Jakiś czas temu znajomy zacytował mi słowa maratończyka z życiówką 2:11:20, że „Niektórzy mają do biegania talent, a inni smykałkę – ja mam tylko smykałkę”. Autorem tego refleksyjnego zdania jest Mariusz Giżyński. Jeżeli przekręciłem nieco słowa Pana Mariusza, bardzo przepraszam, z pewnością jednak chodziło o taki właśnie wydźwięk. Mariusz Giżyński jest bez dwóch zdań biegaczem wybitnym, jednocześnie nigdy nie zdobył prestiżowego tytułu, nie osiągnął spektakularnych czasów, ani nie porwał tłumów kibiców nieprawdopodobną rywalizacją z kenijską koalicją na ostatnich metrach maratonu. Przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim podpowiadała mu jego ambicja, czego jestem pewien.
Co w swojej karierze zrobił źle? Co mógł zmienić, żeby pobiec 2:07? Prawdopodobnie nic. Baczniejsi obserwatorzy polskiej sceny biegowej wiedzą doskonale ile pracy i profesjonalizmu wkłada w trening. Od dawna utrzymuje się w absolutnym topie. Robi to, co wszyscy oraz to, czego inni nie próbowali. Talent a smykałka, taka niewielka różnica, jak złoto rzucone na próbę Archimedesa, które okazuje się tombakiem.
Panu Mariuszowi życzę jak najlepszych wyników, byłbym wniebowzięty, gdybym musiał pisać za jakiś czas sprostowanie do powyższych akapitów. Trzymam za Pana kciuki!
Moja smykałka
Nie śmiem porównywać się do zawodników biegających maraton tempem, które jest lepsze od mojego rekordowego na dystansie 10 kilometrów, ale w pewnym stopniu czuję się tożsamy z określeniem różnicy między talentem a smykałką. 140 minut w maratonie to bardzo dobry rezultat, kto uważa inaczej proszony jest o opuszczenie bloga ;). Jednocześnie 2:20 w świecie sportu nic nie znaczy.
Poświęciłem kiedyś kilka godzin i na własny użytek zrobiłem zestawienie statystyczne, które miało dać mi odpowiedź na pytanie: „Gdzie, pod względem wynikowym, kończy się amatorstwo, a zaczyna profesjonalizm?” (uprzedzam pytania – nie, nie mam za dużo wolnego czasu, po prostu interesują mnie czasem dziwne rzeczy :)). Pomijając szczegóły, najmniej zagęszczonym obszarem wynikowym w ostatnich 15 latach był przedział między 2:17 a 2:22. Powyżej tego czasu dało się zauważyć zagęszczenie wyników, podobnie zresztą, jak poniżej granicy 2:17. W sumie nie trzeba robić żadnych zestawień, kto biega poniżej 2:17, ten jest w stanie jakoś „wiązać koniec z końcem” na bieganiu. Ten, kto biega powyżej 2:22 jest tylko 'miłośnikiem’ tej dyscypliny sportu.
Ile pracy, a ile Bożego daru jest w bieganiu maratonu w 140 minut?
Pewnie Was zaskoczę, ale nigdy nie chcę się tego dowiedzieć, chcę po prostu spróbować to osiągnąć. Gdyby zadzwonił do mnie wróżbita Maciej i zaoferował, że powie mi, ile jestem w stanie wycisnąć na maratonie, robiąc wszystko idealnie w swoim treningu, odpowiedziałbym mu, żeby się wypchał. Pewne jest, że nie każdy, mimo najszczerszych chęci, może zbliżyć się do takiego czasu. Podobnie jak to, że przy właściwym treningu i odpowiednich nakładach sił, taki rezultat mogłoby osiągnąć mnóstwo osób. Sądzę, że błąkam się gdzieś między tymi grupami. Z jednej strony obdarzony predyspozycjami do biegania, z drugiej nie na tyle, żeby cokolwiek w sporcie przyszło mi łatwo.
Siadłem dzisiaj do tekstu z myślą o analizie tego: Czy, ile i gdzie mam rezerwy, żeby na wiosnę biegać zdecydowanie szybciej. A skończyło się na rozważaniach egzystencjalnych :).
Na koniec dopiszę tylko, że w takim razie tekst o moich biegowych rezerwach, które chcę uruchomić w 2018 roku zamieszczę następnym razem. Dzięki temu jest szansa, że zachowam samodyscyplinę i taki materiał się faktycznie pojawi ;).
Arigato.
Wrocław jesienią. Fot. Joanna Antoniak
Ciekawe rozważania, sam kiedyś też się zastanawiałem jak dużo do powiedzenia ma talent i to nie tylko w sporcie, ale i w innych dyscyplinach, np. w programowaniu. I z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że talent ma dużo mniejsze znaczenie, niż się może wydawać, a kluczowa jest jednak praca, którą w to włożymy. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby niemal każdy był w stanie te 2:20 w maratonie nabiegać, pod warunkiem, że za sport (niekoniecznie bieganie) zabrał się jeszcze za dzieciaka. Może nawet 2:15 byłoby w zasięgu większości zdrowych chłopaków. Nawet Twoje obserwacje (mało wyników z przedziału 2:17-2:22) zdają się to potwierdzać – generalnie spodziewalibyśmy się w życiówkach rozkładu normalnego, więc im bliżej „średnich” wyników, tym powinny być częstsze. Tutaj tak nie jest i podejrzewam, że w grupie <2:17 nie znajdziesz dużo osób, które doszły do tego bez obozów, treningów po dwa razy dziennie, odpowiedniej regeneracji, diety itp., czyli trenowania na "cały etat". Podobnie powyżej 2:22 – raczej nie ma tam dużo osób, które to wszystko robią, mają 20-30 lat i nie są w stanie się już w żaden sposób poprawić. Myślę, Andrzej, że spokojnie i 2:15 albo lepiej jest w Twoim zasięgu, tylko obawiam się niestety, że może się okazać, że dopiero trenując "na pełen etat", więc pewnie nigdy się o tym nie przekonasz ;). A przedział 2:17-2:22, w którym mamy Twoje 2:20 pewnie jest do "zrobienia" pośrednimi środkami, musisz tylko odkryć te kilka kluczowych rezerw, których poprawa da u Ciebie największy efekt. Powodzenia i czekam na kolejną część artykułu :).
Hej Karol,
Dzięki za komentarz. Twój punkt widzenia jest zbieżny z moim. Liczę, że 2:20 jest 'do ukłucia’ z treningów wykonywanych przed pracą zarobkową, a przynajmniej chcę w to wierzyć. 🙂
„…Najlepszymi zostają nie wybitnie utalentowani, tylko ci, którzy najwięcej trenują. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto osiągnąłby swój sukces bez wylewania potu i tysięcy godzin ciężkiej pracy. Michael przez pięć lat nie opuścił ani jednego treningu. Pływał nawet w Wigilię i swoje urodziny…”
– Bob Bowman, trener Michaela Phelpsa