Przejdź do treści

Nagi Król – Korona Maratonów Polskich

szachownica

szachownica

Piszę, ponieważ mogę za to biegać. Biegam, po to, aby mieć o czym pisać. Wygląda na to, że stworzyłem życiowe perpetuum mobile. Czuję się z tym dobrze i nie będę tego ukrywał. Czasami muszę wysłać na ostrą dietę własne ego, gdy puchnie bez kontroli od komentarzy typu: „Lepiej piszesz, niż biegasz” albo „Pióro masz lekkie jak piórko”. Choć z tym drugim, już tak bardzo się nie zgadzam. Wcale lekkie nie jest, szacuję je na jakieś 560 gram, dokładnie tyle waży Glock 26 – taki pistolet, którym można zrobić komuś krzywdę… podobnie jak słowem.

Trzymam więc w ręku Glocka, a na tarczę biorę Koronę Maratonów Polskich. Zanim nacisnę na spust, wszystkich Koronowiczów z nadciśnieniem, wrodzonymi wadami serca, cukrzycą i po wylewie proszę o wyłączenie ekranu. Dla Waszego dobra.

(Anty) korona

„Życiem rządzi przypadek” – mawia się filozoficznie, gdy los nas zaskoczy. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że TEN RZĄDZĄCY jest ślepcem i to w dodatku głuchym. Na domiar złego jest monarchą, a jak wiadomo, monarchii przewodzi król. I proszę bardzo, oto jesteśmy w domu! Od króla do korony jest bliżej niż od startu do mety w biegu na 400 metrów. Kto nie widział na własne oczy stadionu lekkoatletycznego – start i meta wyścigu na 400 metrów leży w tym samym punkcie.

Jaka może być zatem korona, króla ślepego i głuchego? Tylko taka, jaką ją sobie król wyobrazi.

Pozostając w królewskim klimacie, spotykam rocznie biegaczy w zastępach mogących tworzyć całe legiony gotowe oddać krew za króla, a króla za koronę. Taką mam pracę – ktoś chce wzmocnić ciało, ktoś kondycję, ktoś chce wygrać zawody, ktoś wygrać z sąsiadem, ktoś chce to zrobić w parku za osiedlem, a ktoś inny w stolicy przy akompaniamencie braw. Motywacji bez liku – „każda dobra” mawiam, skoro pcha nas do samodoskonalenia. Moją rolą w tym układzie jest wskazać, które ścieżki doprowadzą nas w szuwary, a które pozwolą dotrzeć do końca wyprawy w jednym kawałku. 

Wśród tych wszystkich motywacji, jedna wymknęła się spod kontroli i to korona właśnie, a dokładniej „Korona Maratonów Polskich”. Obiekt pożądania, insygnia władzy, immunitet na zuchwałość… można tak bez końca. Spirala walki o koronę zatoczyła wśród amatorów biegania takie koło, że jakieś drobne przygody Starków i Lannisterów nie robią już na nikim wrażenia. W każdej niemal oberży tuż po bitwie krwawej, czy to w Dębnie, czy Krakowie, słyszy się opowieści dzielnych wojów.
Jeden dumnie stawiał czoła naderwaniu mięśnia w nodze, wszak szansę miał ostatnią na chwalebną koronację. Drugi w szranki musiał stanąć z ratownikiem medycznym, który chwałę chciał mu odebrać, zamykając go w ambulansie. Trzeci z krwawym orłem na piersi finiszował, gdyż plastrów na sutki nie przyodział. Czwarty sposobem niegodziwym chciał przewagę zdobyć i w gronie elity ustawił się do startu. Piąty jednak czuwał, aby rycerz czwarty, honoru pozbawiony, do grona koronowanych biegaczy nie dostąpił i w proteście oficjalnym konkurenta podpierdzielił. Sprawa to ważna, wszak czwarty i piąty na jednym osiedlu mieszkają, a tam wasal jeden może być tylko.

Nie widziałbym w tym wszystkim nic złego, gdyby nie fakt, że najwięcej motylków w brzuchu na myśl o Koronie Maratonów Polskich mają te osoby, które jednocześnie posiadają najmniejsze biegowe doświadczenie. Zastanawiałem się, skąd się bierze ten pociąg nierozsądku, który napędzany potrzebą uznania innych, prowadzi nas na manowce? Dawnej, posiadanie wśród znajomych maratończyka było czymś egzotycznym. Obecnie niemal każdy zna kogoś, kto biega maratony. No i ekstra, sam nawołuję do rozpowszechniania tego sportu, jak kraj długi i szeroki. Jednocześnie wzrost liczby maratończyków doprowadził do swoistej 'hiperinflacji’ ich osiągnięcia. Bycie jedynym maratończykiem w promieniu 20 kilometrów to splendor. Bycie jednym z dwudziestu maratończyków w promieniu 1 kilometra, to proza życia.

Naturalne drogi do ubarwienia wspomnianej prozy życia w sposób biegowy są dwie – można biegać szybciej albo można biegać więcej.

No i sprawa jest przegrana, bo biegać szybciej jest – i trudniej, i mniej prestiżowo. Chwałę łatwiej zdobyć 5 maratonami w ciągu roku niż jednym a porządnym. Koleżanki z pracy nie zainteresuje wiadomość o tym, że poprawiliśmy życiówkę o 6 minut, ale informacja o przyznanej koronie może spowodować, że kątem oka wyda wyrok przychylny naszym oczekiwaniom. I proszę bez freudowskich skojarzeń.

Każda inicjatywa ma cel, bez niego przestaje być inicjatywą. Jaki jest cel Korony Maratonów Polskich?

Wydaje mi się, że motywację od strony biegaczy już poznaliśmy. Chęć uznania, potrzeba przynależności i kilka innych rzeczy, o których tłuką psychologowie, a za które jesteśmy często gotowi oddać zdrowie i pieniądze. Jaki jednak cel ma w tym Zarząd Infrastruktury Sportowej w Krakowie? Liczyłem, że królewski dekret zaczyna się od podania celu tego karkołomnego zadania, jakim jest zaliczenie 5 wyznaczonych maratonów. Tak przynajmniej mi prawiono na etyce sportu – celem nadrzędnym wszelkiej aktywności fizycznej powinno być ustawiczne dbanie o zdrowie i sprawność fizyczną. Prawiono tak, nie tylko mnie, ponieważ niemal każdy regulamin biegu zaczyna się od określenia celu imprezy, a tym najczęściej jest promocja aktywności fizycznej.

Tymczasem, regulamin Korony Maratonów Polski nie informuje, w jakim celu przyznaje to zaszczytne wyróżnienie. No nic, pozostaje się domyślać.

Prestiż i uznanie zostało wycenione – sakwa monet o wartości 25 złotych. 5 maratonów w przeciągu 2 lat, ale zdecydowanie dumniej jest poinformować, że krucjata zakończyła się w jednym roku.

Na szczęście, mimo wielu analogi, w średniowiecznym królestwie nie żyjemy. Mogę stać na barykadzie rozsądku i mówić, co sądzę o Koronie Maratonów Polskich. Nikt mnie w ręce kata nie odda. Sznur na szubienicy będzie dyndać, tak jak wielu Koronowiczom będzie dyndać moje zdanie na ten temat.

I tak się tworzy piękno świata. Każdy biegacz może robić dalej, to co lubi. Jedni będą walczyć o koronę, inni o jakość swoich wyników. Jednym i drugim życzę zdrowia i wytrwałości. Mnie Korona Maratonów nie rusza i nie zamierzam stawać do bitwy o jej zdobycie. Jest mi dobrze na bezkrólewiu.

27 komentarzy do “Nagi Król – Korona Maratonów Polskich”

    1. Zapewne po chęć uznania i dokonania czegoś ponadprzeciętnego. Natomiast nie jest to warte ryzyka i czasu, który można byłoby przeznaczyć na lepszy rozwój.

  1. Piękny tekst, i jak bardzo prawdziwy. Ja mam cięższe pióro, 3,8kg + załadowany 0,5kg magazynek 😉 A biegaczom życzę rozsądku. Nie ma miesiąca, by się mnie znajomy pytał o tego fizjo, co go kiedyś polecałem z uwagą, że warto zanabyć karnet i chodzić systematycznie 😉

  2. analogii – dwa i na końcu
    pióro lekkie zbytnio
    PS. Ja się w ogóle na maraton nie wybieram – biegam swoje dyszki regularnie, jakiś półmaraton raz w roku. Rozumiem natomiast, że ktoś chce przełamywać swoje bariery, rozumiem tę adrenalinę. Dobrze jednak by było, żeby ktoś może i nawet dobitniej tym amatorom powiedział, że 5 maratonów w roku to nie do końca jest dla ich zdrowia dobre…

    1. Poszedł bym nawet dalej i bez ryzyka napisał, że 5 maratonów w roku, bez wieloletniego doświadczenia, to NA PEWNO nie jest nic zdrowego.
      No i dzięki za czujność oraz wychwycenie błędów.

  3. Na cieńki grunt wdepnąłeś Panie kolego :)…. jak podobną opinię wyraziłem na którejś z grup Facebookowych Korony Maratonów itp. to zostałem zbanowany a mój komentarz usunięty chyba dlatego co by za wielu „koroniarzy” nie przejrzało na oczy i sakiewek już przygotowanyc nie schowało …brawo za odwagę, nazwanie i pokazanie problemu…. choć ja bym bardziej dosadnie określił te koło wzajemnej adoracji z Zarządu Infrastruktury Sportowej w Krakowie.

    1. Czy ja wiem, czy na taki cieńki. Jeżeli ktoś jest systematycznym czytelnikiem bloga, wie że przedkładam rozsądek ponad fantazję. A jak trafi się zagorzały fanatyk korony, robiący kipisz w komentarzach, to po pierwsze, na blogu ja jestem od banowania, a po drugie na kontrowersji najlepiej buduje się zasięgi. 😉

      P.S Czytelnicy 140 minut swoją kulturą osobistą są wysoko ponad średnią. W całej historii bloga nie byłem zmuszony ani razu do skasowania komentarza pod postem. 🙂

  4. Sam zaczynając swoją przygodę, niecałe dwa lata temu pamiętam jak usłyszałem od znajomego że zrobił koronę półmaratonów. Sam na początku przyznaje pomyślałem – „Skoro On może, to czemu nie ja?”, gdzie po dwóch-trzech miesiącach zdałem sobie sprawę że w sumie czym to sobie udowodnię? Udowodnię innym co najwyżej i tak jak w tekście zwróciłeś uwagę, nikt nie zwróci (przeważnie) na poprawę życiówki ale na przebiegnięcie już kilku HM czy jak w tekście maratonów.
    Nie chce nikogo obrazić czy urazić, ale gonienie by pochwalić się przed znajomymi to jest najgorsza z możliwych motywacji. Pan licho że takie osoby przebiegają w czasie 2:15 na „zaliczenie” czy w 5 godziny(42), a potem jest tekst – przebiegłem maraton. Myślę sobie, z bieganiem to miało mało wspólnego. Z jednej strony brawo za w ogóle ruszanie się, w obliczu tego jak mało Polaków wykonuje jakiekolwiek sport z drugiej zaś strony, na pewno lepszą motywacją byłoby to zrobienie dla samego siebie. No ale to taka dygresja.
    Mój pogląd generalnie zmienił się odnośnie bieganie przez te niespełna dwa lata. Od nienawidzenia, po udowodnienie komuś, aż po dziś. Samodoskonalenie i chęć do trenowania. Się rozgadałem.

  5. Ogólne rzecz biorąc świadomość społeczna na temat sportu, dyscypliny jaką jest bieganie jest na niskim poziomie. Kiedyś rozmawiałem z byłym piłkarzem 3 ligowego zespołu który stwierdził że osoba biegająca Marathon i więcej jest na wyższym poziomie niż ta która celuje w starty na krótszych dystansach. Nie wspomnę o koronie maratonów czy przebiegnięciu ultra które zrobi na laikach największe wrażenie . W środowisku biegowym również kuleje świadomość poziomów sportowych I osiągnieć nawet u osób biegających w pierwszej części peletonu biegowego znajdą się osoby które dziwnie wartościują rożnie osiągnięcia sportowe , jest to dość smutne.

    1. Uzewnetrznienie się z informacją o zdobyciu korony, przebiegnieciu maratonu, zapisaniu się na bieg, to osobną sprawa. Można to zrobić z taktem, wyczuciem i humorem.
      Problemem jest fakt, że ze wspomnianych zdjęć nie bije świadomość sytuacji.

  6. Paaaaanie,
    jest potrzeba bycia innym niż inni. Komu zaimponuje to, że pobiegniesz maraton w 3:23:23 i będziesz 987 a rok później pobiegniesz ten sam maraton 3:13:13 i będziesz 789 a rok później już 2:53:53 i będziesz 79? No… kilku freakom biegania to może i tak i to wszystko. „A ile pobiegł ten co wygrał? A… 2:12, czyli godzinę szybciej niż Ty? No fajnie, potrenujesz to za rok się z nim pościgasz…”
    Ale weź pan ukończ jakiś giga-ultra-armageddon-extreme-8km-RUN w pcimiu dolnym to będziesz bossem na dzielni. Coś z taką nazwą nie może być przecież łatwe, no nie? No i do zwycięzcy stracisz tylko 10 minut. No dobra, 15. Czyli co: straciłeś mało do zwycięzcy, skończyłeś „giga-ultra-arma-extreme-cośtam” (brrrr, od samej nazwy już pół kuchni w firmie schowało się za lodówką) i jeszcze masz medal! A jak się po drodze wyje… o kamień to i szlify wojenne! Mega szacun, jakie poświęcenie! Jesteś zwycięZCOM! Takim z przytupem, przez duże OM.

    Korona Maratonów… no trudny temat. Ale fajnie brzmi. A ilu tych Kenijczyków ma taką? Ha właśnie! A skoro oni tacy dobrzy i nie mają, to chyba ciężko zdybyć 😉

  7. Siema. Koronę zdobyłem, z perspektywy czasu muszę się z tobą zgodzić – to zachcianka głównie żółtodziobów z brakiem solidnych podstaw biegowych i sprecyzowanych, świadomych celów. A na osobną chłostę zasługują wszyscy ci pseudo tfu celebryci z plastikową koroną, którzy wbiegają na linie mety miedzy 5 a 6 godziną biegu…. ??pozdr

    1. Hej,
      Właśnie o to chodzi, korona to wyzwanie dla naprawdę doświadczonych zawodników. Dla początkujących biegaczy to tylko proszeni się o tarapaty.

  8. Oj, przekonałeś mnie do Korony Maratonów Polskich! Szczególnie argumentem o koleżankach z pracy zachwyconych mym osiągnięciem ? Prawda jest jednak taka, że po 3,5 latach biegania nie zbliżyłem się nawet do jednego, skromnego maratonu. I dobrze mi z tym. Cudowny tekst. Ahoj!

  9. Mam trochę inne zdanie na temat korony.
    Wszyscy wypowiadacie się tutaj w roli „biegaczy profesjonalistów” . Każdy z Was tym żyje i lubi „samodoskonalenie” czy szlifowanie formy. Poprawiona życiówka o 1 sekundę na 10 km cieszy przez cały tydzień i daje kopa do następnych treningów.
    Teraz postawcie się w roli „biegacza amatora”. Biega on od czasu do czasu – w pewnym momencie załapał bakcyla i zaczął przygotowywać się do maratonu. Pierwszy start – adrenalina – robi coś elitarnego. Maraton kończy w czasie ponad 5h. Ma świadomość – aby się poprawić należy zwiększyć czas na trening, dostosować dietę, radykalnie zmienić nawyki. Nie ma na to czasu i chęci – jednak zasmakował tej adrenaliny która towarzyszyła mu na starcie, poczuł „wiaderko endorfin” na mecie! Nie chce z tego zrezygnować.
    Co mu pozostaje? Bieg dla przyjemności! Od teraz nie zależy mu na wyniku. Ważniejszym staje się w jakim mieście/miejscu biega. Czy maraton jest jednym z większych czy mniejszych – kameralnych, gdzieś w głuszy; jak bogaty jest pakiet startowy lub jaka jest historia danego wydarzenia/maratonu. W pewnym momencie adrenalina z samego startu jest coraz mniejsza. Trzeba jakoś temu zaradzić – pojawia się motyw „gonienia króliczka” – stawiania sobie coraz to nowych celów. Może to być ultra, może to być krótszy dystans po górach a może to być zdobycie „Korony Maratonów Polskich”.
    Czy to jest zdrowe? „Biegacz amator” po jednym maratonie wie że nawet super przygotowany nie będzie z tego korzyści dla zdrowia. Maraton nie wybacza błędów i zaniedbań. Raz mogło się udać, innym razem może odbić się to na jego zdrowiu. Równie jednak dobrze „biegacz profesjonalista” super przygotowany może na takim maratonie otrzeć się o śmierć.
    Podsumowując: korona jest fajnym celem i osiągnięciem dla biegaczy tzw. „weekendowych”, gdzie czas jest sprawą marginalną. Nikt z Was zapewne nie biegł wśród ludzi przebranych w trakcie maratonu za motylka, czy ubranych w strój pszczółki Mai, biegających na boso lub prawie całkiem nago – po co oni to robią? Czy to jest zdrowe? Założyli się o coś? Ktoś im za to płaci? Znam „dziadków” którzy mają na liczniku setki maratonów – żadnego poniżej 4h. Każdy jednak ma swój cel – a ten ze zdobyciem korony jest w dzisiejszych czasach po prostu mocno marketingowo rozdmuchany (czy to dobrze czy nie, nie mi oceniać – czasy się zmieniają i wczoraj coś elitarnego dzisiaj jest na wyciągniecie ręki dla każdego).

    1. Dzięki Myku za bardzo rzeczowy komentarz.
      Na wstępnie zastrzegę, że szanuje Twoje zdanie, do którego masz pełne prawo, bez względu czy biegasz 50 minut na dychę, czy 31.

      Większość czytelników bloga, to rzeczywiście bardzo wymagający odbiorcy i biegacze nastawieni na szlifowanie rekordów, stąd nie dziwi przewaga negatywnego podejścia do tematu.

      Ja jako trener biegania, mimo że sam nastawiam się na szlifowanie formy, mam bardzo dużą styczność właśnie z biegaczami amatorami. Nie skłamię, gdy napiszę, że z treningów grupowych, które prowadziłem w różnych instytucjach, dla różnych firm i w różnym celu, „wypościłem” w świat ponad setkę maratończyków.
      Dokładnie z tego powodu odnoszę się negatywnie do KMP. Nie jest prawdą, że osoba świetnie przygotowana ma takie samo prawdopodobieństwo zrobienia sobie ku-ku, co osoba mało doświadczona. Zgodzę się natomiast co do faktu, że żaden maraton, czy to na maksa, czy dla jaj, jest po prostu niezdrowy.
      Właśnie ten brak „czynnika zdrowotnego” determinuje, że starty w maratonie powinny być takim małym świętem biegania, nagrodą za okres przygotowań, który z kolei jest bardzo zdrowy.
      Kolejna sprawa, to fakt, że mając wykształcenie zdobyte na AWF-ie, jestem osobom, która nadrzędnie propaguje świadomą aktywność fizyczną. Dużo można mówić o jakości naszej edukacji, ale cel nadrzędny, jaki przyświecać powinien wszystkim propagatorom sportu, to ustawiczna dbałość o sprawność i jakość naszego funkcjonowania i to uważam za trafnie postawiony cel edukacji fizycznej. Tylko z tego, czysto ideologicznego powodu, nie mogę napisać, że KMP jest pomysłem dobrym i szlachetnym. Przynajmniej nie w obecnym wymiarze.

      Kończąc optymistycznie, bo zrobiło się przez chwilę poważnie :), tydzień temu biegłem półmaraton na czas 1:10, walcząc o nową życiówkę razem z gościem, który biegł obok w stroju różowej wróżki.
      Wbrew pozorom, Ci którzy siedzą umyci po biegu na piwie, gdy inni mijają półmetek, to też wyluzowani goście, pełni pasji i poczucia humoru. Zarówno dla nich, jak i dla tych mniej zaangażowanych w szlifowanie formy, jest mnóstwo fantastycznych wyzwań, obarczonych mniejszym ryzykiem niż zaliczanie KMP.

      Myku, dzięki raz jeszcze za komentarz.

Skomentuj Andrzej Witek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *