Sezon startowy nabiera tempa niczym Kenenisa Bekele na ostatnim okrążeniu wyścigu na 10 000 m. Trening do maratonu robi się z tego powodu mocno specyficzny. Nieustannie należy czuwać i podejmować decyzje o ewentualnych korektach planu. Z drugiej strony, to co może nas uratować w chwilach zwątpienia to czysty spokój.
Trening do maratonu w tygodniu 18-24 marca
Ze względu na nietypowość minionego tygodnia, nie będę raportował moich poczynań dzień po dniu. Opiszę oczywiście szczegółowo trening, ale w formie tekstu ciągłego. Miniony tydzień jest bowiem ciekawym przykładem rozegrania treningu między dwoma weekendami, w których zdecydowałem się na start.
Od razu zaznaczę, że nie mam pojęcia, jaki kilometraż wyszedł w tym tygodniu. Zawsze gorąco zachęcam do monitorowania tego wskaźnika, jednak czym bliżej zawodów docelowych, tym więcej modyfikacji treningu i nacisku na jakość pokonanych kilometrów, nawet jeżeli ma się to odbyć kosztem ich ilości.
Uspokajając ciekawość, sprawdziłem teraz i objętość zamknęła się w okolicy 100 kilometrów (14+17+18+15+0+25+10). Jak na trening do maratonu to mało, ale wspomnę raz jeszcze – jakość w tej chwili jest na pierwszym miejscu.
2 akcenty
30 km po 3:50 z Grześkiem
Między startem we Wroactivem (relacja z biegu tutaj) a Półmaratonem Ślężańskim (relacja w tym miejscu) miałem pełne 7 dni na trening. Niezbyt wiele. 🙂 Zakładając, że zarówno wyścig na 10 km, jak i półmaraton biegane były na pełnej petardzie, widziałem szansę na wykonanie maksymalnie 2 trudniejszych treningów. w okresie między startami.
Pierwszy z nich – 30 km średnio po 3:50 zrobiłem od razu na drugi dzień po biegu Wroactiv. Wspólnie z Grześkiem podjęliśmy decyzję, o treningu na trasie Półmaratonu Ślężańskiego. Taka jednostka idealnie wpisywała się w trening do maratonu, dawała bezcenny szlif na trasie, na której za kilka dni rozgrywane były zawody, a dodatkowo zmęczenie z poprzedniego startu utrudniało wykonanie treningu (co było plusem).
W dużym skrócie trening zmienił się w wyścig po minięciu 7 kilometra. Zawsze w ten sposób kończą się nasze wspólne treningi na Ślęży. Najpierw jest gadka szmatka, potem mocny bieg ramię w ramię bez słowa, a na końcu ktoś zostaje uciekinierem, a ktoś prowadzi pościg.
Zrobiliśmy w taki sposób 22 km, po czym Grzesiek wymiękł i poszedł się rozciągać. Ja natomiast dokręciłem do pełnej 30-tki, chociaż robiłem to już resztkami sił. Całość wyszła cholernie mocna, biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu. Zresztą cały weekend w podsumowaniu był najtrudniejszym w bieżących przygotowaniach.
5 x 2 km po 3:22 p. 2′ z Jackiem i Grześkiem
Po ekstremalnej eskapadzie, którą zaliczyliśmy na Sobótce, zrobiłem 2 dni spokojnych biegów. Bez kontroli tempa. Wychodziłem na trening w celu wyklepania kilkunastu kilometrów. Można powiedzieć, że oba biegi były formą aktywnej regeneracji.
W środę przyszedł moment na drugi i zarazem ostatni mocny trening, jaki można było wykonać przed półmaratonem. Los sprzyjał mocnemu bieganiu, ponieważ udało się zgrać kalendarz z sąsiadami i w trójkę z Jackiem i Grześkiem ustaliliśmy wspólny scenariusz – 5 x 2 km po ok. 3:24 p. 2′. Padło akurat na taką jednostkę, gdyż z jednej strony nie chcieliśmy dojeżdżać się na maksa przed półmaratonem. Z drugiej, nie można tracić azymutu na cel główny, a taka jednostka to dobry trening do maratonu.
O dziwo, jak na nas, trening wyszedł bardzo spokojnie. W takim sensie, że nikt nie chciał tego dnia pokazać, kto jest największym kozakiem na Psim Polu. Uczciwie zmienialiśmy się na prowadzeniu i każde powtórzenie kończyliśmy wspólnie. Wysiłek z tego treningu oceniam na ok. 7/10. Gdzie 10 to absolutna rzeźnia, a 1 to spokojne truchtanie.
Pozostałe dni
Kolejne 2 dni, to ponownie biegi lekkie, regeneracyjne. Doprecyzowując to w zasadzie jeden bieg, ponieważ w piątek zrobiłem sobie wolne od treningu. W czwartek po południu czułem zmęczenie ze środowego treningu, ale nie było to jakieś wielkie zmęczenie – klasyczne obciążenie, które musi „zejść” z organizmu. Przy lepszej regeneracji pozbyłbym się zmęczenia szybciej, ale nie samym bieganiem żyje człowiek i zamiast leżeć nogami do góry przed biegiem, załatwiałem miliony spraw. 🙂
O tym, jak poszło w sobotę na półmaratonie, możecie przeczytać w relacji z tego biegu. Pewnie większość z Was już ją czytała, ale dla niewtajemniczonych napiszę, że było ciekawie.
Co dalej?
Trening do maratonu dobiega końca. Jasne, że zostały jeszcze prawie 3 tygodnie, ale w gruncie rzeczy do zrobienia jest jeszcze raptem kilka mocnych bodźców… i po robocie. Idziemy na wyrok, który wyda na nas dystans 42 kilometrów.
Tydzień temu, w poprzednim raporcie (możesz go przeczytać tutaj), pisałem że nie jestem zadowolony ze swojej dyspozycji. Zdania nie zmieniam, mimo wielkiego sukcesu w sobotę (wybaczcie mi określenie „wielki sukces” wiem, że nie brałem udziału w Mistrzostwach Świata, ale po prostu bardzo się cieszę minionym startem).
Wynik z dychy, jaki miałem przed tygodniem to 32:57 w wietrznych warunkach. Wynik z półmaratonu wyceniony jest jako równowartość 32:54. Zrobiłem go na dość trudnej trasie. Pozytywnym wnioskiem z tych dwóch biegów jest to, że przynajmniej do dystansu 21 km jestem dobrze „wydłużony”. Nie wiadomo co będzie dalej, ale zawsze to jakiś pozytywny znak. Wnioskiem negatywnym jest fakt, że takie czasy dają w przeliczeniu na maraton czas ok. 2:32. Nie chcę deprecjonować wyników innych na poziomie 2:32, ale w moim przypadku taki rezultat na maratonie – kompletnie nic nie daje. Nie ma życiówki, a wynik jest poniżej mojej ambicji. Żeby gra była warta świeczki, muszę nabiegać na maratonie przynajmniej 2:29:59. Złamana bariera 2:30 po raz kolejny, daje pewne poczucie pewności i nadziei przed następnym okresem treningowym. Słabszy wynik będzie podkopywał sensowność prowadzonego treningu. Tak przynajmniej czuję w tej chwili.
Dusza hazardzisty
W najbliższy weekend wystartuje w Półmaratonie Warszawskim. Muszę zaryzykować. Planuję dojechać się mocniej treningiem przez następne dni i przystemplować to zmęczenie mocnym półmaratonem. Później pozostanie już tylko czekanie na Orlen.
Kurde, z reguły jak facet mówi, że idzie się spotkać z sąsiadem, to znaczy, że będą obalać browary w garażu za blokiem…
…Więc albo nie wszystko nam piszesz w swoich relacjach z „treningów”, albo coś z wami nie tak 😉 🙂
O obalaniu browarów za blokiem na razie nie wspominam, bo wciąż szukamy godnego sponsora w tym obszarze. 😉
A druga myśl, jaka mi przychodzi do głowy, że po takim treningu np. 5 x 2 km, to bomba jest czasem lepsza, niż po browarach. 🙂
Mocno ! Nie będę już narzekał, że był ciężki trening 😉
Niestety, bez mocnego treningu trudno o dobrą formę. 😉