Przejdź do treści

Półmaraton Ślężański – relacja z zawodów!

Andrzej na tle zgromadzonych biegaczy

Siadam do klawiatury i uwierzcie, że mam dzisiaj o czym napisać. Po 1,5 roku, od kiedy ostatni raz ścigałem się ostro na asfalcie, na dystansie półmaratonu, nie czułem takiej adrenaliny, jak dzisiaj. Cały poprzedni sezon koncentrowałem się na górach, a tam rywalizacja wygląda zupełnie inaczej. Wyścig na asfalcie to podanie w pigułce wszystkiego, za co kocham ten sport – krew, ból, wzloty, upadki, cierpienie, radość, niepewność, szczęście, żal, rozczarowanie, satysfakcja… wszystkie te uczucia na 21 kilometrach i 97 metrach. Przyszło mi do głowy, że każdy z kilometrów mógłby nosić własną nazwę, np. 1. kilometr dostałby ode mnie nazwę: „Kilometr Fantazji”, ponieważ zawsze trafi się z 10 biegaczy, którzy zostają mistrzami tego odcinka. Z kolei taki 14. kilometr mógłby się nazywać „Kilometrem Próby”, bo właśnie na tym etapie nasza wiara często zostaje poddana testowi – czy uwierzymy, że możemy w tym cierpieniu dobiec do mety? Ostatni kilometr z całą pewnością otrzymałby nazwę: „Kilometr Złamanych Serc”. Kto z nas nie tracił właśnie na tym miejscu szansy na życiówkę? Moje serce na szczęście nie zostało złamane, wręcz przeciwne, siedzę i jestem pełen satysfakcji z tego, jak przebiegł 12. Półmaraton Ślężański!

Półmaraton Ślężański – relacja o tym, jak spełniłem jedno ze swoich biegowych marzeń!

Rok 2013, staję na starcie pierwszego półmaratonu w moim życiu (miałem już wtedy na koncie start w maratonie). Celowałem w wynik 1:25-1:30. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że podchodziłem do startu bardzo asekuracyjnie, trenowałem porządnie, ale opowieści o tym, że Półmaraton Ślężański nie bierze jeńców, sprowadzały mnie do roli szeregowego, który w ciszy i ze spuszczoną głową przybył do Sobótki zrobić swoje. I zrobił – pobiegłem ok. 1:22, byłem bardzo zadowolony. Czekaliśmy ze znajomymi na losowanie nagród i z zaciekawieniem rzucałem okiem na dekorację najlepszych zawodników. Spoglądałem na nich i nie wiedziałem nawet, jak ich opisać: gladiatorzy, kosmici, herosi… byli dla mnie niesamowici. Biegali w takim tempie, którego wówczas nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić. Siedziałem, spoglądałem w ich stronę i myślałem, jak cudownie byłoby być na ich miejscu. Jak niezwykle budującym uczuciem jest zostanie najlepszym Polakiem, w tak dużej imprezie biegowej!

Andrzej na rozgrzewce

W drodze na start

Półmaraton Ślężański startował o godzinie 11:00. Razem z Asią i naszym znajomym Marcinem, wyruszyliśmy na bieg, jak typowa ekipa spod sztandaru Janusza i Grażyny (oczywiście pozdrawiam wszystkich Januszów i Grażyny, nie wiem czemu padło akurat na Was :)). Sam prawię zawsze morały o tym, ile przed biegiem należy być na miejscu i dlaczego jest to takie ważne, a tymczasem dzięki naszemu porannemu nieogarnięciu, byliśmy na ostatnią chwilę. Auto zostawiliśmy gdzieś w rowie jeszcze przed wjazdem do miasteczka, a droga do biura zawodów musiała zostać pokonana z intensywnością i tempem wcale nie gorszym od tego, co czekało nas w trakcie wyścigu.

Zupełnie poważnie, warto dotrzeć na miejsce wcześniej, unikamy wtedy nerwów i możemy lepiej przygotować się do biegu. Kiedyś wsiadłem w Warszawie do autobusu, którym sądziłem, że dojadę na start Półmaratonu Warszawskiego (sądziłem – słowo klucz), ostatecznie okazało się, że autobus ma dwa przystanki – jeden po jednej stronie stolicy, drugi po drugiej. Od tej pory powtarzam, żeby dać sobie 1,5 godziny zapasu przed startem. Mój zapas czasu wynosił wtedy 3 minuty. 😀

Przed samym biegiem procedura standardowa – 2 kilometry biegu, kilka ćwiczeń, paciorek do Św. Judy i można ustawiać się na linii startu. Przy tej okazji usłyszałem wiele ciepłych słów, za które bardzo dziękuję. Naprawdę wiecie, jak zbudować presję wyniku :). Tuż przed samym startem spotkałem się z Grześkiem. Wypatrywałem go nerwowo, bo nie umówiliśmy się wcześniej. Oczywiście wiedziałem, że biegnie Półmaraton Ślężański, ale poza dobrą znajomością, na trasie jesteśmy również konkurentami. Grzesiek wszedł do strefy startowej w swoim stylu niczym cowboy do jedynego saloonu w miasteczku. Zero stresu, rozejrzał się, kiwną ręką i zapytał: „Jest ktoś mocny?”. Pod tym względem jesteśmy zupełnie inni, ja stoję na starcie i wydaje mi się, że wszyscy wokół są cholernie mocni! 🙂

Czołówka biegu 12. Półmaraton Ślężański

Do biegu… start!

Półmaraton Ślężański wystartował równo o 11:00. Jego trasa w początkowej fazie prowadzi dość stromymi, ale krótkimi podbiegami i łagodnymi zbiegami. Taki profil jest kuszący do tego, żeby „przytrzymać” się mocniejszych biegaczy, bo dzięki tym łagodnym zbiegom łatwo jest dojść do grupki, która ucieka na podbiegu. Dokładnie w taki sposób tworzyła się nasza grupa. Pierwsze 3 kilometry to bieg ok. 6-7 osób na pozycjach od 5 do 12. Biegły z nami liderki wyścigu kobiet oraz 2-3 innych biegaczy, których nie kojarzyłem. No i oczywiście ja z Grześkiem. Daleko z przodu, z pola widzenia zniknęła grupa 3 Kenijczyków oraz Marokańczyk.

Ze względu na ukształtowanie terenu wokół masywu Ślęży, ocena naszego tempa, jak zwykle była wróżeniem z fusów. Czy może w tym przypadku – wróżeniem wyniku z humorków GPS-a. Raz tempo wynosiło 3:10, innym razem 3:55… i tak z wioski do wioski, które mijaliśmy po drodze.

WrocławskieIten na trasie biegu
Fot.: Mariusz Ryż

Czas selekcji

Trasa pokazywała swoje kaprysy – podbieg, zbieg, podbieg. Kilometry leciały, robiło się coraz ciężej, a nasza grupa topniała za każdym razem, gdy odwróciłem się przez ramię. Co zajrzałem, żeby ocenić sytuację, to nagle zaczynało kogoś brakować. Jakbym grał w „1, 2, 3… Baba Jaga Patrzy!”. Zbliżaliśmy się do 7 kilometra, gdzie zaczyna się najtrudniejszy fragment trasy. Wiedziałem, że dwa kroki za mną biegnie Grzesiek. Reszta wykończyła się na poprzednich wzniesieniach, z tego względu, dla bezpieczeństwa Grześka – nie odwróciłem się już do niego. Krzyknąłem jedynie, żeby „trzymał” na podbiegu. Wiedziałem, że jak wbiegniemy razem na przełęcz, bieg będzie ustawiony. Poza tym, że jesteśmy konkurentami, to biegamy współpracując, jak na sąsiadów przystało.

Grześka słyszałem kilka metrów za mną, po kilkudziesięciu sekundach – kilkanaście, a na szczycie podbiegu dzieliło nas ok. 50 metrów. Gdy minąłem wielką bramę witającą biegaczy na samej górze, rozpocząłem samobójczy zbieg w dół. Cały poprzedni rok siedziałem w górach – gdzie mam zaatakować jak nie na zbiegu? Ruszyłem z pełnym impetem w dół, minąłem jednego kolarza, który jechał w tym samym kierunku. Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie zabrać mu roweru, ale pomyślałem, że skoro szybciej biegnę, niż on jedzie, to chyba słaby interes…

Końcowy kilometr zbiegu zaliczyłem w 2:55. Szybciej potrafię tylko spadać bezwładnie w dół, nóg bardziej nie rozpędzę niezależnie od tego, jak stromy jest zbieg. Po drodze minąłem 10 kilometr w 36 minut. Wynik dobry, ale nie oszałamiający, wiedziałem, że na życiówkę nie ma co liczyć, ale nadal mogłem zrealizować założony plan na bieg.

Andrzej Witek na zbiegu

Uciekający cel

Przed biegiem otwarcie mówiłem wszystkim, że moim celem jest pobiec Półmaraton Ślężański poniżej 1:13. Gorszy wynik będę traktował jako porażkę. Z szybkich obliczeń, które zajęły mi jakieś 3 kilometry biegu, wyliczyłem, że od 10 kilometra, aż do mety muszę biec tempem 3:20. Gdy obliczenia brutalnie zaczęły obdzierać mnie z nadziei, doszedłem do wniosku, że w międzyczasie zrobiłem dokładanie w takim tempie ostatnie 3 kilometry. Czyli jednak się da! Z drugiej strony, dokładnie w tym samym tempie biegłem tydzień wcześniej Wroactiv, wyścig na 10 km…

Na ok. 15 kilometrze, spoglądając przez ramię, zobaczyłem, że moja przewaga nad Grześkiem znacząco się powiększyła. Jednocześnie długa prosta zdradziła mi tajemnicę, że Marokańczyk wcale nie ma nade mną olbrzymiej przewagi. Wiedziałem, że z nim nie wygram, był za daleko, ale mogłem przynajmniej zmusić go do większego wysiłku. Ot, taka polska mentalność – dodatkowy motywator w narobieniu problemów innym. 😉

Stefan Banach w biegowej skórze

Kilometry leciały, a ja łapałem coraz większe zmęczenie. Wydolnościowo czułem się naprawdę nieźle, ale brakowało mi porządnego „kopnięcia z kopyta” na podbiegach. Moc spadła drastycznie. Minąłem 18 kilometr i zacząłem nerwowe oglądać się za siebie, czy Grzesiek nie szykuje jakiegoś psikusa na sam finisz. Między 18 a 20 kilometrem tyle razy zerknąłem przez ramię, że jutro na bank będzie boleć mnie szyja. 🙂

W głowie miałem jednak cały czas jedno – uda się, czy się nie uda? Każdy kolejny pokonany metr wyścigu był nowym działaniem matematycznym, które miało dać mi odpowiedź na pytanie – po jaki czas zmierzam na metę? Brałem pod uwagę wszystkie możliwe czynniki – siłę wiatru, kąt nachylenia podbiegu, zapas sił, stopień zmęczenia, wrzawę kibiców, średnie tempo, liczbę zakrętów i Bóg jeden wie co jeszcze. Ostatecznie moje karkołomne obliczenia dały pożądany efekt – dalej nie miałem pojęcia, czy uda się złamać 1:13, ale zapomniałem na chwilę o bólu i cierpieniu, jakie towarzyszą człowiekowi na ostatnich kilometrach biegu.

Andrzej Witek biegnie do mety

Po marzenia

Na zegarku wybiło 1:12:00. Miałem 60 sekund na dotarcie do mety. Rozpocząłem ostatni zbieg w stronę upragnionego finiszu. Wiedziałem, że nikt mnie nie atakuje, a Marokańczyk, którego goniłem, mówi w tym momencie na mecie „shukran” za podaną mu wodę.

Kilka akapitów wcześniej napisałem, że nie potrafię biec szybciej niż 2:55 na kilometr. Skłamałem, tak było aż do dzisiejszego finiszu. Gdyby nie obecność kamer, można byłoby pomyśleć, że teleportowałem się na ostatnią prostą… tak pędziłem! W międzyczasie jakiś gość rzucił tylko: „Nikt Cię nie goni!”. Przez głowę przeszłą mi abstrakcyjna myśl, że 4995 zawodników, którzy biegli za mną, postanowiło mi odpuścić i zeszli z trasy biegu. Wiem, że to dziwaczne, ale takie dziwaczne myśli kołatają się przy takim wysiłku.

Na ostatnie 50 metrów wpadłem, jak wściekły! Rwałem do przodu ile sił w nogach! Spojrzałem na zegar, ale nic nie zobaczyłem, ponieważ jakaś kobieta zasłoniła tablicę z czasem swoim ciałem, a że była konkretnych rozmiarów, to nie zdradziła mi nawet pół sekundy z mojego czasu.

Wpadam, patrzę na zegarek – 1:12:51!!! Jest! Udało się!

Chwilę później na metę wpada Grzesiek. Cieszę się zatem podwójnie. WrocławskieIten rządzi w Sobótce! Jest jednak jeszcze jedna niesamowita historia, którą napisało życie – zostaję najlepszym Polakiem! Przede mną było 3 Kenijczyków i wspomniany wcześniej Marokańczyk! Coś niesamowitego!

Oczywiście podchodząc do Asi, zacząłem marudzić, że mogło być lepiej, i że z tego to 2:30 nie złamię na maratonie, ale teraz, pisząc relację, jestem bardzo dumny z wyniku. Trzeba się cieszyć, ten wysiłek kosztuje nas tyle pracy, że nie można przejść obok niego ze spuszczoną głową.

Asiu – z tego miejsca dziękuję Ci za to, że nigdy nie opuszczasz mnie na krok, a Twój doping jest najcenniejszą rzeczą w całym tym biegowym koglu-moglu! 🙂

Pocałunek Andrzej witek z Joanna Antoniak

Gdzieś tam siedzi gość z planem, takim jak mój. 🙂

6 lat po tym, jak patrzyłem na najlepszych biegaczy, którzy ukończyli Półmaraton Ślężański. Sam stanąłem na tym miejscu. Choć jestem biegaczem amatorem, to jestem mega dumny z mojego wyniku. Jak inaczej mogę opisać to, że spełniłem jedno ze swoich marzeń? Przede mną były tylko 4 osoby – sami zawodowi biegacze. A ja? Gość, który stara się łączyć trening z pracą, zdobywaniem wiedzy i robieniem małych kroczków we własnym rozwoju? Dla mnie to wspaniały moment!

Stałem pełen satysfakcji na najwyższym stopniu podium i spoglądałem na wszystkich biegaczy. 5 tysięcy zawodników, a wśród nich jest gość taki jak ja, który dzisiaj robi spokojnie swoje i każdego dnia dąży do bycia lepszym. On jeszcze nie wie, że mu się uda i to do NIEGO kieruje te słowa – UDA SIĘ, skoro mi mogło się udać!

Dziękuję, że mogę robić to, co uwielbiam! Dziękuję Wam i losowi, że tak układa się moja przygoda z bieganiem… że Półmaraton Ślężański padł moim łupem! 🙂

Podium 12. Półmaratonu Ślężańskiego Andrzej Witek najlepszy z Polaków

P.S Mniej patetycznie, ale wiem, że to ciekawe – wygrałem łącznie 1200 zł. To naprawdę dużo, dzisiaj na kolacje będzie pizza. 🙂

43 komentarze do “Półmaraton Ślężański – relacja z zawodów!”

  1. Super, Andrzej – gratuluję – najbardziej chyba tego „najlepszego Polaka”. Pogoda dzisiaj nie pomagała, większość dystansu biegłeś sam, więc czas też w sumie jest ok.

    Fajnie też, że relacja jest tak szybko, pisana na gorąco i, co warte zaznaczenia, czytając ją nasunęło mi się, że jest napisana w „starym stylu” Twojego bloga, co też odbieram na plus.

    Jeszcze raz gratuluję i powodzenia na maratonie :).

    1. Hej Karol,
      Dzięki! Właśnie wygranie w kategorii „Najlepszy Polak” cieszy najbardziej. Czas mógłby być lepszy, ale miałem nie narzekać, to nie narzekam. Ciesze się wynikiem! 😉

  2. Gratuluję Andrzej, śledzę Twoje poczynania od dobrych kilku sezonów. Jesteś dla mnie biegową inspiracją -jutro biegnę półmaraton w Pabianicach, celuję w połamanie 1:18, ten wpis dał mi wiarę w to, że się uda, choć różne myśli przechodzą przez głowę. Pozdrawiam i gratuluję!

    1. Daniel,

      Kibicuję Ci gorąco! Trzymam kciuki i jestem pewny, że dasz radę. Ja niezależnie od tego, jak dobrze jestem przygotowany, zawsze martwię się, że coś pójdzie nie tak, a później wszystko układa się jak należy. 🙂

      Zasuwaj i daj znać, jak poszło!
      Powodzenia.

      1. 1:18:28 😀 niby te pół minutki brakło, ale nie rozpaczam – wiem, że zapas na poprawę jest jeszcze duży. Dzisiaj od 10tego km aż do mety samotna walka z bardzo silnym przeciwnym wiatrem a mimo to trzymałem równe tempo 3:43:3:44 – no i jeszcze pudło w kategorii wpadło :). Dzięki za miłe słowo, pozdrawiam 😉

  3. Gratulacje Andrzej, bardzo ciekawa relacja, szczególnie dziękuje za pozytywny wydźwięk artykułu, co w polskim środowisku jest bardzo rzadko spotykane, czekamy na Orlen i podobny ton relacji.

    1. Cześć Andrzej,
      Dzięki za gratulacje.
      Co do wydźwięku, zawsze mam ochotę napisać coś pozytywnego, ale nie zawsze mogę. Obiecuję, że na Orlenie będę robił wszystko, żeby siadać później do relacji z podniesioną głową. 🙂

  4. Kto biegł w Sobótce ten wie, że nie jest to trasa na życiówki 😉
    Atmosfera biegu daje ogromną satysfakcję z tego, że się tam było. Ja w tym roku nie startowałem, ale wielkie gratulacje za wynik.

    1. Hej Mariusz,
      Dzięki za dobre słowo.
      Atmosfera jest niesamowita. Potwierdzam i polecam gorąco te zawody, chociaż faktycznie nie ma co planować ataków na życiówki w tym miejscu. 😉

  5. Andrzej, gratulacje! Mega wynik! Na marginesie, powiedz jak Ty nabiegałeś rekord w 2017? To był chyba jakiś magiczny rok, przynajmniej dla mnie. Wtedy zrobiłem życiówkę na Ślężańskim, a potem na płaskim (Nocny). I za cholerę nie mogę ich złamać : )

    1. Hej Piotrek,
      Dobre pytanie. Chyba byłem po prostu w największym w życiu gazie. 🙂 Mam podobne wrażenia co do 2017, bo ja z kolei z życiówki na Sobótce nabiegałem potem 2:28 w maratonie.
      Potrenujemy jeszcze trochę Piotrek i za kilka lat będziemy wspominać kolejne tłuste lata ;).

  6. Gratulacje! Wspaniały dzień dla wroclawskiego iten ?. Jesteście najlepsi ??. Super że relacja jest na gorąco, rewelacyjnie się czyta. Kilka razy buchnolem śmiechem ?… najlepszy tekst z obliczeniami trwającymi 3 km ?. Superanckie zdjęcie Kuby z 5-go kilometra ?. Idziemy za ciosem panowie! Teraz Orlen ?. Pozdr

  7. Gratulacje, świetny tekst, chyba lepszy niż bieg 😉
    Większość amatorów tak zaczynała, ja jak teraz pamiętam swoje pierwsze 10km w Pruszkowie. Ilu się wtedy śmiało, że będę biegać po 3:30 😉 Śmiech to zdrowie 🙂

    1. Dzięki Warszawski Scyzoryk! 🙂
      Tak jest, 100% racji. Mam nadzieję, że ja kiedyś będę mógł tak powiedzieć o tempie 3:20 w maratonie (tempo na 140 minut) ;).

  8. WOW!!! Wielkie gratulacje, byłem siedziałem i nie dowierzałem, a teraz jak jeszcze się dowiedziałem, że jesteś biegaczem „amatorem „, to szczena opadła mi jeszcze niżej! Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się choć zbliżyć do Twojego wyniku, ale i tak Twój tekst jest mega motywujący!

    1. Czołem Robert,
      Trochę pogoda dokuczała. W chlodniejszych warunkach biega się zdecydowanie lepiej, to prawda. Trudno natomiast szacować ile sekund, czy minut odebrała temperatura.
      Na Półmaratonie było wielu znajomych i kilka osób, które konsultują że mną treningi. W zasadzie nikt nie pobiegł na swoim szacowanym aktualnym poziomie. W zasadzie tylko dwie osoby zakończyły bieg szybciej niż planowały. Pokazuje to, że faktycznie było ciężko.
      Także Twoja uwaga jest bardzo trafna.

  9. Niesamowita impreza! Gratulacje! Choć nigdy szczególnie nie interesowało mnie kibicowanie (choć zawsze byłem aktywny sportowo) to teraz śledzę twoje poczynania z zapartym tchem (potrafisz zbudować dramaturgię patrz ostatni wpis przed sobótką 🙂 ). 3 tygodnie pozostały do Orlenu. Czy masz w planach jeszcze jakieś imprezy? Czy warto jeszcze wystartować na 2 tygodnie przed maratonem ?

    1. Dzięki Błażej 🙂
      Ze startem na 2 tygodnie przed maratonem byłbym ostrożny. Jeżeli przygotowania były długie i planujesz duży skok wynikowy, odpusciłbym. Natomiast, jeżeli czujesz, że forma dopiero puchnie, to można taki start zaliczyć.
      Dochodzą jeszcze inne rzeczy, jak np. szybkość regeneracji, wiek, poziom sportowy.
      Ja jeszcze wystartuję przed maratonem.

  10. Andrzej wielkie gratulacje, tak się spełnia kolejne marzenia! 😉
    Robiłem Ślężański jako debiut po półrocznym w miarę regularnym treningu i świetnie wspominam tę trasę, piękna! Szczególnie podbiegi na ostatnich kilometrach… I pacemakerów na 1:40, którzy strasznie chcieli mnie zgubić i wykończyć zmianą tempa.

    A jakbyś porównał trudność trasy Ślężańskiego i Jeleniogórskiego, który startuję za dwa tygodnie? Tam też fajne podbiegi się szykują, ale jestem ciekaw, jak je subiektywnie wspominasz.
    Raz jeszcze gratsy, na blogu też trzymasz mocne tempo 😉

    1. Hej,
      Dzięki za komentarz.

      Największą różnica między Jeleniogórskim a Ślężańskim to moment, w którym występuje ostry zbieg.
      Na Sobótce trzeba być szalenie ostrożnym. Jeżeli przeszarzujesz podbiegi i zbieg z przełęczy, to będzie Cię czekać 10 km wyścigu na dwóch kołkach zamiast nóg. Z kolei w Jeleniej podbieg i zbieg jest w drugiej części i można wówczas postawić wszystko na jedną kartę. Do mety dotrzesz. 🙂
      Z tych dwóch podobnych polmaratonów, zdecydowanie najtrudniejszy jest ten w Wałbrzychu ;).

  11. Wow! Gratulacje! Tak pędziłeś że podmuch wiatru dotarł do Krakowa i pogonił mnie na ostatnim kilometrze który ja akurat nazywam Kilometrem Łez i Rozpaczy 😀

  12. Świetna relacja. Andrzeju dzięki Tobie i twoim wpisom często łapie na nowo bakcyla biegowego o którego mi czasami tak ciężko. A miałem dziś nie iść na trening 😉 Andrzeju po 10 latach biegania wyrobiłem sobie pewien zmysł , i nosa do wyników, myślę że jak będzie koło 10-15 C na maratonie będzie życiówka albo przynajmniej ocieranie się o nią. Powodzenia i życzę nadal wielu sukcesów.

    1. Cześć Wookesh!
      Świetnie jest przeczytać, że tekst motywuje do treningu. Dzięki!
      Co do oczekiwanego wyniku, naturalnie będę robił co w mojej mocy, żebyś mógł napisać, że miałeś rację. 🙂

  13. Nie będę oryginalny, ale tu nie ma co się na oryginalność silić, wielkie gratulacje! Andrzej, czytam Twojego bloga (co rzecz jasna zaznaczyłem w ankiecie! – pzdr dla J.) od długiego czasu. Lubię Twoje merytoryczne, przenikliwe i dowcipne teksty. Rób to dalej, bo robisz to dobrze. Dodatkowo naprawdę potrafisz być inspiracją dla niejednego amatora. Pozdrowienia od wiernego kibica.

Skomentuj Andrzej Witek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *