla ludzi z pogranicza amatorstwa i zawodowstwa. O tym, dlaczego tak się dzieje, podyskutujemy przy innej okazji, bo to szalenie ciekawy wątek.
Natomiast zajęcie drugiego miejsca powoduje, że żadna z tych korzyści nie ma miejsca. Przy jednoczesnym obciążeniu organizmu biegiem przez 65 km po 3:50, ryzyko jest zbyt duże.
Gdy w 2017 roku nabiegałem na WFL 67 albo 69 km (nie pamiętam dokładnie), byłem rozjechany fizycznie przez kolejne 2 miesiące. Nie chciałbym powtarzać tego doświadczenia.
Abstrahując od powyższych powodów mojej absencji w Poznaniu, jest jeszcze jedna rzecz, a w zasadzie osoba, która do startu w tym biegu mnie motywuje, a która zdaje się, że nie pobieganie w tym roku w pełnej dyspozycji w Poznaniu – Bartek Olszewski. Bartek to absolutny mistrz Wingsa, świetny biegacz z kapitalną życiówką w maratonie. Mam w sobie jakąś niezdrową ambicję, żeby przygotować się do WFL w taki sposób, aby móc rywalizować z Bartkiem bark w brak. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, ale skoro wierzę w 140 minut w maratonie, to czemu miałbym nie wierzyć w wygrany bieg z Mistrzem konkurencji. 🙂 Pamiętam, że gdy ja biegałem maraton w ok. 2:50, ten gość z Warszawy strasznie mnie motywował do ciężkiej pracy. Śmigał po 2:30, a ja łapałem się za głowę i zastanawiałem jak to możliwe. 🙂
Liczę, że za rok Bartek w pełni zdrowia wystartuje w Poznaniu, a ja będę gotowy przebiec, chociaż 10 metrów dalej od niego.
O tym, co będzie.
W przyszłość trzeba patrzeć! Patrzę więc i planuję. Kolejny maraton pobiegnę dopiero późną jesienią. Mam tu na myśli maraton, w którym będę próbował przesunąć PB bliżej 140 minut. Jeżeli w najbliższych miesiącach zaliczę, jakiś bieg na 42 km to będzie on umotywowany innymi względami, niż bicie rekordu życiowego.
Wybór padnie prawdopodobnie na Frankfurt lub Walencję. Dużo będzie zależeć od tego, jak zniosę okres lata. Nie chodzi tu nawet o samo bieganie. Chajtam się z Asią w sierpniu, do tego odbieramy mieszkanie, czyli pojawi się kolejny front do nierównej walki z codziennością, będziemy pewnie chcieli trochę odpocząć po tym wszystkim, a przy okazji będę dużo czasu inwestował w trening, którego celem będzie przygotowanie mnie do Biegu 7 Dolin na 100 km.
W tej chwili czkawką powinny odbić mi się słowa z mety zeszłorocznej edycji: „Nigdy więcej! To jakieś szaleństwo!”. 🙂 No ale, jak wiadomo zestaw: NIGDY, ZAWSZE, NA PEWNO, nigdy nas nie opuszcza.
Co po drodze?
W związku z nowymi celami śródsezonowymi zmieniły się nieco moje priorytety względem udziału w różnych imprezach. Trening planuję podporządkować w okresie maj — koniec sierpnia (pełne 4 miesiące) pod biegi górskie i naprawdę długie dystanse. Mam do wyrównania kilka porachunków z pewnymi imprezami i zamierzam to załatwić po męsku, dam im w mordę albo ponownie będę chodził z podbitym okiem. Na kompromis nie widzę miejsca.
Mam takie dwa biegi: „70 z Hakiem” w Karkonoszach, które przemieliło mnie i wypluło na mecie końcowym odcinkiem układu pokarmowego oraz „Ultra Trial” w Lądku Zdrój, gdzie przebiegłem 50 kilometrów złą trasą. Niestety imprezy leżą obok siebie w kalendarzu i mogłem wybrać tylko jedną (choć kto wie ;)). Padło na „70 z Hakiem”.
Co z asfaltem?
Planuję pobiec w 7. PKO Nocnym Półmaratonie Wrocław. Chcę zaliczyć ten bieg w dobrej kondycji i z przyzwoitym wynikiem. Nie zadeklaruję jednak ani konkretnego czasu, ani miejsca, w które będę celował, ponieważ wystartuję w tym biegu z pełnego treningu ukierunkowanego na dużą objętość.
Mógłbym napisać, że to tyle i kolejne ubijanie asfaltu dopiero jesienią, ale pozostawię Was w niepewności, żebyście zaglądali czasem na bloga, gdy ja będę szwendał się po górach i napiszę, że dla fanów startów na asfalcie, planuję niespodziankę. 🙂
Podsumowanie
Trening układam pod Bieg 7 Dolin. Po drodze wystartuję w imprezach górskich, które mają na celu przygotowanie mnie do tej imprezy. Jako odskocznię od objętości i mozolnego człapania po górach, pojawię się na starcie 7. PKO Półmaratonu Wrocławskiego i być może gdzieś jeszcze.
Jesienią natomiast planuję zejście (wreszcie) z wynikiem w maratonie do poziomu 2:25-26.
Będzie intensywnie. Trzymajcie kciuki!
Ambitnie… to lubię!
Andrzej, to świetna informacja, że jeszcze w tym roku zaatakujesz PB w maratonie 🙂
Patrząc na Twoje plany – długie biegi górskie i na to, że przygotowania do nich będą raczej różniły się od Twoich przygotowań do Orlenu, nie obawiasz się, że może to mieć wpływ na wynik w jesiennym maratonie?
BTW z niecierpliwością czekam na niespodziankę związaną z asfaltem 🙂
Powodzenia!
Co do niespodzianki asfaltowej – będziesz Pan na jakiś zacny czas zającował? Taki Poznań Maraton przykładowo 😉 ? Akurat fajnie wypada i chyba 6 tygodni przed Walencją, to żwawsze dłuższe bieganie całkiem dobrze zrobi 🙂
Świetnie, że wracasz w góry! Szkoda, że się rozminiemy – w tym roku nie biegnę w Krynicy (zresztą w ubiegłym byłem na mecie, jak Ty wróciłeś już do Wrocławia, więc to i tak nieistotne 😉
Powodzenia, plany bogate, ślub oczywiście najważniejszy!
Hej Andrzej. Tak to już jest z tym ultra, że jak się zacznie to nie sposób zapomnieć. Ja mam serce rozdzielone między maraton i ultra i obie kategorie kocham za swoją jakże różną specyfikę. I nie mam zamiaru wybierać co lepsze, choć wiele osób mnie pyta. Są to inne biegi i nie sposób tego oceniać w kategorii lepsze, gorsze… a propos… w tym roku moim startem docelowym był maraton w Barcelonie, po nim po 6 tygodniach wystartowałem w MIUT. Gorąco polecam! Morderczy, ale przepiękny ultramaraton. Mimo, że byłem najlepiej sklasyfikowanym Polakiem na MIUT na klasycznym dystansie, czyli 115 km i 7200 w pionie (60-ty w generalce), to pozostał niedosyt. Dlaczego…. bo najzwyczajniej w świecie na ostatnich 35 kilometrach (gdzie było teoretycznie najłatwiej) zamiast wyprzedzać kolejnych zawodników walczyłem o zachowanie status quo w klasyfikacji. Było ciężko! Prędkość 6 min/km to było czyste szaleństwo! Kilku zawodników mnie wyprzedziło, a mnie szlak trafiał, ale nie byłem w stanie nic zrobić. Zdaję sobie sprawę, że przygotowania wiosenne poświęciłem na maraton i niewiele czasu (bo około 3-4 tygodnie) mogłem poświęcić na trening specyficzny pod ultra. Było to widać na ostatnich 30 km, gdzie najzwyczajniej w świecie nie miałem zbudowanej wytrzymałości. W związku z tym niedosyt pozostał…. oj pozostał. Rozumiem Twoje słowa „zamierzam to załatwić po męsku, dam im w mordę albo ponownie będę chodził z podbitym okiem”. Trzeba będzie jeszcze raz pojechać na Maderę powalczyć… do końca. Bo trening maratoński poszerzony o 3-4 tygodnie specyfiki po ultra wystarczył na 80 km, reszta to walka….
Powodzenia w dalszej części sezonu!!!