Objętość
77 km
Treningi
5
Akcenty
1
Średnie tempo
4:16
Poniedziałek
16, 5 km po 4:26
Nawiązując do poprzedniego tygodnia i raportu treningowego – niedzielę miałem wolną od biegania. Spodziewałem się, że noga dobrze zakręci się dzięki temu w poniedziałek. Przynajmniej tak wskazywała treninogowa logika. Nic z tych rzeczy. Całe 16 km wymęczone, bez werwy, bez polotu.
Wtorek
Rano
17,5 km po 4:27
Popołudniu
10,3 km po 4:24
Jack Daniels (trener – nie bimbrownik), pisał w swojej książce, że „Gdy idzie ciężko, zamiast zwalniać, spróbuj przyspieszyć – może Twój organizm po prostu nie lubi obecnej prędkości.”
Transferuję te słowa na różne obszary życia, bo choć zabawne w pierwszym wrażeniu, są całkiem trafne. Z tego względu we wtorek zdecydowałem się na 2 treningi. Jak już idzie źle, to warto się utwierdzić, że to nie przypadek. 😉 Obydwa treningi to spokojne rozbiegania, ich tempo nie powala, ale szczególnie poranne 17 km jest wartościowe, ponieważ wykonałem je na podłożu, które spokojnie zżerało po 15 sekund na kilometrze. Biegłem po czymś, co przypominało pośniegową breję, która zamarzła w nocy, przybierając artystyczne kształty. Poziom komfortu bardzo niski, poziom satysfakcji z dobiegnięcia do domu w jednym kawałku – duży. 🙂
Środa
Akcent:
3 x 3,3 km.
Tempo: 3:15.
Przerwa 2′.
Wtorek nieco mnie podbudował. Miałem w nogach 43 km po dwóch dniach. Jakiekolwiek nie byłoby tempo tych kilometrów, taki przebieg zapowiadał mocny tydzień. Na środę zaplanowałem jeden z dwóch akcentów w tym tygodniu. Nie był to przypadek, ponieważ akurat tego dnia mogłem pozwolić sobie na długi sen, porządne śniadanie i pełną koncentrację na wysiłku. Efekt był znakomity. Trening jakościowo zupełnie z innego poziomu, niż kilka ostatnich dni.
Struktura treningu zakładała 4,5 km spokojnego biegu na porządne dogrzanie się do części głównej. Następnie 5-8 minut ćwiczeń, głównie rozciąganie dynamiczne, rozluźnianie ciała i zbieranie koncentracji. Później została już tylko ostra zabawa na „naszej pętli”. Jeden pełen przebieg ma 3,3 km długości i dokładnie tyle robiłem na kolejnych powtórzeniach. Celowałem z tempem w intensywności nieco mocniejszą niż moje tempo półmaratońskie, prognozując że wyjdzie coś koło 3:20/km. Wyszło szybciej, kolejne okrążenia kończyłem z czasem: 10:38, 10:42, 10:40 (uśredniając – tempo na km wyszło 3:14 – mocno).
Przerwa w aktywnej formie – od razu przechodziłem do truchtu. Nie chciałem być w pełni wypoczęty, ale jednocześnie ruszając na kolejne powtórzenie, chciałem mieć poczucie, że dowiozę ten trening do końca. Stąd wybór 2-minutowych odpoczynków.
Na koniec oczywiście, wykonałem schłodzenie – 2 km spokojnego truchtania do domu.
Czwartek
16 km po 4:24
Po środowym treningu byłem bardzo pozytywnie nakręcony do działania na następne dni. Dawno nie miałem uczucia, kiedy nie mogę się doczekać następnego treningu. Kładłem się spać z wielką ochotę na kilka szybkich kilometrów z samego rana.
Niestety, noga wcale „nie podawała” tak jak bym sobie tego życzył. Wyszło 16 km w mało ambitnym tempie 4:24. Zrzuciłem to na zmęczenie po poprzednim dniu. Z milszych aspektów treningu – spotkałem o 5:00 rano innego wariata, co nie może spać i część treningu wykonaliśmy razem (pozdrawiam Łukasz!). Ciekawe jest to, że ludzie nie muszą się znać, ale jak widzą się w biegowych rajtuzach o 5:00 rano, to tak jakby znali się od dawien dawna. 🙂
Piątek + sobota + niedziela
Czuję się ostatnio, jak na karuzeli i nie jest to dobre uczucie. Świetne treningi, przeplatam z badziewnymi. Czas ucieka, a ja zamiast nadbudowywać formę, kręcę się jak tramwaj na pętli, nie mogąc obrać dobrego azymutu na formę.
W czwartek popołudniu zacząłem czuć się – powiedzmy – nie najlepiej. Po paru godzinach czułem się już fatalnie. Wstałem w piątek z nadzieją, że towarzyszyło mi chwilowe osłabienie. Guzik – przeziębienie rozłożyło mnie na łopatki. Naprawdę, ostatni raz przeziębiony byłem chyba 4 lata temu, nawet trudno jest mi sobie przypomnieć kiedy dokładnie to było. Nos zawalony, nastój podły i poziom mocy, który pozwalał maksymalnie na podróż z łóżka do kuchni.
Chciałbym napisać, jak świetnie realizowałem treningi przez weekend, a tymczasem mogę jedynie napisać, co miałem w planach i dlaczego. 🙁
Piątek miał być dniem spokojnego rozbiegania. Nic ciężkiego, ponieważ na sobotę szykowałem naprawdę mocny akcent. Konkretnie, plan zakładał podróż do Trzebnicy na lokalny bieg po trudnej krosowej trasie na dystansie 10 km. Liczyłem, że wykonam tam kombinację startu w zawodach razem z treningiem. Chciałem przebiec 10 km w ramach rywalizacji + dodatkowe 6 km w ramach dokręcenia dystansu, tak aby cały wysiłek trwał ok. 55 minut w intensywności bliskiej tempu półmaratonu.
Niedziela z kolei miała być przeznaczona na długie wybieganie. Była natomiast przeznaczona na leżakowanie i smarkanie.
Podsumowanie
Na koniec będzie cierpko. Nie jest dobrze i stwierdzam to z pełną świadomością. I żeby nie było – nie jest to próba zrzucenia z barków presji związanej z osiągnięciem określonego wyniku na wiosnę. Najzwyczajniej w świecie, twarde dane treningowe, nie są po mojej stronie. Łatam formę bardzo dobrymi pojedynczymi akcentami, ale ani objętość, ani praca na jednostkach specyficznych pod maraton nie idzie, tak jakbym sobie tego życzył.
Do głównego startu zostało 8 tygodni, to naprawdę mało czasu. Jeżeli mam mieć szansę na przebicie się przez 2:30, muszę przejść przez ekspresowy program „wydłużenia” do królewskiego dystansu. Potrzebne jest kilka czynników, które wymagają bardzo dużego poświęcenia i odrobiny szczęścia. Oceniając sytuację realnie, czeka mnie naprawdę trudne wyzwanie.
I jak tu nie twierdzić, że maraton to nie hazard?
Powodzenia, życzę żeby wszystko jednak zagrało w decydującym momencie 🙂
Dzięki! 🙂