Przejdź do treści

Orlen Maraton – spektakl dramatyczny (relacja)

7. Orlen marathon 2019 - bieg czołówki kobiet

5 miesięcy przygotowań. Ok. 2200 kilometrów w nogach. Blisko 180 godzin treningów na czysto. Pobudki o 4:00 rano na trening. Bieganie przy -15 i przy +25 na siłowni, gdy zepsuła się klima. Interwały, długie wybiegania, tempówki, biegi ciągłe, progowe, z narastającą prędkością, przebieżki, podbiegi, zbiegi… pompki, brzuszki, przysiady, grzbiety, podciągnięcia…

…i stajesz na starcie biegu, podczas którego może zdarzyć się tak wiele rzeczy, że wszystkie Twoje starania dają maksymalnie 60% szans na powodzenie tej samobójczej misji. Wszystkie wzloty i upadki z ostatnich kilku miesięcy zostają rozliczone właśnie teraz, przez dystans 42 kilometrów.

Czy to nie brzmi jak szaleństwo? Moim zdaniem, nie tylko brzmi — to po prostu jest SZALEŃSTWEM!

Ja to szaleństwo kocham, kocham sport i rywalizację. Przed chwilą ledwo dałem radę wyjść o własnych siłach z auta. Nawet przez pół sekundy nie pomyślałem o tym, żeby położyć się do łóżka. Wszedłem do mieszkania i od razu siadłem do klawiatury. Mija właśnie 9. godzina od zakończenia Orlen Maraton, a ja wciąż mam podwyższone tętno, nie ze zmęczenia — z emocji. Być maratończykiem, to jest przygoda życia!

Kubki kawy Orlen z podpisem "Orlen Warsaw Marathon"

Orlen Maraton — spektakl dramatyczny

Do Warszawy dotarłem z Asią jeszcze w piątek wieczorem. Zdecydowałem się na przyjazd wcześniej z dwóch powodów. Pierwszy — tak naprawdę nie byłem jeszcze zapisany na zawody i bałem się ryzykować podróży w ten sam dzień, kiedy istniała ostatnia szansa na zdobycie pakietu startowego. Nie pytajcie, dlaczego zapisywałem się na maraton dopiero w sobotę, uznajmy, że wcześniej się nie dało.
Drugi powód miał podłoże sportowe. Po prostu całą sobotę chciałem mieć przeznaczoną na odpoczynek. Mimo wszystko, podróż do Warszawy jest męcząca.

Plan układał się wyśmienicie. Sobota została wykorzystana bardzo produktywnie na „nic nierobienie”. Naturalnie, musiałem trochę się oszukiwać drobnymi zadaniami, ponieważ jak ktoś jest pracoholikiem na co dzień, to taki dzień wolny potrafi bardziej zmęczyć, niż dzień zwykłej pracy. 🙂
Przy okazji na funpage’u Maraton w 140 minut zorganizowałem konkurs razem z firmą Saucony na wytypowanie mojego wyniku w imprezie. Zabawa była przednia, pomijając fakt, że czytając Wasze typy, mogłem mieć za podkład utwór „Under Pressure” zespołu Queen. Bodajże na 310 komentarzy, jakie zostawiliście pod postem, tylko 3 osoby założyły, że skończę bieg z wynikiem gorszym niż 2:30! Dziękuję Wam za tak głęboką wiarę w moje umiejętności. Jesteście pod tym względem niesamowici! Uwierzcie jednak, że każdorazowe złamanie 2:30 w życiu maratończyka to wielkie i nieoczywiste wydarzenie. 🙂

Andrzej Witek, Joanna Antoniak podczas spaceru w okolicy Pałacu Kultury i Nauki.

Niedzielne obrzędy przedstartowe

Pobudka o 6:00 rano. Kawa, bułka z dżemem i spacer. Szedłem Al. Jerozolimskimi i wspominałem dawne czasy. Patrzyłem w stronę Pałacu Kultury i przypomniało mi się, jak robiłem 2 lata temu życiówkę na Orlenie właśnie w tym miejscu, jak oświadczyłem się Asi przy Zamku Królewskim, jak odpalałem bloga i miałem 13 czytelników dziennie w najlepszym momencie tygodnia (obecnie ponad 200 każdego dnia :)), jak 2 tygodnie temu rozwalałem życiówkę w półmaratonie. Jest coś w tej Warszawie, że wszystko wychodzi tu z pier***nięciem godnym prawego prostego Władka Kliczki.

Z takim też nastawieniem udaliśmy się wspólnie z Asią na start Orlen Maratonu. „Zawodnik — Andrzej Witek, waga słomkowa, ale przywali jak Pudzian” – powtarzałem sobie na rozgrzewkę, żeby się zmotywować do walki. Wewnątrz czułem jednak wielki strach. Ostatni maraton z pełnym impetem ukończyłem… 2 lata wcześniej na Orlenie. Bałem się wszystkiego — kolki, bólu mięśni, trudności w złapaniu oddechu, kłopotów żołądkowych, wiatru, podbiegów, rywali, rozczarowania czytelników. Uwierzcie mi, że nawet jak radośnie zbijam piątki z Wami, to wewnątrz cały dygoczę ze strachu!

Orlen Maraton - start biegu.

W pogoni za życiówką

Równo o 9:00 ruszyliśmy na trasę Orlen Maratonu. Ponad 5 tys. biegaczy, a każdy z nich z planem, jak najlepiej rozegrać kolejne kilka godzin swojego życia. Przed startem zapowiedziałem, że celem na ten bieg jest zrobienie nowego rekordu życiowego. Obecny wynosił 2:28:04. W związku z tym interesowałem się tempem, które na półmetku biegu dawało rezultat ok. 1:13:45. Naturalnie, było to tylko poglądowe założenie. Bardzo dużo zależało od tego, jak grupa rozłoży siły na całym dystansie.

Początek to tradycyjnie zawirowania szybkich, szybszych i najciekawszych biegaczy. Najciekawsi to Ci, którzy biegną pierwszy kilometr po 3:15, po czym wracają do tempa 4:00. Nigdy nie przestanie mnie fascynować to zjawisko.

Nasza grupka ułożyła się już po 1,5 km od startu. Stworzyliśmy bardzo egzotyczną drużynę. Biegliśmy w składzie: 6 czarnoskórych dziewczyn oraz 6 białasów. Jako że dziewczyn nie znam z imienia, przedstawię tylko białasów, a wśród nich znaleźli się: Grzesiek Gronostaj, czyli sąsiad z Psiego Pola, Kamil Leśniak -znakomity biegacz górski, znany w stolicy również jako wróżka, Zbyszek Kalinowski — znakomity maratończyk, Galuska Jevgenius — nieznany mi dotąd Litwin, oraz Pacemaker afrykańskich biegaczek, którego imienia nie znam. Plus moja osoba.

Pierwsze kilometry leciały jak po sznurku… 3:28, 3:30, 3:27. Po 3 kilometrze, gdy trasa zawróciła, zaczęliśmy mijać szpaler maratończyków biegnących w przeciwną stronę, w tę samą, w którą my biegliśmy kilka minut wcześniej. Mimo że byliśmy dopiero na 3 kilometrze, miałem ochotę przyspieszyć do tempa 3:00. W zasadzie nie było chwili podczas biegu, żeby ktoś nie krzyknął: „Dawaj Andrzej!”, „140 minut!”, „Andrzej Witek!”. Byłem jak niesiony na skrzydłach. Taki doping od samych biegaczy, to coś niesamowitego! Dziękuję!!! Do tej pory czuję dreszczyk, który towarzyszył mi aż do 5 kilometra, gdy trasa ponownie rozdzieliła biegaczy.

Orlen Maraton 2019 - bieg czołówki

fot. Beata Gronostaj

5 km — jest ok.

Piąty kilometr minęliśmy o 7 sekund szybciej, niż zakładało tempo Pacemakrea na 1:14 na połówce. Dla mnie ideał! Cieszyłem się, że bieg układa się właśnie w taki sposób. Wszystko poza wiatrem zapowiadało genialny bieg, aż do mety!

Biegliśmy w ustalonej samoistnie hierarchii — czarnoskóre zawodniczki z przodu, przed nimi pacemaker, a reszta biegowej watahy, składającej się z miłośników tego sportu, tuż za nimi. Już na pierwszych kilometrach wiedziałem, że na końcówce będzie na odwrót — to one będą chować się za naszymi plecami, dlatego nie przeszkadzało mi to w ogóle, że biorą na siebie podmuchy wiatru. Zresztą nie wypominając Kenijskim biegaczkom, nie należą one do zbyt wysokich, średnio 162 cm wzrostu. Także zbyt wiele od wiatru nie osłaniają.

Kilometry leciały, maratońska robota była w toku. Przed 10 kilometrem zjadłem pierwszy żel energetyczny. Tak naprawdę wcale nie miałem na niego ochoty, ale maraton nauczył mnie, że nie ochota decyduje o tym, co i kiedy jeść, tylko zapotrzebowanie organizmu. Było to na kilkaset metrów przed punktem z izotonikami. Właśnie w tym miejscu zaczęły się pierwsze „jaja” podczas Orlen Maraton.

Ogólnie — Orlen Maraton to świetnie zorganizowana impreza. Nie zawaham się jednak użyć określenia, że stoły z odżywkami dla elity ustawiał ktoś pozbawiany rozumu. Na pewno nie była to osoba biegająca w imprezach masowych. Gdy My zbiegaliśmy do lewej po kubek z wodą przeznaczone dla cywilów, elita kobiet nerwowo skręcała po swoje bidony na prawo. Dziewczyny były totalnie zaskoczone. My ich zrywami w bok również. W eter poleciało kilka polskich, kilka kenijskich i jedna litewska „kierwa”.

Gdy wydawało się, że emocje opadły, jedna Kenijka postanowiła „kołczować” drugą, że ta jej specjalnie rzuciła bidon pod nogi, żeby ta się wywróciła. Dziewczyny spięły się na poważnie. Z drugiej strony, one biegły po 60 tys. PLN. Na szczęście emocje opadły i grupa wróciła do robienia tego, co powinna — naparzania do przodu w mocnym tempie! 10 km zamknęliśmy w czasie, który dawał teoretycznie szansę na łamanie 2:27. Było dobrze!

Orlen Maraton - most Świętokrzyski

15 km – proza maratończyka

Kilometry leciały, każdy kolejny zlewał się z poprzednim. Wszyscy w grupie wyglądali mocno. Nikt nie odpuszczał. Rozglądałem się i myślałem o tym, że żaden maraton w Polsce nie daje takich warunków do życiówki jak Orlen Maraton. Tylu mocnych zawodników w jednym miejscu się nie zdarza. Każdy z nas lokalnie może wygrywać dziesiątki zawodów, a na maratonie każdy z nas ma równe szanse na powodzenie!

21,1 km – Idziemy jak wściekli!

Orlen Maraton wszystko, co „najlepsze” trzymał dla nas na drugą część rywalizacji. Wiedziałem o tym doskonale, dlatego moment, w którym minęliśmy wspólnie półmetek zawodów w czasie 1:13:07, był dla nas świetną informacją. Czułem już pierwsze, a nawet drugie oznaki mocnego tempa — spięcie łydek, lekkie sygnały kolki w okolicy żeber, ale biorąc pod uwagę, że to maraton — było naprawdę nieźle. Bieg maratoński to taki skryty morderca. Wszystko wydaje się ok, wszystko kontrolujesz, a tu nagle czujesz, jak w Twoje plecy zostaje wbity nóż. Czas 1:13:07 prognozował, że biegniemy na wynik ok. 2:26:20!! Od samych obliczeń zakręciło mi się w głowie! Spojrzałem jeszcze raz na zegarek i pomyślałem: „Ależ to będzie boleć!”

7. Orlen Maraton 2019 - Most Świętokrzyski

25 km – pozdrawiam warszawskich kierowców!

Między 21 a 25 kilometrem w naszej grupie doszło do selekcji. Można nawet uznać, że była to selekcja rasowa, choć nie chcę, żeby zostało to źle zinterpretowane. 3 Kenijki z naszej paki, po prostu nie wytrzymały tempa i zostały w tyle. Z kolei Zbyszek i Mateusz (Mateusz dobiegł do nas ok. 10 kilometra i zapowiedział, że schodzi ok. 30) ruszyli do przodu. W ten oto sposób zostaliśmy w 5 osób. Grzesiek, Kamil, Ja i dwie najmocniejsze Kenijki, ponieważ dokładnie na 25 kilometrze „do zajezdni” zbiegł również pacemaker.

No i zaczęło się to, co przewidywałem od początku — dziewczyny zaczęły chować się za naszymi plecami. Bieg wchodził w decydująca fazę. Dla nich najważniejsze było zwycięstwo, walczyły o 60 kafli, co trzeba przyznać, że motywuje do wykorzystania wszelkich okoliczności na swoją korzyść. Mnie, Kamila i Grześka interesował tylko czas! Po pieniądze chodzimy do pracy. Biegamy, bo jesteśmy walnięci. 🙂

Inna sprawa jest taka, że nie od dziś obracam się w towarzystwie biegaczek z klasą … tzn. z kasą! Dwa lata temu poprowadziłem Nastassi Ivanovej razem z Grześkiem 40 kilometrów biegu, a ta nawet z wygranych 60 tys. nie postawiła nam obiadu. 😉

Takimi absurdalnymi myślami próbowałem odwrócić uwagę od zmęczenia, które powoli konsumowało moje ciało. Było mi coraz ciężej, nogi robiły się ołowiane, w łydkach została odpalona bomba zegarowa, kłucie pod żebrami się nasilało, a plecy były pospinane, jak na meczu rugby.

Nagle jednak znalazłem nowy obszar do rozważań! Gnaliśmy przez Warszawę głównymi arteriami niczym gepardy, gdy jeden z kibiców przejeżdżający wzdłuż trasy, przez otwarte okno swojego auta marki BMWu, krzyknął na pół stolicy entuzjastyczne:

„Sikawka Wam w pupę!!!” (wersja ocenzurowana)

Zdumiałem się doprawdy takim dopingiem! Słyszałem u siebie na prowincji we Wrocławiu, że Warszawscy kierowcy, są liberalni w podejściu do świata, ale nie spodziewałem się, że publicznie wyrażają swoje zainteresowania seksualne wobec zmęczonych biegaczy. Ostatecznie, nie mi oceniać, co kto lubi. Ja nie próbowałem na sobie takich eksperymentów i nie poczułem się zainteresowany propozycją Pana stojącego w korku. Nie mniej zdziwiony byłem nie tylko ja, ale również i Sheila z Antoniną. Miny Grześka nie zarejestrowałem.

Orlen Maraton 2019 - finisz czołówki biegu.

30 km – czas rozpocząć Orlen Warsaw Maraton

Mówi się wśród trenerów biegania, że „Maraton to 32 kilometry rozbiegania i 10 kilometrów wyścigu”. Nie znam prawdziwszych słów na temat tego dystansu. Gdy nadchodzi 30-ty kilometr trasy, możesz być pachnący, pełen energii i wiary w końcowy sukces, a już po 5 minutach — przypominasz wrak człowieka.

30 kilometr biegu minęliśmy w czasie 1:44:13, co przy utrzymaniu tempa prognozowało wynik 2:26:17!!! Pomyślałem, że jeżeli tak zakończy się Orlen Maraton, to będzie petarda! Nigdy na tym etapie biegu nie byłem tak mocny! Odwróciłem się przez ramię i zobaczyłem, że biegniemy już w 4 osoby. Kamil został z tyłu. Cisnąłem, ile miałem sił! Naprawdę, dawałem z siebie 150%!

31, 32, 33 km… cały czas w natarciu! Orlen Maraton wchodził w decydującą część wyścigu! Grzesiek doskakiwał do mnie i wspólnie ciągnęliśmy do przodu liderki biegu. Nagle na 33 kilometrze dobiegł do nas kibic, którego serdecznie pozdrawiam. Nie wiem, skąd gość miał siłę, ale przebiegł obok mnie połowę podbiegu na Tamkę, zagadując mnie, że: „Wojtek Kopeć już pływa, i że go dogonimy, że Dobrowolski i Gardziel już spuchli!, że Chaboś idzie na pierwszym miejscu… i że czyta bloga i kibicuje Wrocławskiemu Iten! :)”

Gościu, nie wiem kim byłeś, ale dzięki! 🙂 Tyle autentycznej energii i zaangażowania, to coś niesamowitego. Właśnie dzięki takim wariatom kocham ten sport! Przy okazji zdałem sobie sprawę w tych absurdalnych okolicznościach, że w gruncie rzeczy, siedzę już tak głęboko w tym środowisku biegowym, że prawie każdemu z naszych najlepszych biegaczy w kraju mogę osobiście pogratulować! To mega motywujące. Ja zwykły chłopak z Psiego Pola!

Bardzo mnie ten doping zmotywował, poszedłem pod górę z całym impetem! Na górce z wozu jadącego przed nami wyłonił się menadżer i zaczął krzyczeć do Kenijek: ” Faster, Faster!!”. To absurdalne, ale zacząłem śpiewać sobie w głowie piosenkę Aloe Blacc „I need a dollar!”. Był to 34 kilometr biegu i właśnie w tym momencie zaczął się mój maraton.

34 km — zderzenie ze ścianą

Grzesiek został dobre 30 metrów z tyłu. Ja z kolei zacząłem tracić dystans do Kenijek. Jeżeli spytacie mnie, co się stało, to nie wiem. Chyba wszystko po trochu — na pewno czułem kolkę, która wymuszał na mnie płytszy oddech, czułem również, że łydki zostały wyłączone z działania, do tego przegrzanie i ogólny spadek energii.

35. kilometr minąłem jeszcze z międzyczasem, który dawał teoretycznie 2:26:59! I to po morderczym podbiegu, ale wiedziałem, że to początek mojego końca. Trasa gwałtownie runęła w dół, zbliżaliśmy się do 36. kilometra. Kenijki się oddalały, a mnie w ułamku sekundy minął Grzesiek! Szepnął jeszcze obok mnie „dawaj”, ale ani On, ani ja, nie wierzyliśmy, że mogę „wrócić do gry”.

Ja ten stan nazywam przejściem z trybu łownego, w tryb zwierzyny łownej. Do 34 kilometra, to ja dopadałem innych, teraz sam uciekałem, żeby nie zostać dopadniętym.

Wybiegliśmy na długą prostą — z przodu Grzesiek dogania jedną z Kenijek, z tyłu pusto! Czyli ładnie poskładało nie tylko mnie. Biegłem na mega bombie, tempo oscylowało ok. 3:45 – dramat! Nie mogłem przyspieszyć. Przed 40 kilometrem fala dopingu! Dużo okrzyków, żebym się trzymał, a ja wyglądałem jak zombie. Zmierzałem powoli do celu.

40 kilometr — dajcie kierwa tę metę!

Przed 41. kilometrem była agrafka. Po drodze dopingowali mnie jeszcze znajomi z wirtualnego świata — Mikołaj Raczyński i Lubelski biegacz! Dzięki Panowie! Na agrafce zobaczyłem, że Grzesiek ciągle atakuje!  Wiedziałem, że Orlen Maraton padnie jego łupem! „Ekstra!” – pomyślałem, ale musiałem zająć się własnymi problemami — gonił mnie Kamil Leśniak, który „wrócił do gry” i Nina Savina, Białorusinka, która ograła pozostałe 4 Kenijki i wbiegała na 3 miejscu wśród kobiet.

Zerwałem się z całych sił, chociaż zryw ten nie był porywający. Przyspieszyłem, ile mogłem, pewnie do tempa 3:35 i próbowałem wytrzymać to za wszelką cenę! Kibice głośno dopingowali i ostatnią prostą pokonałem z zaciśniętymi zębami, nie widząc nawet zegara z czasem!

Andrzej Witek - meta Orlen Maratonu

2:29:02 – 7. Orlen Warsaw Maraton!

Szczęśliwy i nieusatysfakcjonowany. Tak w skrócie mogę opisać moje odczucia z tego wyniku. Jestem szczęśliwy, bo Orlen Maraton dał mi kolejny wynik poniżej 2:30, co zawsze cieszy. Nieusatysfakcjonowany, ponieważ miałem formę, którą mogłem przekuć w nowy PB w maratonie.

Teraz pora na odpoczynek i analizę całych przygotowań. Do 140 minut, nadal pozostało 8 minut i 4 sekundy. Tak dużo i tak niewiele zarazem. Maraton pokazał jednak po raz kolejny, że nie bierze jeńców.

Dziękuję Asi, która miała łezkę w oku, gdy szedłem w jej stronę z przytulasem. Obiecuję, że zrobię kiedyś te cholerne 140 minut! Dziękuję również firmie Saucony, za wsparcie sprzętowe w moich szalonych działaniach! Ale za ten wspaniały doping, na trasie biegu, dziękuję Wam! Może byłem 20. na mecie, ale słysząc liczbę rzuconych w moim kierunku „powodzenia”, czuję się wygrany! Dzięki!

Grzegorz Gronostaj i Andrzej Witek - Wrocławskie Iten na mecie Orlen Maraton 2019

fot. Beata Gronostaj

Na sam koniec — wielkie, ale to MEGA wielkie gratulacje należą się mojemu sąsiadowi — Grześkowi Gronostajowi. Grzesiek pewnie nie będzie miał mi za złe, jak napiszę, że nie jest zawodnikiem pierwszej młodości. Dość powiedzieć, że ma swoje po czterdziestce, a facet zrobił dzisiaj rekord życiowy 2:27:15!!! Zabrakło mu tylko 4 sekundy do rekordu Wrocławskiego Iten, czyli naszej biegowej paczki przyjaciół. Bomba!

Grzesiek prowadzi bloga, na którym pisze zdecydowanie zbyt rzadko! Dajcie mu jasno znać w komentarzach, że nie tylko ja z chęcią zaglądam, co ma do napisania gość, robiący postępy w bieganiu, który jest blisko 2 dekady starszy ode mnie!

Walka trwa — projekt 140 minut pozostaje w toku! Do następnego maratonu! Na Orlen Maraton jeszcze wrócę – mocniejszy! Obiecuję!

Andrzej Witek na mecie Orlen Maraton 2019.

Autorką zdjęć zawartych we wpisie jest tradycyjnie, niezawodna Joanna Antoniak ze wsparciem Beaty Gronostaj. Dziękujemy! 🙂

54 komentarze do “Orlen Maraton – spektakl dramatyczny (relacja)”

  1. Gratulację za wynik! (mimo wszystko, bo przecież dla 99,99% amatorów REGULARNE bieganie maratonów <2:30 to totalna abstrakcja), za walkę i fajną relację :-).
    Wiadomo, że apetyty były większe i wcale tego nie ukrywałeś. Szacunek że relacja pojawia się bez zwłoki.
    Pewnie już od 34 km myślałeś co tym razem poszło nie tak. Nawet obiecałeś analizę ostatnich mocnych 3-4 tygodni, z mocnymi półmaratonami i ich wpływ na maraton. Nie mam zamiaru Cię oceniać – pewnie sam to zrobisz najlepiej, ale może jednak było za mocno. Za mało luzowania bo bez wątpienia "papiery" były na <2:27. Tylko moje domysły.
    A power off po największym podbiegu na trasie to już w ogóle jakiś chichot losu, że wypłukało z energii akurat Ciebie, który poprzedni rok przecież "spędził w górach" powinno być to Twoim wielkim atutem.
    Dla mnie to nieco dziwny przypadek gdzie 2 + 2 = 3…

    1. Hej Pablo-82,

      Dzięki za komentarz. Do podsumowania całych przygotowań i znalezienia błędu będę dojrzewał jeszcze kilka dni, ale jak słusznie zauważyłeś, pierwszą i oczywistą sprawą wydaje się zbyt mało luzowania przed maratonem. Jednocześnie mam w obwodzie dwie inne teorie/czynniki, które mogły zaważyć o braku życiówki. O tym jednak w osobnym wpisie.

      A w odniesieniu do podbiegu – no to rzeczywiście jest ciekawe. Z drugiej strony po 30 km biegu w tempie 2:29, jakkolwiek nie byłbyś obiegany w górach, niewiele Ci to pomoże. Jeżeli ktoś miał „wciągnąć” ten podbieg na Tamkę najmniejszym nakładem sił, to prędzej były przeszkodowiec, albo specjalista od crossu. Dla typowych górali była to przeprawa, jak dla każdego maratończyka. 🙂 Taki podbieg to balans między ostrym tempem a siłą. W górach więcej jest siły. Takie tempo występuje tylko przy spadaniu z urwiska 🙂

  2. Gratuluję kolejnego mega wyniku!

    Mam tylko małą uwagę, ale może być dla kogoś niezwykle ważna! 😀
    Mikołaj (Filozof) ma na nazwisko Raczyński, a Rakoczy to Marcin, co trenuje w Kenii 😀

      1. Natchnęła mnie jeszcze jedna myśl!

        Nie uważasz, że być może wspaniały wynik na połówce, to dlatego, że ta trasa była bardzo szybka?
        Być może wtedy, gdy zrobiłeś 2:28:04, czy wtedy gdy zrobiłeś 31:35, zrobiłbyś jeszcze lepszy wynik na płaskiej połówce? Wtedy biegałeś poniżej 1:12 w Sobótce, gdzie wszyscy wiemy jaka jest trasa.
        Może wbrew pozorom, to wtedy miałeś jeszcze wyższą formę, taką na 1:09? 😀

        Oczywiście nie twierdzę, że teraz masz słabszą formę, skoro na takim poziomie biegasz tylko 58 sekund wolniej niż życiówka i to po tak krótkim luzowaniu 😉

        1. @Rafał, myślałem też dokładnie o tym samym. Ekstrapolacja wyniku z tej połówki na maraton powinna być nieco bardziej ostrożniejsza.
          Ta połówka była praktycznie idealna pod względem trasy. Pogoda też OK. Niezbyt ciepło jeszcze i wiatr też OK. Sumarycznie warun ogólnie 9,5 / 10. Sam ją biegłem i mogę tylko potwierdzić.
          A tutaj jednak trochę wiało, niby nie za ciepło ale po 2h TM to słońce też mogło już przeszkadzać. Poza tym już trochę podbiegów a przede wszystkim to maraton i tu wszystko akumuluje się bardziej każda pierdoła mnoży się razy więcej niż 2. Poza tym maraton na ich poziomie to też bardziej taktyka, zabranie się z grupą, tasownie itd…
          Oczywiście nie chcę wyjść na jakiegoś zrzędę czy wielkiego krytyka, bo jestem pełen uznania dla takich kosmicznych wyników a sam jestem typowym Januszem biegania, ale też po to Andrzej publikuje swoje treningi i rady/sugestie żebyśmy próbowali coś tam dla siebie wyciągnąć i uczyć się na żywym przykładzie 🙂

          1. Niekoniecznie oczekiwany wynik na 42 był przeszacowany. Tę połówkę Andrzej zrobił w lepszym czasie niż poprzedni PB na 21K współbiegnącego Darka Nożyńskiego, którego rekord maratoński z okresu tego poprzedniego PB to 2:25(!) Wnosząc z niedzielnych wyników obu panów, obaj się po prostu nie do końca zregenerowali i w takim razie młodszy Andrzej powinien się mimo wszystko regenerować lepiej i pobiec szybciej – co też miało miejsce.

          2. Tam,
            Jak najbardziej masz rację. Wynik na połówce był zaskoczeniem dla mnie. Nie czułem się na taki wynik. Długo bałem się o łamanie 2:30.
            Natomiast połówka dała realną szansę na PB w maratonie. Zresztą, warunki na maratonie były bardzo dobre. Jeżeli ktoś napisze, że były złe, to jest mega wybredny pod tym względem. 🙂

        2. Tak, też już zastanawiałem się nad tym faktem. Czynników rożnicujacych „obie formy” jest więcej. Np. W 2017 byłem o blisko 3 kg lżejszy, co też nie pozostaje bez znaczenia.
          Wkrótce będzie analiza.

          1. Jasne Adrzej, gwoli ścisłości to oczywiście nie twierdzę, że warunki na maratonie były złe. Były bardzo dobre. Oceniłbym 8/10. Ale jednak nie prawie idealne jak na tym HM. I to też zawsze jakaś różnica.

          2. No to ja jestem wybredny, ale nie byłbym zachwycony zarówno profilem trasy jak i wiatrem. Tym większe uznanie za wynik. Co do podbiegu – Grzesiek pokazał, że można. A jeśli życiówkę miałeś z 3kg mniej, to wczorajszy wynik oznacza lepszą formę niż wtedy. Waga w dół i 2:25 polecisz

  3. 2:30 złamane, co pokazuje, że w przygotowaniach wszystko zagrało i mogła zadecydować dyspozycja dnia. Może te półmaratony dały w kość i nie pozwoliły na pełną regenerację, może i maraton to najważniejszy, królewski dystans, który był celem przygotowań, ale nie można zapominać o wspaniałej życiówce na 21K, która udowodniła, że potrafisz szybciej i jesteś coraz lepszy. Jak dla mnie wynik osiągnięty na Półmaratonie Warszawskim był tego warty. Byłem tu przez cały cykl przygotowań i śledziłem relacje z Orlenu pełen emocji, rozmyślając o Twoim starcie już od piątku – zyskałeś we mnie wielkiego fana 🙂 Świetna wiosna, czekam na przedstawienie planu na jesienne starty i mocno trzymam kciuki.

    1. Dzięki, będę walczył na kolejnych frontach.
      Zupełnie obiektywnie, cała wiosnę oceniam baaardzo dobrze. Dawno nie miałem tak dobrego czasu w bieganiu. 🙂

  4. Masz już tyle komentujących że muszę podpisywać się już także nazwiskiem 🙂 Nie ukrywam, że śledzę blog jeszcze od wpisów na bieganie.pl, które mają w sobie świetny, studencki klimat. Teraz, z entuzjasty przechodzisz do eksperta i fajnie obserwować tę przemianę.

    Tak jak zapowiadała moja żona kibicowaliśmy Ci na starcie, a mi nawet udało zbić Ci piątkę na rozgrzewce – poczułem się w sumie dziwnie, bo z reguły nie zaczepiam nieznajomych 🙂

    Co do samego biegu, to myślę że wiatr sporo utrudnił ten maraton. Skoro był dość mocno odczuwalny na 10km to u Was tym bardziej. Co do luzowania to może i start w Półmaratonie Warszawskim nie pomógł, ale jednak masz nową życiówkę więc tutaj szklanka jest do połowy pełna. Po Twojej ultra przygodzie namawiałem Cię na powrót do raportów tygodniowych i teraz znów podkreślam, że jest na to duże zapotrzebowanie wśród czytelników 🙂

    Nie daje mi jednak spokoju jedna rzecz. W którymś z poprzednich wpisów wspominałeś, że teraz czas na Ultra. Jako trener z pewnością wiesz, że teoretyczne największe szanse na poprawę PB w Maratonie, daje poprawa krótszych dystansów. Dlaczego nie chcesz spróbować poprawić szybkości i zejść poniżej 31 minut na 10km?

    1. Trening do ultra jest jednak przyjemniejszy (na co dzień), przy różnych wyzwaniach życia łatwiej się to robi, do 10k na tym poziomie potrzeba chyba więcej luzu i dbania o regenerację/fizjo, bo tempa ok.3:00-3:10 często osiągane na treningach to już nie przelewki dla całego organizmu. Nie wiem, czy Andrzej ma podobne zdanie, być może tak. Na pewno ultra nie zamuli, przy pewnej dawce tempówek czy startow.

      1. Dzięki Panowie,
        Świetne pytanie, o którym trochę się prowadzę przy planowaniu lata i jesieni oraz świetna odpowiedź- trening do ultra, choć monotonne i czasochłonny, jest po prostu przyjemniejszy. 🙂

  5. Cześć,
    Czekam z niecierpliwością na analizę, bo cały sezon biłeś życiówki, a na najważniejszym wyścigu się nie udało. Przy czym moim zdaniem Twoje wyniki w tym sezonie to szklanka prawie pełna, a na pewno nie w połowie pusta 😉 Gratulacje!

    Będziesz udostępniał swój bieg na stravie?

  6. Szkoda, że za życiówką w HM nie poszła ta w maratonie, ale forma życiowa chyba jest i wygląda na to, że te 140 minut jest jednak troszeczkę bliżej, niż rok, czy dwa lata temu.

    No, a Grzegorz Gronostaj rzeczywiście super pobiegł – byłem pod wrażeniem patrząc w wyniki i też ubolewam, że ostatnio nic nowego u niego nie można poczytać. Choć coś jednak drgnęło przed kilkoma dniami, więc może podzieli się też swoimi wrażeniami z Orlena :).

      1. Siema. Andrzej gratuluje wyniku?. Napewno jest poniżej twoich oczekiwań, ale faktycznie ta Warszawa to był majstersztyk, ale czy pod kątem orlena dobre rozwiązanie…? Obserwując zachowanie Grzegorza na tym samym biegu nie mogę pozbyć się uczucia ze biegł z myślą bicia rekordu na Orlenie o nie wykrwawił się w końcówce. Tak samo blog… dla ciebie to sprawa ważna, czasem kosztem regeneracji, kosztem snu… a Grzegorz w momentach gdy przyciska z robotą, czy z treningiem odpuszcza nawet stoatrun… przy czym (na całe szczęście ) krótko opisuje trening na garminie. Nie chce reklamować garmina, ale właśnie dzięki treningom Grzegorza nie kupiłem jeszcze nowego polara… a tak na poważnie… mógłbyś jako trener i klasowy zawodnik pochylić się nad fenomenem treningu Grzegorza Gronostaja, szczególnie nad jego wielotygodniowym eksperymentami, ktore doprowadziły go przez tyle lat w to miejsce. Moim zdaniem powinien to zrobić już w 2016 Adam klein, ale jakoś nie zgłębił tego fenomenu, wolał za to wystartować z jakimś projektem złam 3h….. Macie w tym Wrocławiu niesamowitą pakę biegaczy. Jestem przekonany, ze gdybys został zawodowym żołnierzem i trudnił się przy okazji bieganiem byłbyś jednym z najszybszych maratończyków w kraju. Pozdrawiam

        1. Grzesiek jest fenomenem w dużej skali. Oglądam to na treningach często i gdybym miał postawić pieniądze, czy zrobi na Orlenie życiówkę, czy nie, to nie dałbym mu szans (Mam nadzieję, że Grzesiek się nie obrazi ;)).

          Już ponad miesiąc temu namawialem go, żeby napisał coś gościnnie na blogu 140 minut, bo bardzo lubię jego analizy. Na razie się nie spieszy. 🙂
          Ale będę to motywował. Studium przypadku Grześka byłoby ciekawe w zestawieniu że standardowym treningiem, a tego prawie Grzesiek nie robi :).

  7. Andrzej! Gratulacje! piękny wynik, może słodko-gorzki dla Ciebie, ale naprawdę zacny. „Ciężka praca się opłaca”.
    U mnie też słodko-gorzko. Życiówka jest, ale 2:50 nie połamane, więc już dzisiaj rozglądam się za jesiennym maratonem (jednak nie jesteśmy normalni…) – czy we Wrocławiu też są takie podbiegi jak w Warszawie? 🙂
    piona!

  8. Świetna relacja, gratuluję. Byłem jednym z tych biegaczy krzyczących „Andrzej Witek dawaj” w okolicach drugiego (dla mnie) kilometra. Ładnie cisnęliście z kenijkami!

  9. Wielkie gratulacje! Nawet sobie nie wybrażam pokonywania wczorajszej trasy w takim tempie. To doskonały wynik i owoc ciężkiej pracy mimo Twojego niedosytu, więc gratuluję Ci absolutnie szczerze. Jak ktoś słusznie zauważył przynajmniej projekt 140 będzie dalej trwać 😀 Jako osoba która też biegła Orlen miałam podobne odczucia, do 35 było spoko, chociaż bez wątpienia Tamka nadszarpnęła, natomiast u mnie dramat zaczął się na Wisłostradzie po nawrotce. Wiatr trochę rozdał karty bo myślę, że gdyby tam było w plecy to nie byłoby takiej morderczej walki. Oczywiście gdzie mnie porównywać Twoje tempo do mojego, ale generalnie szansę na życiówkę (1,5 min.) straciłam właśnie tam. Aha, w Twoim ostatnim wpisie o półmaratonie pisałam, że nie wiem czy patrzeć na tętno podczas maratonu. Nie patrzyłam i dobrze, bo po biegu odczyt był taki, że pobiegłam Orlen ze średnim tętnem 90% a od ok. 20-tego rosło aż doszło do 98% 😀
    Odpoczywaj i pisz dalej. Aha, mój mąż który kibicował zrobił Ci jedno fajne zdjęcie na Tamce. Podeślę wieczorem.

  10. Świetna relacja! Dla mnie to, co robisz, to jest jakiś kosmos – 20 na mecie?!! Jak można być dwudziestym na mecie, a nie jakimś tam 657, jak to się zwykle znajomi jarali, haha 😀 Pierwszy raz nie mogłam dojść do siebie, jak zobaczyłam Twój wynik z półmaratonu, teraz wciąż jestem w szoku, że – tak jak piszesz – zwykły gość z Psiego Pola jest w elicie polskich biegaczy. TURBOWOW! Trzymam bardzo kciuki za te 140 minut. Ale i nie widzę żadnych przeszkód, żeby to się miało w końcu wydarzyć 🙂 sooner or later! Btw, uśmiechnęłam się szeroko na fragment o biegaczce, co nie postawiła Wam obiadu. PFFFF! Oby ją kolka złapała na następnym biegu! No dobra, kończę już te wypociny. ENDRJU WITEK, GO GO GO!!!

  11. Gratulacje biegu! Odważnie ruszyłeś po swoje. Super! Też myślę, jak kilka osób tutaj, że szacowanie czasu na maraton na podstawie połówki w Warszawie to ryzyko 🙂
    Nie napisałeś, jak kształtowało się na biegu Twoje tętno w poszczególnych fazach zawodów. Ciekaw jestem czy lecialeś II zakres czy też już po beztlenie w końcówce.
    Już wiesz, gdzie maraton na jesień?

    Pozdrawiam i gratualcje! 🙂

  12. Hej,
    Przyznam, że tętna nie analizowałem. Oczywiście sprawdzę i ten parametr, ale traktuje to jako ciekawostkę.

    Dzięki za gratulacje! 🙂

  13. Andrzej,
    gratuluję wyniku, bo zakładm że dowiezienie ytego 2:29 do mety łatwe nie było i po uświadomieniu sobie że z PB nici pewnie kołatało się milion myśli 😉 Co do wniosków i analiz to też jestem ciekaw, do czego dotarłeś. Pisałeś w którymś z komentarzy dot. wagi – ja bym jednak tutaj upatrywał przynajmniej po części problemów, bo im dłuższy dystans tym bardziej te nadmiarowe kilogramy czuć (+zapotrzebowanie na tlen). Spojrzałem na kalkulator, który kiedyś znalazłem w necie i w Twoich okolicach czasowych wg kalkulacji 1kg „nadwagi” to prawie 2 minuty w czasie maratonu… Nawet jeśli to jest przesadzone i jest to w rzeczywistości tylko 30-40 sekund, to mnożąc x3…. Tak czy inaczej cały czas będę nadal śledził 😉

    A co do bloga Twojego sąsiada z Psiego Pola to też co jakiś czas zaglądam z nadzieją, że jednak coś się tam pojawi.

    1. Dzięki Marek,
      Materiału będzie sporo, chcę go przedstawić w formie porównania najważniejszych punktów przygotowań w 2016, 2017 i 2019 r, czyli podczas maratonów, w których łamałem 2:30.
      O wadze będzie w tym materiale sporo.

      No i miło słyszeć, że będziesz śledził! 🙂

      1. Panie kochany, po takiej zapowiedzi to już F5 w laptopie mi się przegrzewa od odświeżania 🙂

        PS Z butów startowych zadowolony?

  14. Serdecznie gratuluję, aczkolwiek apetyty czytelników bloga były rozbudzone i także nam marzył się nieznacznie lepszy wynik 😉 To, co piszesz o dopingu, świadczy o tym, że pomału 140minut staje się swoistym fenomenem w biegowym (pół)światku. I nie chodzi tylko o obserwowanie Twojej pracy i zmagań, ale także inspirację.Tak trzymać!

    1. Dzięki ŁukaszK za bardzo miłe słowa.
      Jeżeli komuś przynajmniej raz zachce się wyjść na trening po przeczytaniu relacji z biegu, to dla mnie jest to coś niesamowitego, z czego bardzo, ale to bardzo, się cieszę!
      Taka informacja napędza do działania również mnie! 🙂

  15. Brawo Andrzej!!! Brawo Grzesiek!!!! Daliście czadu. Piękne czasy wykręciliście:) Uważam, że stać Cię Andrzeju na dużo lepszy wynik, co oczywiście nie umniejsza Twego dokonania. Zaryzykowaleś…. i to jest piękne, to jest kwintesencja sportu:) Walczyleś do końca – co było widać na końcowych metrach w TV. To jest cecha szlachetnych sportowców!!!
    A Grzesiek niech już przestanie nas drażnić:) Teraz już nie ma wymówki, taki sukces musi opisać!!!

    1. Hej Błażej,
      Dzięki za ciepłe słowa. Motywują do działania.
      Grzesiek pozamiatał, trzeba przyznać, jak najlepsza ekipa sprzątająca. 🙂 Od relacji nie może się wymigać ;).

  16. Wielkie Gratulacje!! Za mega szybki wynik i jeszcze szybszą relację. Trochę mam wyrzuty sumienia, że kibice i czytacze odbieramy Ci wypoczynek i w pewnym sensie napieramy, żeby relacja była natychmiast. Tyle piszesz, że nie wiem kiedy śpisz. Myślę, że przed Tobą duża kariera w sporcie amatorskim a może kiedyś Olimpiada – jeżeli uda się Dominice to może i Tobie, a co. 🙂
    No i widać przyszłość medialną. Bardzo się cieszę bo potrzeba ludzi merytorycznych i medialnych jednocześnie. Sukcesów !!
    Cieszę się również sukcesem Grzegorza, bo sam mam kolejną dekadę więcej, więc motywacja podwójna 🙂

    1. Hej,
      Dzięki za komentarz. Miło mi bardzo.
      Nie miej wyrzutów, że poświęcam regenerację na pisanie relacji. 🙂
      Wszystko działa w pewnym stopniu w sprzężeniu zwrotnym. Pisze relacje tego samego dnia, ponieważ wówczas najwięcej osób zainteresowana jest informacjami. Z kolei dzięki temu blog kreci świetne wyniki. Idąc dalej, dobre statystyki bloga dają szansę na jego monetyzację. Z kolei zdrowa i taktowna forma monetyzacji pozwala mi na poświęcenie się treningowi w tych chwilach, w których musiałbym robić coś zupełnie innego, niezwiazanego z bieganiem.
      Ostatecznie dochodzę do wniosku, że lepiej robić w życiu coś co mnie mega kręci, jak bieganie i pisanie, niż coś innego. Także pisanie to mój wybór :).

  17. Gratulacje! Świetnie napisana relacja i imponujący bieg. Dzięki za dobrą lekture i emocje na trasie!
    Poznaliśmy sie w Koszalinie na mecie 'maratonu pocieszenia’ 30 pazdziernika 2016.
    Tak nieprawdopodobnie dobrze wyglądałeś na Tamce, że byłem szczerze zdumiony!
    Miałem nadzieje, że złapiesz się za Panie z Afryki i będzię 2:26:XX:)
    Powodzenia w walce o 2:20!

    1. Dzięki Wariacie z Tamki za komentarz! 🙂
      Jak człowiek jest na 30. kilometrze trasy, to trudno połączyć wątki z przeszłości. 😉

      Dzięki za doping i do zobaczenia na kolejnych zawodach!

  18. Nie jest to pierwszy tekst w którym zastanawiam się czy świadomie piszesz funpage, zamiast fanpage 🙂
    Gratulacje szaleńcze! Super tekst.

  19. Gratulacje!
    „Najciekawsi to Ci, którzy biegną pierwszy kilometr po 3:15, po czym wracają do tempa 4:00. Nigdy nie przestanie mnie fascynować to zjawisko.” – najciekawsze, że robią tak ludzie z doświadczeniem w maratonach i dziesiątkami tysięcy km w nogach…

    1. W zasadzie są wśród tej grupy osoby doświadczone, chociaż większość to raczej początkujący biegacze.
      Tak mi się przynajmniej wydaje 🙂

Skomentuj JFP Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *