W biegach płaskich mogę zgrywać eksperta, swoje już wybiegałem: zaliczałem piękne klęski, które kończyły się marszobiegiem na końcówce maratonu, a także osobiste sukcesy, jak łamanie 2:30 na królewskim dystansie. Wiem jak smakuje zejście z trasy biegu i jak cudownym uczuciem jest wygranie biegu na 42 kilometry. Przez 7 lat szurania po asfalcie, miałem okazję rozmowy z wieloma znakomitymi zawodnikami z naszego kraju (w zasadzie w ostatnich 3 latach, bo wcześniej oglądałem ich z tłumu pod sceną). Nasłuchałem się o metodyce treningu, sam przetestowałem na sobie większość teorii, popełniając przy tym mnóstwo błędów i dosłownie – pochłaniałem wszystkie materiały naukowe o biegach ulicznych, jakie wpadły mi w ręce.
Teraz, mając to wszystko z tyłu głowy, wylazłem zza nauczycielskiego biurka i razem z innymi nowicjuszami usiadłem w ławce, aby po raz kolejny poszerzyć swoje horyzonty. Tym razem w biegach w górskich. Pomysł o wystartowaniu w górach pojawił się w tym roku – „Pakt lenistwa z ambicją” i oznacza on dla mnie sporo nauki. Poniżej prezentuję 10 pierwszych wniosków, jakie poczyniłem, będąc początkującym góralem:
-
W górach się chodzi.
Brzmi kontrowersyjnie, bo przecież w zawodach biegowych się biega, a nie chodzi. Sam „nabijałem się” czasem z górali, że średnie tempo z zawodów mają czasem takie, jak ja podczas spaceru po osiedlu. Prawdą jest jednak, że na dystansie kilkunastu, czy kilkudziesięciu kilometrów musisz pokonywać strome wzniesienia chodząc. Nie jest to kwestia honoru, po prostu bez sensu jest walczyć o 10 sekund zysku na 1 kilometrze, jeżeli za chwilę na wypłaszczeniu nie będziemy w stanie rozciągnąć naszego kroku biegowego, a zysk 10 sekund zostanie zlikwidowany na odcinku 100 metrów.
-
Tempo o niczym nie świadczy.
Bieganie po asfalcie pociągało mnie zawsze pod względem wymiarowości. Na wszystko jest wzór lub szacunek. Zegarek powie Ci niemal wszystko o Twoim treningu. W górach jednak nie ma to żadnego znaczenia. 1 km pokonujesz w 3:45, a kolejny w 7:30. Pieron wie, czy to szybko, czy wolno w porównaniu do innych. Sterujesz wysiłkiem na bazie samopoczucia i trzymasz kciuki, żeby robić to w optymalny sposób.
-
1 tys. przewyższenia ≠ 1 tys. przewyższenia.
Kiedyś musiałem się nauczyć, że tempo maratońskie nie zawsze jest równe tempowi maratońskiemu. Trudno mi było to pojąć, ale faktycznie tak jest. Co innego, gdy realizujesz trening w zimę przy silnym wietrze, a co innego w lato o chłodnym poranku na równym jak stół asfalcie. Tempo to samo, a intensywność z dwóch różnych światów. Dokładanie tak samo wpadłem „jak śliwka w kompot” na szacowaniu trudności trasy na podstawie przewyższenia. Przykładowo 400 metrów w górę na odcinku 10 km, pokonane jednostajnym podbiegiem to pestka w porównaniu, do tego samego przewyższenia, które „wyrasta na ostatnich 5 km” całej 10 kilometrowej trasy.
-
Trzeba regularnie obcinać paznokcie.
Pół żartem, pół serio. Francuskim pieskiem nie jestem, paznokci co drugi dzień nie obcinam, ale robię to regularnie. Po 5 treningach mam duży paznokieć w barwach flagi narodowej Egiptu – na dole czarny, na górze czerwony, a środek biały. Zresztą częste obcinanie paznokci przez górali ma swoje ekonomiczne uzasadnienie, o czym w pkt. 7.
-
Mięsień czworogłowy jest kluczem do sukcesu.
Z perspektywy kilku treningów, które wykonałem w górach, uważam że dobre wzmocnienie tego mięśnia jest najważniejszym elementem odpowiedniego przygotowania do rywalizacji. Czuć to zarówno podczas treningu, gdy wspinamy się na górę, jak i na drugi dzień po biegu, gdy zastanawiamy się jak zejść ze schodów – ten ból w przedniej części uda to zasługa zbiegów. Oczywiście dobre przygotowanie, to szereg czynników, ale to właśnie 'czwórki’ pracują niemal nieustannie na najwyższych obrotach. Mi jako biegaczowi rodem prosto z ulicy – problem niedostatecznie mocnych czwórek, doskwiera wyjątkowo boleśnie.
-
Można spokojnie używać butów do asfaltu.
Przynajmniej w Karkonoszach i na Ślęży, a sądzę że w innych górach też spokojnie wystarczą. Sam obecnie biegam w trialowym modelu, ale nie dostrzegam specjalnej różnicy między tymi grupami obuwia. Ewentualnie szerokość buta może być odrobinę większa (co domyślam się, daje lepszą stabilizację). Natomiast, np. ostatni start w Półmaratonie w Jedlinie Zdrój, drugi raz pobiegłbym w typowej asfaltówce.
-
Rozsądek nie sprzyja dobrym wynikom.
Górale mawiają: „Biegi wygrywa się na zbiegach, a nie podbiegach” i dodają: „pochyl się do przodu i nie hamuj, bo zniszczysz sobie czwórki”. Wtedy staję na krawędzi urwiska i zastanawiam się, co mi przeszkadzało w wyścigach po asfalcie? Nie lubię podbiegów, ale żeby utrzymać adekwatny poziom na zbiegach trzeba być niczym kamikadze – iść na całość. Jak widzę zbiegających w dół zawodników z polskiej elity biegów górskich, w głębi duszy zaczynam odmawiać paciorek, żeby tylko wszyscy znaleźli się w jednym kawałku na mecia. Zaraz padnie hasło, że technika, że „styl” ma znaczenie. Może ma, ale nie zmienia to faktu, że trzeba być dobrym wariatem, żeby doginać w dół w tempie czołówki.
-
Warto kupić duuży zapas skarpet.
Być może to mój indywidualny problem, albo za mało dbam o pkt. 4 z listy, ale na 10 mocnych i długich treningów górskich zajechałem 11 par skarpet. Nigdy „nie świrowałem” ze skarpetami za 100 zł, które posiadają 6 funkcji i 8 unikatowych kombinacji szycia, ale będę chyba zmuszony po takie sięgnąć. Plus z sytuacji jest taki, że oczyściłem szafę ze „skarpet na dotarcie”, górskiej batalii nie przetrwały.
-
Jak liczysz na ładne widoki, to się rozczarujesz.
Wracam do domu po 32 kilometrach prowadzących tuzinem urokliwych zakątków Karkonoszy i na pytanie Asi: „Czy było ładnie w górach?” – nie mam bladego pojęcia. Przez 32 km widziałem na przemian: kamienie, korzenie, strumyki i własne buty. Co innego wybrać się na rodzinną wędrówkę, a co innego zasuwać po szlaku w tempie 4:00. Nawet do głowy Ci nie przyjdzie spoglądać gdzie indziej, niż tylko pod własne nogi.
-
Trening górski jest monotonny.
Na koniec będzie kontrowersyjnie – uważam, że trening górski jest monotonny. Nie mam tu na myśli warunków pogodowych, pięknej i zmiennej roślinności itp. Chodzi mi o metodykę treningu. Jasne, że czym dalej w las, tym więcej w treningu kombinacji, ale do osiągnięcia naprawdę mocnego poziomu górskiego wystarczy wykonywać długie treningi o umiarkowanej intensywności – nic więcej. Nie twierdzę, że to proste, ale nie musisz lawirować prędkościami z dokładnością do 2 sekund na kilometrze, nie musisz mieć metodycznej zmienności cyklu: interwały – wytrzymałość tempowa – bieg długi – bieg regeneracyjny – drugi zakres – itd. Po prostu biegasz stosunkowo spokojnie i długo po górkach i to najlepiej przygotowuje Cię do zawodów. Pod względem bodźcowania treningowego przyjemna, ale jednak – monotonia.
No i właśnie ten brak wzoru jest piękny w wyścigach po górach, zwłaszcza gdy pierwsze kilometry biegu ultra są ostro pod górę i gdy trzeba dobrze wyważyć czy zbiegać wolniej (niekoniecznie bezpieczniej) czy dodać gazu na ruchomych kamieniach.
A odnośnie butów to te ze zdjęcia są idealne, zwłaszcza szerokość podeszwy i bieżnik, który po biegu w błocie fajnie się oczyszcza na suchym.
Prawda, na buty nie narzekam :).
Najbardziej interesujący jest pkt. 2. Właśnie ta nie mierzalność, nie wymiarowość, to coś nienamacalnego, nie uchwytnego sprawia, ze „chyba nigdy” nie wystartuje w biegu górskim. Nie wiem czy to niewolnictwo cyferek czy jak, ale jak tu biegać jak nie wiesz jak ci idzie, jak nie wiesz co będzie na mecie? Jak trenować jak nie można tego ubrać w jakieś liczby (no pkt 10 trochę na to odpowiada 🙂 )? Potrafię zrozumieć zajawkę na bieganie w górach ale ja sam raczej się tym nie zarażę. Trudno było ci się przestawić na takie bieganie/trenowanie górskie? no i czy już możesz powiedzieć czy Bieg 7 Dolin to jednorazowy wyskok czy zapałałeś miłoscią do biegów górskich na dłużej?
Brak wymiatowości mocno mi doskwiera. Z drugiej strony po kilku latach amatorskiego spinania się na każdy akcent, jest mi niesamowicie miło wyjść na akcent, który jest jednym wielkim spontanem. 🙂
Z górami byłem na razie na jednej randce, do romansu jeszcze daleko, a do związku jeszcze dalej, ale kto wie. 😉
Można odwrócić „problem wymiarowości” 🙂 Po co biegać po płaskim skoro wiadomo, że wystarczy 4msc trenować tak i tak, żeby potem każdy jednakowo płaski km biec 4:00 i na mecie być dokładnie po tylu i tylu godzinach +/-10sek? Gdzie tu frajda i satysfakcja skoro na te wyniki są konkretne wzory? Oczywiście jest wiele zmiennych, ale im bliżej zawodów tym jest ich mniej, a na samym starcie liczba zmiennych jest ograniczona do minimum i celem biegacza jest postępować wg ściśle określonego planu.
1. Niemierzalność. Brak możliwości dokładnej oceny progresu dla mnie również jest bardzo istotny, ale…
2. najbardziej interesujący jest niewymieniony tu punkt 0, czyli „trzeba mieć kolana z żelaza”, czy tam gumy, zwłaszcza na zbiegach. Dlatego to właśnie wizja straconego z powodu kontuzji stawu sezonu jest dla mnie decydująca. Chociaż nie powiem, miło wbiec treningowo na jakąś poważniejszą górę raz na rok albo dwa.
Bardzo długo miałem identyczne zdanie w tym temacie. W końcu skręciłem kostkę i straciłem poważny argument na unikanie gór. 😉