Przejdź do treści

Raport treningowy #17 (21-27.01)

Objętość: 103 km
Treningi biegowe: 7
Trening uzupełniający: 1
Akcenty: 2

Poniedziałek i Wtorek
15 i 15,5 km. Tempa marne – 4:20 i 4:08. Przebieżek brak.

No dobra, tydzień nie zaczął się optymistycznie i niestety już na wstępie mogę zdradzić, że cały nie należał do udanych. Pierwsze dwa dni to zaliczanie spokojnych kilometrów, które ani nie dały mi radości biegania, ani nie przyczyniły się w jakiś szczególny sposób do budowy formy. Zwykła klepanina, w której zabrakło motywacji nawet do przebieżek.

Swoją drogą to niezwykłe, że jeszcze 3 dni temu byłem pełen energii i pozytywnego nastawienia, a chwilę później nie mam serca do spokojnego rozbiegania.

Środa
14 km w tym 6 x 1 km po 3:20 – akcent 1.

Planowałem akcent z wielkim przytupem, a wyszedł trening kombinowany, ani mocny, ani długi. Bardziej na alibi, że wykonałem jakąkolwiek robotę, niż faktycznie porządną jednostkę.

Trening robiłem na bieżni i jeszcze w trakcie rozgrzewki, powtarzałem sobie, że zaraz się rozbujam i pójdzie jak po maśle. Nie poszło – kilometr po 3:20, który zrobiłem żeby się pobudzić, tak mnie zatkał, że o większym tempie nie było mowy. Postanowiłem zrobić kolejny taki kilometr po chwili przerwy, a później jeszcze jeden. Ostatecznie wyszedł trening: 6 x 1 km po 3:20 z przerwą ok. 2′ w truchcie. Jedyny czynnik usprawiedliwiający mnie za tak niskie obciążenie (niskie w skali całego programu treningowego – tego dnia było to dla mnie bardzo duże obciążenie), to fakt, że zapomniałem zmniejszyć nachylenie bieżni po rozgrzewce i robiłem cały trening na nachyleniu 1%, co niby nie zmienia znacząco sytuacji, ale jednak zabiera te 3-4 sekundy z tempa biegu.

Tym samym tydzień dobiegł do połowy, a ja nie miałem nic porządnego na swoim koncie.

Czwartek
15 km po 4:16

Kolejny dzień topornego nabijania kilometrów. Naprawdę nie miałem motywacji… znowu. Tydzień wystawił mnie na wielką próbę. Dużo pracy, mało snu i jakiś pobitewny kurz, który nie opadł dobrze po ostatnim starcie w City Trailu, powodował, że nie mogłem obrać dobrego kierunku. W dodatku w domu mięliśmy mały szpital, bo Asia rozłożyła się na zapalenie górnych dróg oddechowych i wirus dosłownie ściął ją na amen. Biedaczka ostatni raz była w tak kiepskim stanie z dobre 8 lat temu.

Być może mój gorszy czas, to w jakimś stopniu efekt depresyjno-chorobowego klimatu, który ogarnął nasze mieszkanie? 😉

Piątek
17,5 km narastająco od 5:20 do 3:20.

W czwartek postanowiłem, że piątek będzie świetnym dniem na przełamanie fatalnej passy. No dobra, może nie fatalnej, ale też nie najlepszej.

Wiedziałem, że cudów nie będzie. Jeżeli biega się gorzej przez kilka dni, to mało jest realnych oznak, że nagle w człowieka wstąpią nowe siły. Sądziłem jednak, że stać mnie na 10 km w narastającym tempie, gdzie wspomniana dycha w całości zamknie się poniżej tempa 4:00.

Myliłem się i tym razem. Ostatecznie wymordowałem trening, w którym przyspieszałem co 1 km od tempa 5:20 do tempa 3:20 na dystansie 16 km, ale prawdziwej roboty było w tym treningu ok. 8 km (mniej więcej tyle przebywałem na tempie szybszym niż 3:50). Ujechany byłem jak koń po westernie, a jeszcze niedawno uznałbym taki trening jako przygrywkę do prawdziwego trenowania. Przełknąłem gorycz kiepskiej dyspozycji i z niecierpliwością czekałem na weekend.

Sobota
13 km po 4:30

Jak ktoś spodziewał się wreszcie zwrotu akcji w tej dramatycznej litanii niepowodzeń treningowych – będzie rozczarowany. Kolejny dzień, o którym chciałbym szybko zapomnieć. Plan zakładał więcej kilometrów, ale samopoczucie nie pozwoliło mi na dłuższe bieganie. Czułem się bardzo kiepsko. Zawróciłem dość szybko na chatę. Zacząłem już nawet zastanawiać się, czy nie jestem ofiarą, Asi niekontrolowanych kichnięć, ale nie miałem żadnych innych oznak infekcji, poza ogólnym osłabieniem.

Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że z planowanego pierwotnie, drugiego treningu tego dnia, zrezygnowałem bez zastanowienia.

Niedziela
10 km po 4:40

Plan zakładał 30 km biegu… wyszło 10, czyli matematycznie 33% realizacji założeń. Z takim wynikiem trudno zaliczyć trening do udanych – no, może jeszcze, gdyby tempo wyniosło coś koło 3:20, to i te 10 km jakoś by wyglądało, ale niestety tempo było dramatyczne… 4:40. Nawet nie wiem jak skwitować ten trening.

Podsumowanie – Endrju ALERT

Nie jest dobrze, nawet można stwierdzić, że jest źle. Miniony tydzień jest zdecydowanie najgorszym od początku tegorocznych przygotowań. Dopadła mnie straszna niemoc i niechęć do treningu jednocześnie. Każde z tych dwóch dziadostw pokonałbym, gdyby występowały w pojedynkę, ale w duecie są bardzo mocne i nie dają za wygraną. Nie ma też co pieprzyć – poprzedni tydzień treningowo również nie należał do specjalnie udanych. Maskował go trochę świetny bieg na 5 km, ale racjonalnie, to nie wykonałem poza tym startem jakieś kapitalnej jednostki, która napawałaby mnie optymizmem. Mówimy zatem o 2 tygodniach bez porządnego pier********a.

Muszę bardzo szybko wprowadzić jakiś plan awaryjny, żeby wyjść z tego dołka, ponieważ prawdziwe oblicze bieżących problemów wyjdzie na wierzch dopiero za 1-2 tygodnie, gdy dyspozycja zacznie spadać w wyniku kiepścizny prezentowanej obecnie.

I tak to z tym bieganiem jest – raz na górze, raz na dole. Mam nadzieję, że za tydzień zamelduję się z lepszymi wieściami.

10 komentarzy do “Raport treningowy #17 (21-27.01)”

  1. Warto pamiętać, że infekcje nie zawsze objawiają się katarem/kaszlem/goraczką. 😉
    Czasem taki brak objawów daje gorsze skutki niż pełnowymiarowa grypa, bo jak człowiek nie ma 'namacalnych’ dowodów, że jest chory, to nie ma też wymówki, żeby 2-3 dni odpuścić 😉

    Zdrowia i mocy życzę!

    1. Hej,

      Jasne, że w pewnym stopniu wpłynie, ale z całym szacunkiem do dystansu 5 km, to nawet biegany na maksa, przy objętości treningowej ok. 100 km/tydzień, nie powinien powodować degradacji dyspozycji na tak długo.
      Zresztą, jest to wielkim atutem tego dystansu, pozwala robić regularnie kontrolę formy bez zaburzania całego procesu treningowego.

  2. Podobno najbardziej depresyjny dzień, wg naukowców, to był 21 styczeń właśnie (blue monday). Wierze ze bardzo szybko odbudujesz się psychicznie i zaczniesz takie treningi i tempa, które sobie założyłeś i wymarzyłeś ?. Dużo zdrowia!

  3. A ja mam pytanko trochę odbiegające od tematu.
    Jak wyznaczasz intensywność Twoich biegów ciągłych? Bo zakładam, że tempo 3:30-3:35 to już nie jest drugi zakres, a na próg trochę za wolno 🙂

    1. Hej Rafał,

      Na podstawie testu kontrolnego uzyskuję wynik, który następnie wprowadzam do kalkulatora intensywności treningowych. Trening realizuję na bazie uzyskanych zakresów tempa. Dla pełnego obrazu dodam, że gdy warunki są trudne na zewnątrz, nie boję się korekty do tempa. Czyli dopuszczam do siebie myśl, że mogę pobiec wolniej niż zakłada plan. 😉
      Natomiast jeżeli masz na myśli ostatni trening, o którym wspominałem na Facebooku, czyli 15 km ciągłego po 3:30, to jednostka ta składała się z dwóch segmentów. Pierwszy w którym biegłem odrobinę wolniej, w celu wygenerowania zmęczenia i wejścia w wysokie obroty oraz drugi, który był już typowym biegiem na progu.

Skomentuj Andrzej Witek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *