Przejdź do treści

Wyjście z kryzysu

Nie ma co ukrywać, że ostatnio moje bieganie wymknęło się spod kontroli. Od pewnego czasu w kontekście formy sportowej nadużywam dwóch słów: kryzys i wyjście.

Kryzys
Wiek średni niesie ze sobą kryzys – podobno. Z kolei na pewno kryzys miał miejsce na Wall Street w 27 r poprzedniego stulecia. O kryzysie w związku śpiewał Mezo i na pewno nie był to ten sam kryzys, który dotknął związek – piłkarski, gdy walczyliśmy z Reprezentacją Gwinei o 70 lokatę w rankingu FIFA.

Przyszedł moment, w którym i ja stałem się smutnym posiadaczem kryzysu. Po wtopie podczas Nocnego Półmaratonu Wrocławskiego postanowiłem zakasać rękawy i wziąć się ostro do pracy. Zaparzyłem kawę, wyciągnąłem w pierwszej kolejności notes, a chwilę później również i wnioski z mojej porażki. 40 minut (wszędzie te 40 minut :)) rozmyśleń nad biegową bessą przyniosły potencjalne lekarstwo na całe zło. Postanowiłem, że stawiam grubą kreskę w kalendarzu i od poniedziałku 26. czerwca staję się lepszym biegaczem.

Czułem, że zaczynam napierać, że znowu wszystko może zależeć tylko ode mnie. Mój napór trwał 48 godzin, do momentu, gdy wyszedłem na pierwszy trening jakościowy – 15 km w narastającym tempie. Pierwsza piątka po 4:00 – spoko, druga po 3:45 – umarłem… i skończyłem trening z kwaśną miną. Siadłem załamany w domu i co chwila pytałem się, co takiego się stało, że 2 miesiące temu robiłem 15 km po 3:30 ze względnym luzem, a dziś nie mogę biec tempem 3:45 ?!

Zacząłem ponownie robić same spokojne rozbiegania, głównie dlatego, że bałem się uczucia, które pojawiało się w tej samej chwili co tempo z '3′ z przodu na wyświetlaczu zegarka. W pewnym momencie nie wiedziałem co bardziej mnie pożera, brak sił i wytrzymałości fizycznej, czy dołek psychiczny, który towarzyszy kiepskiej formie.

Punktem kulminacyjnym stał się trening przeprowadzony wspólnie z Adamem i Grześkiem na wałach za akademikami AWF-u. Ponownie podszedłem do mocnej, ale stopniowo rozkręcającej się jednostki – 15 km w narastającym tempie. Ruszyliśmy razem od tempa 4:00. Po 4 km chłopaki ostro przyśpieszyli… tak sądziłem, a okazało się, że zaczęli biec o 5 sekund na kilometr szybciej. Ja natomiast nie mogłem podnieść wyżej nogi. Dramat, muł i wodorosty.

Wyjście
W życiu można wyjść na ludzi, panie natomiast mogą wyjść za mąż. Niegrzecznym uczniom nauczyciel każe wyjść z klasy. Niektórzy próbują wyjść z trudnej sytuacji, poszukując często wyjścia jedynego i słusznego. Brytyjczycy postanowili wyjść z UE, ale czy wyjdzie im to na dobre – tego nie wiem.

Wiem natomiast, że najbardziej upragnionym wyjściem, które stało się obiektem mojego pożądania, stało się wyjście z biegowego kryzysu.

Niemoc trwała, a czas uciekał. Czerwiec okazał się najgorszym miesiącem w bieganiu, jaki kiedykolwiek mi się przytrafił. Luzowanie na treningach nie pomagało, zwiększenie obciążenia nie dawało efektu, wszystko co robiłem było bez wyrazu. I wreszcie, zupełnie nie wiem czemu, skąd i w jaki sposób, zaliczyłem jakimś cudem takie jednostki:

  • Niedziela: 28 km śr. po 4:08 ze względnym luzem (bez szału, ale 2 dni wcześniej 15 km prawie mnie zabiło)
  • Wtorek: 15 km w narastającym tempie od 3:45 do 3:25 na końcówce! Śr. tempo 3:33
  • Czwartek: 3 x 3,3 km w tempie 3:18 z przerwą 2 minuty. Jednostka jak za starych dobrych czasów 🙂

Oczywiście czwartek, to już przesada, niemożliwe żebym tak nagle zaczął biegać na takich prędkościach, ale nawet, gdy ufundowałem sobie wyścig na treningu (nie róbcie tego!) to psychicznie bardzo się podbudowałem. Sam nie wiem, jak to możliwe, że impas został przerwany tak gwałtownie.

Tyle samo prawd i ile kłamstw rządzi całym światem mym” śpiewała Izabela Trojanowska. Pani Izabela z bieganiem miała prawdopodobnie niewiele wspólnego, a mimo tego wiedziała, jak przewrotne jest życie biegacza. Trudno jest mi wytłumaczyć mój dół treningowy (Konsekwencja Wingsa? Za słaby trening? Za mocny trening?). Tym bardziej w ogóle nie potrafię pojąć jak, i czy to w ogóle możliwe żebym odmienił swoją dyspozycję w ciągu 2 dni. Coś ewidentnie się odblokowało i znowu mam ochotę na szybkie bieganie. Liczę, że seria 3 ciężkich jednostek, to nie przypadek i teraz już na serio jestem w ataku ;).

Czas pracować nad formą, bo jesienne maratony zbliżają się nieubłaganie! A wszystkim, którzy zagubili się na moment w biegowej spirali życzę odnalezienia wyjścia z matni i walki o kolejne życiówki. Zgubienie formy może przytrafić się każdemu.

6 komentarzy do “Wyjście z kryzysu”

  1. To krzepiące, że tacy mocarze też mają słabsze dni. Chociaż oczywiście życzę Ci ich jak najmniej! 😉
    Ale swoją drogą, można dostać kręćka, od takiego falowania formy praktycznie z dnia na dzień. Bądź tu mądry i pisz wiersze 😉

  2. Czytam z zaciekawieniem, bo tez miałem podobny problem. Z jednej strony z pewnością wpływ miała temperatura i zmiana godzin treningów – z porannych na wieczorne. Ale drugim elementem była nieprawidłowa dieta. Nie tylko brakowało mi 500-600 kalorii dziennie (co akurat było dobrze widziane przy zrzucaniu wagi) ale przy tym miałem niedobór węglowodanów, które stanowiły tylko 30-40% mojej diety. Wystarczyło nieco więcej zjeść i dodać nieco węgli, żeby siły wróciły. Tydzień prowadziłem dzienniczek z posiłkami. Polecam sprawdzić, bo to nie tylko może być kwestia treningu.

    1. Obniżanie masy ciała poprzez kontrolowane obcięcie kcal + zwiększanie kilometrażu niemal zawsze niesie ze sobą kłopoty. To też sprawdziłem swego czasu. 🙂
      Najważniejsze, że szybko zdiagnozowałeś problem u siebie i dzięki za podpowiedź.

  3. Oj, tekst trafiający w punkt. U mnie wydarzyło się coś podobnego.. Styczeń, luty to znakomite bieganie, dwie życiówki i radocha pełna, mimo że śnieg i mróz dookoła. Marzec to już, jak ja to mówię „biegowy żółwik” Męczyłem się przy najwolniejszym truchcie! Do tego stopnia, że momentami musiałem przechodzić w marsz! Chyba troszkę przesadziłem z szybkimi odcinkami w tej zimy… Nawiasem mówiąc, a raczej pisząc, szybsze odcinki biegało mi się lepiej niż truchty. Jak to możliwe?? Chyba nigdy nie przestanie zaskakiwać mnie bieganie, Że tak sobie pozwolę porymować ? Nagle, w kwietniu, żółwik, ni stąd ni zowąd, ustąpił miejsca biegowemu zającowi. Wszak Wielkanoc była, to może i dlatego? ? W maju było podobnie, no a czerwiec i jak na razie lipiec, to chyba najszybsze miesiące w mojej zabawie w przebieranie nogami. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej denerwuję. No bo pewnie długo taki stan nie poyrwa. Chcąc nie chcąc, pomału zaczynam wypatrywać żółwika, który pewnie gdzieś tam się czai w ukryciu… A może nie? Może jestem właśnie świadkiem, cytując znakomitego gospodarza owego bloga:
    „efektu aha” ? Oby! I tego, wszystkim tu obecnym z całej mocy życzę! ?

    1. Mam wrażenie, że biegacz zawsze jest zestresowany, bo jak słusznie zauważyłeś albo forma jest i boisz się, że za wcześnie, albo nie ma i boisz się, że nie przyjdzie wcale 😉

Skomentuj Andrzej Witek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *