Przejdź do treści

Wroactiv – relacja z biegu!

Andrzej na mecie

Sezon startowy czas zacząć! Bez dwóch zdań to dobra wiadomość – ile czasu można tylko trenować? 🙂 W końcu nadszedł moment na zmonetyzowanie kapitału, jaki wypracowaliśmy przez ostatnie 3-4 miesiące. A jak wiadomo, nic tak nie cieszy, jak zasłużona wypłata. Ja tej wypłaty szukałem na biegu Wroactiv!

No i od razy pojawiają się schody – no bo z tą wypłatą jest tak, że cieszy tylko wtedy, gdy jest adekwatna do włożonego trudu. Ja trudu w trening wkładam bardzo dużo, chociaż pamiętam też okres w życiu, gdy trenowałem więcej, a wcale nie miałem jakiś spektakularnych wyników. W dwóch słowach – samo życie. 🙂

Dziś, czyli w sobotę 16 marca, postanowiłem wystartować w biegu na 10 km. Na start zdecydowałem się z jednego, kluczowego względu – idzie maraton. Muszę twardo stąpać po ziemi i zweryfikować, w jakim miejscu znajduje się moja forma przed najważniejszymi zawodami. Zapraszam Was zatem na relację z biegu Wroactiv na 10 km!

Wroactiv – bieg z pierwszej ligi. 

W zależności od rangi zawodów, zawsze przed startem towarzyszy mi jedno z dwóch uczuć: strach przed biegiem albo baaardzo duży strach przed biegiem. Chyba nigdy się to nie zmieni. Mam na koncie ponad 100 zawodów, jednak zawsze gdy staję na linii startowej, serce bije mi jak szalone. Trudno to zrozumieć, zresztą nawet nie próbuję. Dzięki tym emocjom czuję, że robię w życiu to co kocham.

Wroactiv jest tym biegiem, przed którym czuję baaardzo duży strach. Zresztą nie tylko ja. Z całej gamy zawodów właśnie ten obnaża wszystkie Twoje braki. Obedrze Cię niemal do naga z iluzji formy, jaką masz po zimie albo nagrodzi Cię oszałamiającą życiówką, gdy na to zasłużyłeś. Wszystko za sprawą płaskiej trasy z minimalną liczbą zakrętów, idealnej temperatury na wyścig i niewiarygodnie mocnej grupy biegaczy. Naprawdę – nie ma na co zrzucić porażki. Wynik jaki osiągniesz, to Twój aktualny poziom sportowy. Koniec i basta.

Andrzej w trakcie rozgrzewki

Przedstartowo

Bieg startował o godzinie 13:00. W związku z czym razem z Asią i Grześkiem Gronostajem, który jest wiernym uczestnikiem tej imprezy, wyruszyliśmy na zawody przed 11:00. Wspomniany wcześniej strach przedstartowy, skrywam zazwyczaj pod maską dowcipnisia. I choć Grzesiek będzie twierdził, że podchodzi do biegu na luzie, to wydaje mi się, że ma podobnie. W takich okolicznościach droga na stadion miejski we Wrocławiu przebiegła w bardzo wesołej atmosferze.

Dopełnienie wszystkich formalności zajęło mi maksymalnie 10 minut i na półtorej godziny do startu, mogłem w spokoju dowcipkować dalej, udając że biegam na luzie, przy okazji mówiąc każdemu napotkanemu znajomemu i nieznajomemu: „Takie tam zawody – bez spiny!”. Pierwsze 60 minut oczekiwania na start, oprócz pozorowanego luzu, przyniosło wiele ciekawych rozmów ze znajomymi. Wroactiv przyciąga na start wszystkich ludzi z lokalnego środowiska biegowego. Zawody są często jedynym miejscem, gdzie można wymienić kilka zdań w szerszym gronie zapaleńców ubijania asfaltu.

Stadion WrocławPrawie 20 lat różnicy – ale poczucie humoru na tym samym poziomie (z Grzegorz Gronostaj)

Niestety, to co miłe szybko się kończy i na 30 minut przed biegiem ruszyłem na rozgrzewkę. Przebiegłem 2 kilometry, wykonałem serię ćwiczeń i na 10 minut przed startem byłem gotowy do rywalizacji. Po drodze była oczywiście toaleta, trochę dowcipów i wewnętrzne pytanie po co to robię?
Ostatnie minuty przed startem to wspólne zdjęcia ze znajomymi i szybkie rozeznanie się wśród konkurencji. Podobnie, jak w poprzednich edycjach, tak i tym razem we Wrocławiu zameldowało się kilku szybkich zawodników. Niepodważalnym numerem jeden był Artur Kozłowski. Jeżeli ktoś nie zna Artura, to powinien spalić się ze wstydu. 🙂 Oczywiście żartuję, ale jednocześnie polecam lekturę osiągnięć zawodnika z życiówką 2:10:58 w maratonie. Wśród innych hartów, wypatrzyłem Kamila Leśniaka – wybitnego górala, którego nazwisko warto zapamiętać, a także Pawła Matnera – znajomego z wrocławskich tras biegowych. Poza tą paczką, kilku innych zawodników wyglądało równie mocno. Westchnąłem i ustawiłem się do startu, ponieważ spiker rozpoczął odliczanie…

3, 2, 1… START!

Standardowo, jak przy wszystkich biegach, gdzie natężenie emocji i oczekiwania na zawody jest tak duże, kilku biegaczy nie wytrzymało napięcia i zostało mistrzami pierwszego okrążenia dookoła stadionu. Po 500 metrach byłem na ok. 30 pozycji, a i tak biegłem bardzo szybko. Równie standardowo wyglądało kolejne 500 metrów. Szybkie przetasowanie mocnych z bardzo mocnymi i wyklarowała się ok. 8 osobowa grupa, w której biegłem razem z Grześkiem. Przed nami 6 zawodników, którzy biegli względem siebie w równych odstępach.

Grupa biegaczy

Po pierwszym kilometrze, który zrobiliśmy w 3:05, bieg w grupie był świetną wiadomością. Wiedziałem, że tempo będzie nam siadać, ale bieg w grupie dawał bardzo dużo korzyści. Wiatr tego dnia dawał ostro popalić i samotna rywalizacja z czasem kosztowała znacznie więcej energii, niż zazwyczaj.

Kilkaset metrów dalej rozegrał się pierwszy manewr taktyczny, który przeważył o dalszych losach wyścigu. Niespodziewanie, gdy odwróciliśmy się w stronę czołowego wiatru, Kamil Leśniak zaatakował mocno i zaczął odrywać się od naszej grupy. Zrobił to naprawdę dynamicznie, coś na wzór ucieczki z wyścigów kolarskich. Trudno było się zebrać za nim w tak mocnym tempie, zwłaszcza że rozsądek nakazywał spokój. Gdy Kamil odskoczył na kilka metrów, nagle znalazłem się sam na czele 7 osobowej grupy. Zdecydowanie taki obrót spraw mi się nie podobał. Podjąłem więc pierwszą ze złych decyzji tego dnia – ruszyłem mocniej do przodu, żeby „skleić” naszą grupę z Kamilem.

Klej nie łapał

Przez kolejne kilkaset metrów biegłem bardzo mocno siłowo i starałem się zbliżyć do Kamila. Kawałek za drugim kilometrem zerknąłem przez ramię z nadzieją, że dostanę jakąś zmianę w tej pogoni – a tam dziura na 30 metrów. Spojrzałem ponownie przed siebie – dziura na 30 metrów. No i w ten oto sposób rozegrałem pierwsze 2 kilometry biegu jak junior.

W głowie powtarzałem, że Wroactiv nie wybacza błędów, i że ładnie się załatwiłem. Biegliśmy niemal pod pionową ścianę wiatru. Każdy krok kosztował tyle sił, jakbyśmy co najmniej podbiegali pod Śnieżkę. W tym kontekście przynajmniej na plus wychodziła moja waga, której daleko jest do startowej, ale która gwarantuje, że nie porwie mnie wiatr. 😉

Wystarczającym będzie, gdy napiszę, że dwa samotne kilometry pod wiatr, które sądziłem, że biegłem po 3:10 wyszły w rzeczywistości po 3:21. Pocieszający był jedynie fakt, iż nie tylko ja cierpiałem tak bardzo. Po minięciu 4 kilometra udało mi się minąć 6. zawodnika. Nie był to jednak Kamil, jemu ta sama sztuka udała się jakieś 30 sekund wcześniej. Kontynuowałem więc mój „pościg za Leśniakiem”, kontrolując stratę na nawrotce trasy.

Biegacze na zakręcie

Nawrotka przed Biedronką – biegowy Przylądek Nadziei 

Bieg Wroactiv ma bardzo prosty przebieg trasy. Biegnie się tam i z powrotem. „Tam”, to nawrotka zlokalizowana przed Biedronką. Nazwałem to miejsce biegowym przylądkiem nadziei, ponieważ jest najdalej położonym punktem od mety biegu. Po jego minięciu masz do mety już mniej niż połowę.

Taka informacja poderwała mnie na nowo do walki. Wiatr wreszcie zaczął współpracować z biegaczami i pozwolił na puszczenie nóg w największe obroty. Wreszcie poczułem, że sunę do przodu jak należy! Jednocześnie pierwszy raz w życiu byłem tak zmotywowany dopingiem biegaczy-kibiców biegnących z naprzeciwka. Dosłownie nie było 15 sekund, podczas których ktoś ze szpaleru obok nie krzyknął: „Dawaj Andrzej!”, „140 minut!”, „Już końców Andrzej, biegaj!” i wiele, wiele podobnych słów zagrzewających do rywalizacji. Taki doping daje wielkiego kopa -dzięki! 🙂

Jak się później okazało, ten doping uratował mnie przed pogonią grupy, którą wcześniej chciałem podciągnąć do Kamila. Grzesiek już po biegu zdradził mi, że przed 7 kilometrem grupa była już bardzo blisko tego, żeby mnie dogonić.

Tymczasem ja, nie będąc tego świadom ciągle utrzymywałem kontakt wzrokowy z Kamilem. Jego przewaga chwilami wynosiła 20, a chwilami 30 metrów i tak cały czas. Zmieniało się tylko samopoczucie – z fatalnego na dramatyczne.

Biegacz

Przyjaźń z bólem

Jeżeli chcesz robić wyniki na miarę swoich możliwości, musisz zakumplować się z bólem. Nie ma innej opcji. Po prostu, jeżeli przebywa się z kimś tyle czasu, to lepiej się polubić, inaczej będzie to cholernie nieprzyjemny czas.

Biegłem ostatnie 3 kilometry z kumplem bólem niemal za rękę. Naprawdę miałem dosyć. Trudno to wszystko zrozumieć. Inaczej cierpi się na 5 km, inaczej w maratonie, a jeszcze inaczej na trasie 100 kilometrowego biegu w Beskidzie Niskim. Ściskał mnie żołądek, paliły mięśnie i sztywniały barki. Na 9 kilometrze wykonałem szybką kalkulację – była szansa na złamanie 33 minut! Szarpnąłem całą energią jaką miałem i delikatnie zbliżyłem się do Kamila. Wpadliśmy na okrążenie dookoła stadionu. Biegłem i z każdym betonowym słupem, okalającym stadion modliłem się, żeby to był ten ostatni. Wszystkie cholerstwa wyglądały tak samo. 8 słupów, przy każdym traciłem i odzyskiwałem nadzieję na dobry wynik. W końcu słupy skończyły ze mną pogrywać i na horyzoncie wyłoniła się meta. Zobaczyłem Kamila, który na nią wpada i docisnąłem ile tylko mogłem! Na metę wbiegłem z czasem 32:57 na 6 miejscu OPEN. 

Postałem chwilę zgięty w pół żegnając ból, który rzucił mi tylko oschłe „do zobaczenia” i po chwili ruszyłem do Asi. Niezależnie, który przybiegam i jaki mam nastrój, pierwsze kroki zawsze kierują mnie do Asi. Mam już chyba wbudowany jakiś autopilot. 🙂

Andrzej i Grzesiek na mecie

Postartowo

Po biegu miałem (i nadal mam) mieszane uczucia. Zająłem 6 miejsce – super. Najwyższe na Wroactiv, od kiedy startuję na tej imprezie. Jednak w tym roku poziom sportowy był niższy niż w poprzednich odsłonach. Okazałem się również najszybszym Wrocławianinem, co jest dla mnie wielkim wyróżnieniem. Szczególnie, że doping i ilość ciepłych słów, jakie od Was dostałem przy okazji biegu najnormalniej mniej zaskoczyła. 🙂

Wroactiv w nagrodę za najszybszego biegacza we Wrocławiu dał mi możliwość wypożyczenia Volvo na weekend za darmochę :). Najbardziej jednak cieszy mnie fakt, że jako drużyna 140minut.pl zajęliśmy 3 miejsce!!! Wielkie dzięki i gratulacje życiówek – Karina, Marcin, Adam, Paweł, Kuba! 🙂

Wracając jednak na ziemię – 32:57 na Wroactiv – zupełnie obiektywnie, nie jest dobrym czasem. Bardzo dalekim od poziomu maratonu w 2:25 i niestety również dalekim od poziomu 2:30 w maratonie. Pod tym kątem muszę przemyśleć moją dyspozycję sportową i zastanowić się, jak najlepiej rozegrać kolejne tygodnie. Będziecie mogli o tym przeczytać w następnym raporcie treningowym, a jak ktoś ma zaległości – podrzucam poprzedni w tym miejscu: raport treningowy #23.

Dzięki wielkie za doping i zagrzewanie do walki! Nie wiecie nawet ile motywacji dają Wasze okrzyki i te na trasie zawodów, jak i te wypowiedziane w wirtualnej przestrzeni!

Zatem z kim widzę się za tydzień w Sobótce? 🙂

Krokusy na Stadionie Śląska

20 komentarzy do “Wroactiv – relacja z biegu!”

  1. Gratuluję Andrzeju! Pętle dają możliwość kibicowania czołówce ze środka stawki 🙂 Ja zrobiłem życiówkę (treningi w klubie no i na psiaku jest kogo gonić). Dużego kopa dał mi też wpis o zrzucaniu wagi. To działa :)! Widzimy się w Sobótce.
    P.S.
    To się pojawia gdzieś na blogu. Jak poważnie myślisz o zebraniu swoich artykułów i wydaniu na papierze ? Lekkie pióro masz, wyniki są. Coś tam przeczytałem w trakcie swojego biegania ale twój blog jest bardzo praktyczno-motywujący co dla amatora dysponującego ograniczeniami (czasu i wiedzy naukowej) jest niezwykle wartościowe.

    1. Dzięki Błażej,
      Odwzajemniam gratulacje – życiówka to zawsze wielka sprawa! 🙂

      Jak poważnie myślę o książce? Bardzo poważnie, jednocześnie traktuję to wyzwanie, jako projekt długofalowy. Także nie będę już podgrzewał atmosfery. Do opisaniu na blogu jest jeszcze wątków więcej pozwalają na to możliwości.
      Poza tym jest jeszcze coś takiego, co nazywa się zmianą perspektywy na pewne zagadnienia. Obserwuję to po samym sobie. Dzięki blogowi mogę z pełną stanowczością stwierdzić, że kiedyś byłem fanem interwałów, później przestałem nim być, po czym ponownie się nim stałem. 🙂
      Czy to złe? Nie sądzę, każda myśląca osoba poszukuje nieustannie coraz lepszych rozwiązań. Jednocześnie publikując książkę, chciałbym czuć się ugruntowany w pewnych zagadnieniach, na tyle żeby nie siadać do pisania wersji 2.0 po 3 miesiącach od pierwszej publikacji. 😉
      Pisząc krótko, jest kilka zagadnień, do których muszę dojrzeć.

  2. Ja też będę w Sobótce (jak pół Wrocławia ;). Jednak, wg mnie jest na co zwalić winę za niezadowalający czas. Biegłem tą dyszkę już chyba 3 razy (w tym roku wybrałem CityTrail) i tam prawie zawsze diabelnie wieje. Wg mnie tego co stracimy pod wiatr, zwłaszcza przy samotnym biegu, nie odzyskamy w pełni biegnąc z wiatrem. To tak jak z podbiegami i zbiegami w biegach górskich „anglosaskich”. Co z tego, że startujemy i finiszujemy na tej samej wysokości?

    1. Cześć Piotrek,
      Pełna zgodna ze stwierdzeniem, że suma zbiegów i podbiegów nigdy nie da zera. Tak samo wiatr, bilans czołowego podmuchu w twarz i plecy, to i tak rachunek na minusie.
      W tym roku wiatr był bardzo mocny. Jednak trzeba wziąć odpowiedzialność na klatę. Ile mogłem stracić w tych warunkach (i każdy inny zawodnik)? Sądzę, że do 20, max 30 sekund. Wiem, że to sporo, ale nadal daleko od czasu, jaki powinienem kręcić w tym momencie.
      Tylko żeby nie wyszło na to, że lamentuję. Po prostu uważam, że jestem na poziomie 33 minut na 10 km w tym momencie i nie jestem szczęśliwy z tego powodu. 🙂

      Do zobaczenia w Sobótce! 🙂

      1. Przy okazji skorzystałem z „czasoprzewidywacza” na http://polskabiega.sport.pl i wg niego np. na 2:20 w maratonie to trzeba dosłownie zrywać asfalt na krótszych dystansach… To już jest poziom zwycięzców wielu biegów w Polsce (np. 30:26 na 10 km czy 14:35 na 5km, a nawet 1:07 na 1/2 maratonu). Tak, że tym bardziej chylę czoła przed wyzwaniem 140 minut ale również przed obecnym poziomem…

          1. Nie wiem, czy dobrnąłeś do tekstu, w którym zdradzałem skąd pomysł na 140 minut, ale było to jeszcze w czasach, gdy nie wiedziałem jaki dystans ma dokładnie maraton.
            Wychodząc na pierwszy trening blisko 8 lat temu, byłem pewny, że po roku będzie po projekcie :). No i jakoś tak już 8 lat jestem na placu boju, a pewnie drugie tyle jeszcze mnie czeka. Także w czoło, które chylisz równie dobrze patrząc na moje pomysły, mogłeś się poklepać mówiąc: „Co za czubek!”. I nie obraziłbym się ;).

            Dzięki za kalkulator. Znam ich całą masę, ale na ten jeszcze nie trafiłem.

            Pozdrawiam

  3. Warunki były ciężkie, trening się rozjechał pod koniec, ale udało się złamać założone 45 minut i poprawić życiówkę z listopada o przeszło 2 i pół minuty 😉 I co najważniejsze, udało się Was złapać po biegu i zbić piątkę, jeszcze raz dzięki za dzielenie się z nami swoją wiedzą!

    1. Wielkie gratulacje Michał!
      Imponujący progres, 2,5 minuty zrzucone na 10 km, to świetny wynik. Oby tak dalej!

      Dzięki za dobre słowo i zbitą piątkę. 🙂

  4. Hej Sewek,
    Dzięki za komentarz. Zawsze mnie cieszy, gdy ktoś twierdzi, że lepiej biegam niż piszę, bo i biegaczem się bardziej czuję ;).

  5. Aż mi głupio, że się znowu czepiam, ale chartów, jakichś(nie jakiś), mnie(nie mniej). Poziom sportowy może i niższy, ale amatorski wyższy: ja ze swoim czasem w zeszłym roku byłbym 5% wyżej, mimo że zawodników 20% więcej. Swoją drogą, czy od strony organizatora są jakieś wymierne profity sukcesu drużynowego?

      1. Co do poziomu sportowego.
        Nie analizowałem czasów daleko w głąb listy wyników. Pamiętam jednak, że biegając na Wroactivie 3 lata temu, miałem 31:35 I byłem 11. I to po mocnym i zaciętym finiszu z Adamem Draczyńskim. 🙂

    1. Hej tam,

      Dobrze, że pilnujesz porządku. Jeszcze 3 wpisy i zaproszę Cię do redakcji 140 minut. 🙂
      Swoją drogą, jest to dowodem, że spory wysiłek fizyczny nie idzie w parze z pisaniem. Przynajmniej, nie bez zachowania odpowiedniego dostępu. 😉

Skomentuj Andrzej Witek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *