Chłopaki nie płaczą
Podobno chłopaki nie płaczą, przynajmniej tak twierdzi zespół T.LOVE oraz Olaf Lubaszenko. Pytam zatem, co robią chłopaki, gdy poziom irytacji przekroczy już dopuszczalne normy?
Z drugiej strony, gdy ktoś nazwał mnie chłopakiem, będąc nieopierzonym podlotkiem, odpowiadałem dumnie: „Chłopaki są w burdelach, a ja jestem młodym wilkiem”. Te kilka słów zespołu Verba, których nie bałem się wypowiedzieć – sprawiało, że przynajmniej w oczach kolegów byłem mężczyzną i mogłem poczuć się jak herszt osiedlowej paczki (zabawne, bo kiedyś myślałem, że nie ma w życiu nic ważniejszego).
Co zatem robi młody wilk, gdy wpadnie w sidła? Wyje. Wyje, tak głośno jak tylko potrafi. Ten tekst, to właśnie mój skowyt. Nie ważne, czy wycie jest symbolem płaczu, czy pieśni. Wycie, to mój manifest irytacji.
Krecz
Dziś, tj. 27 stycznia ok. godziny 9:30 zamknąłem statystyki biegowe w bieżącym miesiącu. Zrobiłem to gdzieś na odcinku między Szklarską Porębą Dolną a Piechowicami, gdy pokonywałem w niezłym tempie kolejny kilometr leśnego duktu. Okoliczności do rozegrania dramatu były wyśmienite. Z nieba sączył się lekki deszczyk, stróżki wody, które przez większość roku są niezauważalne, wyraźnie nabrały animuszu. Żółto-brązowy dywan liści skutecznie pozwalał nabrać wrażenia, że mamy raczej późną jesień, niż środek zimy. Do tego delikatna mgiełka, która otaczała wszystkie drzewa na horyzoncie, nadawała tajemniczości i podnosiła tętno z powodu pierwotnego lęku, jaki wywołuje u nas takie miejsce. Dawno nie czułem takiej adrenaliny związanej z biegiem przez nieznany las.
W głowie natomiast przeprowadzałem selekcję tytułów na dzisiejszy wpis, wahając się między: „Biegowa hossa”, a „Poczuć się jak surfer na fali”. Moje rozważania oraz otaczającą ciszę, przerwał w jednej chwili trzask, który mogę porównać jedynie do łamania gałęzi. Poczułem ból, który rozlał się po prawej kostce w takim tempie, że bezwarunkowo wykrzywiłem twarz w grymasie tak silnym, że niewiele widziałem przez najbliższe kilka sekund.
Padłem na leśną ściółkę, zacisnąłem dwukrotnie pięści – raz z bólu, drugi ze złości i zerkając na kostkę, wyciągnąłem telefon, by zadzwonić po pomoc. W tym miejscu klimat thrillera się kończy, bo na szczęście telefon miał zasięg, co wcale nie jest takie oczywiste w Szklarskiej. Wykręciłem numer do Asi i powiedziałem, że musi mnie odebrać z lasu. Opisałem mniej więcej na jakiej wysokości ma się zatrzymać autem i zacząłem rozglądać się za kosturem.
Podniosłem się i o dziwo ból zanikł, choć kostka zwiększyła swój rozmiar dwukrotnie. Nie byłem na szczęście na tyle głupi, żeby zejść „w normalny sposób” z góry, w kierunku drogi, przy której miała czekać Asia. Z jednej strony podpierałem się prowizoryczną laską, a z drugiej podskakiwałem na lewej, sprawnej nodze. Odcinek, który przed chwilą pokonywałem w tempie 3:50 w górę, w tej chwili męczyłem w dół nieco szybciej, niż 20 min/km. Asia zgarnęła mnie chwilę później i pojechaliśmy do mojego rodzinnego domu.
Trudno mi powiedzieć, co będzie dalej (w sensie najbliższych dni). Teraz siedzę i obserwuję opuchliznę. Prawdopodobnie, po konsultacji z Dr. Google, mam naderwaną lub naciągniętą torebkę stawową. Naturalnie domownicy zrobili już na mnie nagonkę, że musimy jechać na prześwietlenie itd., na co ja nie chcę się zgodzić, bo niezależnie od rodzaju uszkodzenia, zalecany jest odpoczynek i zmniejszanie stanu zapalnego.
Siedzę, więc ze stopą obłożoną mrożoną fasolą i szpinakiem (kostek lodu nie było) i meczę tekst, który miał być przyjemnym uzupełnieniem do po-treningowej kawy. Prawdopodobnie, jeżeli do wieczora nie będzie oznak poprawy, jednak odwiedzę jakiegoś speca, który uspokoi moje sumienie nakazem odpoczynku.
Gdyby ktoś miał wątpliwości – to ta po prawej. Piękne stopy biegacza ;p
O treningu
Nie będzie tak pozytywnie, jak miało być, ale co w styczniu przetrenowałem, tego mi już nikt nie odbierze:
- Objętość: 660 km. W tym 580 to mój trening własny, a reszta wybiegana 'regeneracyjnie’, w formie trenerskiej (prowadzenie treningów, konsultacje zawodników).
- Waga – zjechałem z 68,8 kg do stabilnych 65 kg. Teraz dałem sobie okres „poluzowania” od deficytu kalorycznego. Z doświadczenia wiem, że mocniejszy spadek masy, oznacza kłopoty. Finalnie dążę do 62-63 kg, ale nie można tego zrobić w 30 dni. Szczególnie, że do maratonu i Wingsa zostało jeszcze między 80 a 100 dni. Spokojnie zdążę.
- Wykonałem 4 biegi progresywne. Dystans między 12 a 16 km. W najmocniejszym biegu średnia tempa wyszła 3:33. Reszta w okolicy 3:38. Co prawda na bieżni elektrycznej, ale ten najmocniejszy trening pokazał mi, że pamięć mięśniowa to potężne narzędzie.
- 3 x trening interwałowy. Planuję w sumie (teraz to nie wiem, czy będzie to aktualne), zrobić 5-6 tygodni z rzędu z interwałami. Temat na osobny wpis – dlaczego właśnie tak? Generalnie jestem raczej anty-interwałowy i bardzo rzadko aplikuję sobie tą jednostkę.
W styczniu, pierwszy trening był „na przetarcie”, czyli 5 x 1 km po 3:10 p. 3′. A kolejne dwa to 6 x 1 km po 3:03 p. 3′. Wszystkie na bieżni elektrycznej. Co w kontekście interwałów jest ważne do zaznaczenia. - 3 x 30 km (dokładnie 32, 33 i 31 km). Dwa z tych treningów zrobiłem we Wrocławiu. Raz całość była na spokojnie, raz wspólnie z Adamem Putyrą zrobiliśmy bieg w narastającym tempie (było ostro!), i raz pobiegałem na spokojnie po górach.
Reszta treningów, to typowy wypychacz czasu. Spokojne biegi. Dorzucę czasem na spontanie jakieś podbiegi i kilka ćwiczeń siły biegowej, ale przy tej ilości kilometrów, które wyklepuję, niewiele więcej mi potrzeba. Za to bardzo dużo wykonałem w ostatnim czasie treningu ogólnorozwojowego. Niech świadectwem tego będzie fakt, że zazwyczaj nie przekraczałem miesięcznie 400 przysiadów, a w styczniu była to dawka minimalna… na tydzień.
W najbliższych dniach z pewnością dam znać co z nogą. Na razie idę wrzucić szpinak na patelnię, bo już całkowicie rozmroził się na mojej nodze. Zrobię sobie herbatę i będę wył dalej.
28.01.2018
Update
Opuchlizna zmniejszyła się, wygląda na to, że nie będzie tak źle, jak się zapowiadało na początku. Sądzę, że po tygodniu przerwy, będę mógł wrócić do treningu.
Bartek Olszewski też pauzuje – problemy z biodrem. Balansowanie na granicy kontuzji dobra rzecz. Świadczy o treningu na granicy możliwości i prowadzi do znakomitych wynikow. Powołuje się na słowa starych wyjazdczy, żeby nie było ? Oby przechył następował częściej na właściwą stronę tejże granicy. Tego koledze życzę. Powrotu do zdrowia rzecz jasna również. Kostka wygląda nieźle. Za chwilę balansowanie wróci ze zdwojoną mocą ? Powodzenia!
Dzięki. Zabrzmiało pozytywnie, no może poza tym że Bartek też ma problemy.
Pzdr.
Torebka stawowa ciężka sprawa. Zerwałem w październiku. Teraz trenuję normalnie, ale nadal odczuwam skutki. Mam nadzieję, że u Ciebie lepiej się to zagoi.
pozdrawiam i powrotu do zdrowia życzę!
Hej, dzięki za miłe słowo.
Szybkiego powrotu do zdrowia 😉 pozdrawiam