Przejdź do treści

Raport treningowy #13 (24-30.12)

Objętość: 118 km
Treningi biegowe: 7
Trening uzupełniający: 1
Akcenty: 2

Poniedziałek
17 km po 4:03

W Wigilię w ramach prezentu dla samego siebie dorzuciłem 2 km więcej niż zazwyczaj. Z ciekawych rzeczy, to byłoby na tyle. 😉

Wtorek
30 km po 4:42

Pierwszy z 3 mocniejszych treningów, jakie wykonałem w tygodniu międzyświątecznym. Pierwsza sprawa, zdecydowałem się na długie wybieganie we wtorek ze względu na spory natłok przedświątecznych spraw, jakie miałem do załatwienia w weekend. Dodatkowo wiedziałem, że od wtorku będę przez tydzień przebywał w mojej, rodzinnej Szklarskiej Porębie, a to znakomita okazja do wykonania długiego biegu w górskiej scenerii, co zawsze umila czas.

Jak zaplanowałem, tak niemal się wysypałem właśnie na tej jednostce. Pierwszy raz od 7 lat w Szklarskiej na Święta było naprawdę biało! Śnieg sypał pierwszego dnia świąt wielkimi płatami. Mieszkając, już blisko przez dekadę we Wrocławiu, zapomniałem, czym są prawdziwe zimy. Trasa, którą zaplanowałem biegła u podnóża Wysokiego Kamienia. Okazało się jednak, że po przebiegnięciu 5 km, gdy udało mi się wreszcie wdrapać na wyższe partie gór, śniegu jest tak dużo, że bieg jest niemal niemożliwy. Musiałem zawrócić w stronę Zakrętu Śmierci skąd zaczynałem trening. Plan „B”, który szybko uknułem, zakładał bieg wzdłuż drogi w stronę Świeradowa. Niestety, po 2 km stwierdziłem, że to zbyt niebezpieczne. Droga była kiepsko odśnieżona, wzdłuż poruszało się sporo aut, na drodze ślisko, śnieg walił po gałach tak mocno, że nie widziałem aut z odległości 50 metrów.

Pomyślałem, że los nakłania mnie do powrotu do cieplutkiego łóżka i przeniesieniu treningu na kolejny dzień, jednak ostatecznie chęć „załatwienia” tematu zwyciężyła i spontanicznie wymyśliłem plan „C”. Muszę przyznać, że na planie „C” biegam rzadko, ale i rzadko zderzam się z tak ekstremalnymi warunkami, jak wówczas. Bezczelnie skręciłem z drogi do lasu i niemal przełajem zbiegłem w stronę leśnych dróg położonych między Szklarską a Górzyńcem. Górzyniec położony jest ok. 250-300 m n.p.m., co w porównaniu do drogi w stronę Świeradowa daje różnicę ok. 400-450 metrów wysokości. Niby niedużo, ale różnica w warunkach była ogromna. Śniegu o 2/3 mniej niż u góry.

Ostatecznie wyszedłem z tej batalii zwycięsko i po 2 godzinach i 20 minutach biegu wróciłem szczęśliwy, że to już koniec, do auta i w te pędy pojechałem na śniadanie doładowywać glikogen za pomocą świątecznego sernika! 🙂

Środa
18 km po 5:02 w tym 8,5 km podbiegu jako imitacja mocnego zakresu.

Środa była jednym z ciekawszych dni treningowych. Wykorzystałem obecność w górach i śródtygodniowy akcent wykonałem w formie mocnego wysiłku ciągłego, który połączyłem z bardzo wymagającym podbiegiem. Zacząłem od zbiegu do najniższej położonego punktu, z którego teren zaczyna wyraźnie się podnosić w stronę szczytów Izerów. Tym punktem jest zakręt z głównej drogi prowadzącej ze Szklarskiej Poręby do Jeleniej Góry w stronę mojej rodzinnej dzielnicy — Szklarskiej Poręby Dolnej.

Intensywność wysiłku określiłbym jako 6-7/10 w skali cierpienia Andrzeja. Było ciężko, ale gdyby ktoś zaczął mnie gonić, byłem w stanie przyspieszyć. Tempo oscylowało na podbiegu w okolicy 4:40, tak pokonałem blisko 5,5 km podbiegu aż do Zakrętu Śmierci. Gdy dotarłem do góry miałem do wybory dwie opcje. Pierwsza to zbieg do miejsca startu i wykonanie drugiego powtórzenia, druga — kontynuowanie biegu leśnym szlakiem w stronę Wysokiego Kamienia. To taki wybór między cierpieniem mniej, ale dłużej a cierpieniem bardziej, ale krócej.

Wybrałem bieg na szczyt, i gdy rzucałem w myślach przekleństwami, że mogłem jednak wybrać łagodniejszą wersję treningu, zobaczyłem przed samym szczytem świra jeszcze większego ode mnie. Kto może być bardziej pokręcony od gościa wbiegającego na wielką górę w zaspie do kolan? Gość, który wjeżdża na tę górę rowerem! Tak, poważnie — facet był na górze z rowerem. Widać też było, że nie robi tego pierwszy raz, bo oponę w swojej maszynie miał prawie tak grubą, jak w skuterze.

Nasz wzajemny widok był tak absurdalny, że tylko się uśmiechnęliśmy do siebie i bez słowa podążyliśmy w przeciwnych kierunkach, śmiejąc się w głos.

Bardzo udany trening! Średnie tętno z całego podbiegu wyszło: 167.

Czwartek
15,5 km po 5:06

Spokojne rozbieganie. Nie tak spokojne, jak pokazuje tempo, ponieważ w dalszym ciągu walczyłem ze śniegiem, no i biegałem po górkach, ale trening był formą wypoczynku.

Piątek
11 km w tym 5 x 1,2 km po 3:08. Przerwa 2,5 minuty w truchcie.

Najtrudniejszy moment w całym tygodniu nastał właśnie w piątek. Zaplanowane miałem wykonanie interwałów i zanim jeszcze zdążyłem się zestresować samym treningiem, martwiłem się na zapas przez 2 dni, że stadion w Szklarskiej jest nieodśnieżony i będę musiał biegać tę jednostkę na asfalcie, w warunkach niewiele lepszych niż mój wtorkowy, długi bieg. Na całe szczęście włodarze stadionu stanęli na wysokości zadania i w piątkowy poranek mogłem się pięknie zarąbać na odśnieżonym tartanie. 🙂

Z całej serii interwałów, które wykonuję od 6 tygodni, te okazały się najtrudniejsze. Byłem przeżarty — totalnie. Do tego nogi po codziennej porcji górek również nie należały do najświeższych, a gdy dodam do tego niską temperaturę i ubiór na cebulkę, który krępował ruchy w trakcie biegu to okazuje się, że asekuracyjne tempo 3:07, jakie zakładałem na ten trening, stało się bardzo dużym wyzwaniem.

W końcu w jękach i mękach kolejne powtórzenia wyszły następująco:

1 = 3:44
2 = 3:42
3 = 3:45
4 = 3:47
5 = 3:47

Z interwału na interwał czułem, jak puchnę. Z perspektywy czasu nie był to udany trening. Nie był też zły, ale powinienem zacząć zdecydowanie spokojniej, nawet z nadmierną asekuracją i skończyć na mocniejszym tempie. Tymczasem od drugiego powtórzenia, cały czas walczyłem o przetrwanie. Drugi moment decyzyjny, który zignorowałem, pojawił się po 3 powtórzeniu. Mogłem postawić sprawę jasno i ostatnie 2 powtórzenia skrócić do 1 km z zachowaniem mocniejszego tempa, a brakujące 400 m dołożyć na koniec po bardzo krótkiej przerwie jako „bonus”.

Naturalnie wszystkie te drobiazgi stanowią w całej treningowej masie kosmetykę, ale właśnie te drobne smaczki wpływają na ostateczny kształt formy.

Sobota
17 km po 4:57.

Wreszcie nastał czas na porządny odpoczynek. Spokojnie wyklepane 17 km po dość płaskiej trasie, dość płaskiej jak na Szklarską.

Niedziela
9 km po 5:50 + 5 przebieżek

Dzień niemal pełnego luzu. Ładowałem baterie przed poniedziałkiem i to nie tylko dlatego, że w poniedziałek mieliśmy Sylwestra! 😉 Szczegóły zdradzę jednak następnym razem.

Podsumowanie

Tydzień trudnego, topornego biegania w śniegu i po górkach. Kilometraż wcale nie poszedł w górę, choć nakład czasowy na trening wzrósł w stosunku tydzień do tygodnia o 90 minut! Niestety, kto kocha kilometry, zawsze musi zdławić gorycz ich mniejszej liczby, gdy chcemy zrobić adekwatny trening w górskiej scenerii. Tydzień całościowo oceniam na udany, jednak zabrakło mi jakiegoś takiego dodatkowego sponiewierania się na ekstra jednostce. Czasami tak jest, że czuje się po prostu, że można było zrobić coś jeszcze, ale obiektywnie nie mogę narzekać. Najbliższy tydzień to powrót do Wrocławia i ponowne wejście w codzienną rutynę.

1 komentarz do “Raport treningowy #13 (24-30.12)”

  1. Fajnie napisane?. Chciałbym dość kiedykolwiek do poziomu pt. Odpoczynek 17km po 4:57… po ciężkim tygodniu… ? ale wszystko przychodzi z czasem. No i na uwagę zasługuje ta przygotowana bieznia, fajnie ze o to zadbali ?. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *