Przejdź do treści

Raport treningowy #21 (18-24.02)

Objętość

86 km

Treningi

5

Akcenty

2

Średnie tempo

4:07

Poniedziałek + wtorek

Pierwsze dwa dni, to w zasadzie dogorywanie po chorobie, która dopadła mnie w połowie poprzedniego tygodnia, o czym mogliście przeczytać w Raporcie treningowym #20 (11-17.02). Nie będę rozpisywał się nad stanem mojego ducha w tych dniach, bo wyszłaby z tego litania do św. Judy. Wspomnę tylko, że optymistycznie nie było. W tym momencie wchodzi się w okres najważniejszej i najcięższej pracy treningowej i każdy dzień starty, to potencjalne niedotrenowanie, które wyjdzie dopiero w dniu maratonu. 

I potwierdzam – wiem, że mogę brzmieć jak gość, który ma obsesję na punkcie uciekającego czasu, ale naprawdę dojście do poziomu, który wrzuciłem sobie na barki, to jazda bez trzymanki. Wiem, jak boli maraton i chcę zrobić wszystko, żeby spotkanie z tym bólem było jak najmniej uciążliwe.

Środa + czwartek

15 i 16 km po 4:28

Wreszcie mogę napisać coś bezpośrednio o bieganiu. Niestety, nie jest to nic dobrego. Zaliczenie pierwszych dwóch treningów, kolejno 15 i 16 km w tempach bliskich 4:30, nie należało do przyjemności. Mógłbym nawet napisać, że więcej te kilometry miały wspólnego z rozpaczą biegania, niż z radością. 

Piszę zupełnie poważnie – przez całe treningi zaciskałem zęby, żeby mieć to już za sobą. Takie dni po prostu się zdarzają, a ja doskonale wiem o ich występowaniu. Chcę zwrócić w tym miejscu uwagę na to, że wcale nie jest tak, że zawsze chce mi się iść na trening. Po prawdzie, rzadko kiedy podskakuję z radości wychodząc na bieganie, ale zawsze mam w głowie, że każda jednostka to krok w stronę lepszego wyniku na zawodach. 

Piątek

17 km po 4:30

Piątek był dobry. No może nie tak dobry, jak Krzysztof Piątek, ale wystarczająco dobry żeby docenić go pod względem treningowym. Zrobiłem 17 km i choć tempo nie było imponujące (ok. 4:30), to noga wreszcie „podawała”. Organizm zrozumiał, że to już koniec chorobowej laby i pora wrócić do normalnego funkcjonowania. 

Przy tym treningu muszę wybiec nieco w przód i odnieść się do soboty i niedzieli, o których przeczytacie za moment. 

Generalnie, mam taką własną zasadę, że dzień przed zawodami daję sobie lekki luz. Nawet jeżeli mówimy o mało znaczących biegach, często o charakterze treningowym. Jedynie w wyjątkowych sytuacjach kumuluję zmęczenie na zawody. Dokładnie odwrotną taktykę stosuje Grzesiek Gronostaj, który nie lubi być „zbyt świeży” na startach treningowych, ale o tym kiedy indziej. Wracając do „dawania sobie luzu”, mam na myśli wykonanie treningu poniżej intensywności i objętości innych jednostek w ostatnim okresie. Tym razem było inaczej. Straciłem w ostatnim czasie 5 dni, nie chciałem tracić kolejnego na luzowanie, stąd pełen dystans treningu – 17 km w standardowym tempie.

Sobota – CITY TRAIL #5

5 km w 15:31 – Nowy PB na 5 km!

Życie pisze dziwne scenariusze, a najdziwniejsze z nich opowiadają o moim bieganiu. Dokładnie takie wrażenie odnoszę po tym, co wydarzyło się 23 lutego 2019 roku w Lesie Osobowickim. 

Kompletnie nieprzygotowany, nieogarnięty, rozbity emocjonalnie i z dużym pokładem niechęci do startu w zawodach, stawiłem się na starcie 5. odsłony biegu przełajowych City Trail we Wrocławiu. Po chorobie i trudnym rozruchu w tygodniu czułem, że start będzie dla mnie walką o honor. Przekonanie to utwierdziło się we mnie, gdy na starcie zobaczyłem obsadę tego biegu.

Zjechali się chyba wszyscy zawodnicy biegający poniżej 15:45 na 5 km w promieniu 100 km od Wrocławia. Obsada nigdy wcześniej nie była tak mocna: Darek Boratyński, Szymon Dorożyński, Bartek Przedwojewski, Mateusz Demczyszak, Wojtek Kowalski… naprawę, sami mocni biegacze! Jestem gotowy założyć się, że gdyby każdy z pierwszej dziesiątki na mecie oddał połowę pucharów, jakie wygrał w życiu, można byłoby otworzyć hurtownie z trofeami sportowymi. 

Rywalizacja na trasie była niesamowita. W ciągu kilku minut zmieniłem moje nastawienie do biegu z niechęci aż po głód ścigania! Niedługo po stracie ukształtowała się 10. osobowa grupa. Biegliśmy, no cóż… po 3:05 i nikt nie wyglądał na zmęczonego, wszyscy na pełnej koncentracji. Zakręty, lekkie łokcie, w międzyczasie kilka zrywów, w których nawzajem się testowaliśmy… coś pięknego! 

Na 3 km zerknąłem na zegarek – 9:15 w przełaju i nikt nie puszcza! Byłem już nieźle ujechany tym szaleństwem, ale kąciki ust unosiły się mimowolnie do góry. Takie bieganie to coś niesamowitego – ściganie się na pełnej prędkości, mnóstwo walki, mnóstwo emocji i każdy z tej dziesiątki ma w głowie plan, jak ten bieg rozegrać najlepiej na swoją korzyść. No po prostu wiem, dlaczego wstaję czasem o 4:00 rano na trening, właśnie dla takich wyścigów! 🙂

W połowie 4. kilometra ekipa zerwała w tempie grubo poniżej 3:00/km. Docisnąłem, ile mogłem, ale najzwyczajniej w świecie skończył mi się licznik. W tempie 2:50, to mogę biec co najwyżej ze Ślęży w dół, i to jak zamknę oczy, żeby się nie bać. 

Ostatnie 1,5 km to ogromna walka o utrzymanie jak najmocniejszego tempa. Na 300 metrów do mety zrozumiałem, że mimo słabnięcia zdołam dowieść na metę najlepszy wynik w życiu na tym dystansie. Wykonałem ostatni zryw i wpadłem na metę z czasem 15:31! 

Jak to wytłumaczyć? We wtorek siedziałem w mieszkaniu, marudziłem, że nic z tego mojego trenowania nie będzie, a 4 dni później robię PB na niezwykle trudnym biegu.

Żeby oddać skalę poziomu, jaki był na tym wyścigu dodam, że na metę wbiegłem, jako… 9 zawodnik (sic!). Gdy o tym piszę, już mi noga podskakuje na myśl o zawodach! 🙂

Pełne wyniki zawodów dostępne są pod linkiem:
City Trail – wyniki 5. biegu.

Pierwsza 10. Wszyscy zawodnicy poniżej 16 minut!

Niedziela

32 km po 3:46. 

„Kłóć żelazo, póki gorące” mawia moja babcia, a z babciami się nie dyskutuje. Z tego powodu (i po namowie sąsiada – Jacka Sobasa) zdecydowałem się w niedzielę wziąć udział w zorganizowanym biegu na 30 km. Zawody noszą nazwę „Kontrolna Trzydziestka” i mają już dość długą tradycję we Wrocławiu. Trudno o nich pisać wprost, jak o zawodach, ale oficjalny pomiar czasu, startowa atmosfera i obecność innych biegaczy powoduje, że udział w tym wydarzeniu daje dodatkową dawkę motywacji do mocnego wysiłku.

Z takim właśnie zamysłem wystartowałem w tym biegu – chciałem wykonać mocne, długie, wybieganie. Wiedziałem że samotnie będę się bardzo męczył z tą jednostką z powodu mocnego wysiłku dzień wcześniej. 

Pierwsze 15 km przebiegłem wspólnie z Jackiem, w tempie ok. 3:50. Kolejne 15 km zdecydowałem się na mocniejsze tempo, co przełożyło się na duży sprawdzian dla moich łydek. Zmęczenie, którego nie czułem na początku biegu, dało się we znaki pod koniec i całą 30-tkę kończyłem mocno dojechany. 

Takie połączenie: start w zawodach + mocny i długi bieg nazajutrz, to bardzo trudna, ale i bardzo efektywna kombinacja. Polecam budowanie obciążeń treningowych na weekend w takiej formie zwłaszcza maratończykom!

Ostatecznie sprawdzian skończyłem na drugim miejscu. Zwyciężył Piotrek Mielewczyk, znany jako Korporunner. Piotrek jest świetnym biegaczem z życiówką w maratonie 2:24. Był to też miły element tego biegu, ponieważ nigdy dotąd nie mieliśmy okazji z Piotrkiem spotkać się w „realu”, a w dobie internetu rozmawialiśmy już niejednokrotnie przy okazji różnych startów. 

Z tego miejsca polecam funpage Piotrka – KorpoRunner
oraz Instagram – KorpoRunner Instagram

Podsumowanie

Dzisiaj podsumowanie będzie krótkie i ograniczy się do dwóch wniosków:

  1. Wypracowany poziom sportowy nie znika w magiczny sposób. Z odpowiednią bazą, można pobiec naprawdę bardzo mocno zawody na 5 km mimo problemów w okresie przedstartowym. Niestety, ta zasada zanika wraz ze wzrostem dystansu zawodów.
  2. Kontrolna trzydziestka w obiektywny sposób pokazała mi na końcówce, że obecnie największym mankamentem jest u mnie brak wytrzymałości. Na szczęście na początku marca będę mocno nad tym pracował. Szczegóły już niebawem!

Do następnego tygodnia!

4 komentarze do “Raport treningowy #21 (18-24.02)”

  1. Super, Andrzej – gratuluję życiówki na piątkę, już ostatnio było blisko i trzymam kciuki, żebyś wyniki na dłuższych dystansach też opisywał PB :D. Nie chcę podważać wyniku, ale zauważyłem na Stravie, że mało komu zegarki wymierzyły pełne 5 km – częściej w okolicach 4,9 km – ta trasa miała atest? Pamiętam, że na naszym wrocławskim parkrunie też mi brakowało zwykle na zegarku 20-30m i potem zawsze w głowie jakaś wątpliwość zostaje ;). Oczywiście żaden zegarek dokładnie nie mierzy, ale na atestowanych trasach standardem są raczej odchyłki w drugą stronę.

    1. Hej,
      Dzięki! Oczywiście pisząc o życiówce w kontekście biegów przełajowych, robię to z lekkim przymrużeniem oka.
      Oficjalne PB pochodzą tylko z tras z atestem, przekazu się nie atestuje.
      Mogło więc być tak jak mówisz, ale nie przypisuje temu wynikowi jakieś niesamowitej wagi, żeby martwić się tym czy nie brakło 20-30 metrów.
      Jestem myśli, że kiedyś machnę 15′ na 5 km. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *