Przejdź do treści

Orlen od kuchni – czyli Magda Gessler polskich biegów

Znaleźć się „na” niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie.

Nie znajdę chyba lepszych słów, które oddadzą, to co działo się za linią mety Orlen Warsaw Maratonu. Naprawdę, nawet Jim Carrey w filmie „Truman Show” był mniej zdezorientowany tym, co się wokół niego dzieje – niż ja tego chłodnego, niedzielnego przedpołudnia. Zastanawiam się nad tym, że w dobie newsów z Twittera i nieustannego przepływu informacji, coś co nazywam relacją ma raczej mizerną żywotność. Dlatego poniższe wydarzenia, to raczej zapis chronologiczny tego, co przytrafiło się amatorowi na najsłabiej obsadzonych MP w maratonie od 1972 roku.

2:28:04 – mam mieszane uczucia. Jestem potwornie zmęczony i zgięty w pół próbuję złapać oddech. Trwa to jakieś 3 sekundy i nagle zaczyna się coś, co przypomina plan filmowy amerykańskiego kina akcji. Ktoś woła – Cięcie! – i w koło zaczyna biegać kilka osób w jednakowych strojach z wielkimi słuchawkami i mikrofonami przy ustach. Jedna z nich pyta się jak się nazywam, druga wkłada mi plakietkę na szyję, a trzecia owija mnie folią termiczną. Pomyślałem, że jednak co stolica, to stolica. Może pakiet startowy szału nie robił, ale opieka na mecie – pierwsza klasa.

Sam z tego całego zamieszania niewiele rozumiem, karzą stać – to stoję, pytają – to odpowiadam. Przyznam, że w tamtym momencie bardziej interesowało mnie jak poszło Izie i Grześkowi, którzy właśnie wbiegali na metę. Grzesiek skończył z wynikiem 2:29 z małym haczkiem. Natomiast, Iza pobiegła 2:29:55 i tym samym zrobiła minimum na MŚ. Widzę, że momentalnie pojawia się przy nich człowiek z tajemniczej „ekipy”. Podchodzę bliżej, zamieniamy z Grześkiem dwa słowa, ale natychmiast przerywa nam ktoś 'Ważny’, wskazuje na dwójkę mężczyzn stojących obok i zaczyna tłumaczyć:
– Ci panowie, to Wasi wolontariusze. Muszą być cały czas tuż obok. Za moment podjedzie bus, który zabierze Was na kontrolę antydopingową na Stadion Narodowy (stadion znajdował się jakieś 600 metrów od mety).

Grzesiek od razu wyczuł, o co dokładnie chodzi i powiedział, że nie jesteśmy klasyfikowani w MP, ponieważ nie posiadamy licencji PZLA. Informacja ta została puszczona mimo uszu. Generalnie, każda kolejna próba zakomunikowania tego faktu kończyła się mniej więcej takim stwierdzeniem:
– … mam jasne wytyczne… dostałem dokładne informacje… taka jest procedura, mam przywieźć pierwszych Polaków na kontrolę…

Być może w ciepłe, słoneczne popołudnie, trzymając w ręku lemoniadę, podjęlibyśmy mocniejszą polemikę odnośnie tego, kto – i według jakiej organizacji – w tym kraju jest Polakiem. Jednak, po przebiegnięciu 42 kilometrów w silnym wietrze, mając drgawki od zimna i trzymając w ręku jedynie folię termiczną, niewiele myśląc, wykonywaliśmy posłusznie polecenia.

Wsiedliśmy do VIP-busa i po 3 minutach byliśmy w specjalnie wydzielonej strefie dla elity. Oczywiście, na miejscu czekała już wyluzowana afrykańska paczka oraz Artur Kozłowski – świeżo upieczony Mistrz Polski. Dzięki uprzejmości Karima (mojego wolontariusza), mogłem telefonicznie poinformować Asię, że obecnie znajdujemy się na kontroli antydopingowej.

„Piss-room”
Weszliśmy do pomieszczenia, które nazwałem „sik-roomem”. Siadłem sobie spokojnie między Olimpijczykiem z Rio i Panią z Białorusi, która dosłownie przed chwilą zarobiła 70 tys. złotych i… czekałem – swoją drogą, to powinna zaproponować jakiś obiad na swój koszt w ramach rewanżu za bieg na plecach przez 30 kilometrów :). Nie byłbym sobą, gdybym nie wykorzystał okazji i nie zagadał do Artura Kozłowskiego. Zresztą obecność dwóch gości z Psiego Pola w tak elitarnym gronie – którzy o 5:30 biegają dookoła bloków przed robotą, wywołała uśmiech u niejednej osoby.

Po jakiś 30 minutach i ok. 1,5 litra wypitych płynów, każdy z obecnych wiedział, że jako jedyni zawodnicy w całym towarzystwie nie mamy ani licencji PZLA, ani suchych ubrań do założenia. Problem polegał na tym, że wszyscy z elity mieli przygotowane ubrania w specjalnych strefach. Nasza sytuacja natomiast, wyglądała tak: Grzesiek zostawił swoje rzeczy w depozycie, moje natomiast miała przy sobie Asia.

Po chwili padło zbiorcze pytanie, czy komuś chce się siku. Chętnych nie było, więc ponownie zapakowano nas do VIP-busa i zawieziono z powrotem w okolice mety na dekorację Mistrzostw Polski. Siedziałem na tylnej kanapie jak zbity pies, cały mokry i zmęczony obok przebranych w świeżutkie dresy: Przemka Dąbrowskiego i Artura Kozłowskiego – i choć mama zawsze powtarzała żebym nie zadawał się z dresiarzami, to sądzę że tym razem przymknęłaby oko 😉. Dzwoni telefon, Artur sięga do kieszeni, przez ramię zerkam na wyświetlacz, a tam: „Henio Szost” – z gratulacjami – pomyślałem, że do mnie może się nie dodzwonić, telefon został u Asi w torbie.
Popatrzyłem przez okno i zacząłem się zastanawiać, co ja tu właściwie robię? 🙂

Podjechaliśmy pod scenę, zrobiło się ogromne zamieszanie. Tłumy wbiegały na metę, natomiast organizatorzy prawdopodobnie zorientowali się, że coś jest nie tak z klasyfikacją MP. Wszyscy z „ekipy” biegali wkoło i na przemian informowali mnie, że: mam czekać, mam iść, że jestem już wolny, że jednak wolny nie jestem. W tak zwanym międzyczasie zdążyłem się tak bardzo wychłodzić, że po głowie zaczęły chodzić mi myśli rabunkowe na widok ubranych finiszerów. Na moje szczęście, Karim ponownie stanął na wysokości zadania i wprowadził Asię do strefy biegaczy. Ubrałem się we wszystko co miałem w torbie i ponownie … czekałem.


Nasi wolontariusze – dzięki za pomoc!

Trwało to jakieś kolejne – 40 minut?! Nikt nie potrafił przekazać spójnej informacji, co właściwie mam robić. W końcu, podszedł jakiś gość, informując mnie, że przyjdzie jakiś inny, ważniejszy – i powie mi o moich prawach – wiecie, coś w stylu: masz prawo zachować milczenie. Wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie.

Teraz będzie fragment, w którym będę trochę jak Magda Gessler polskich biegów masowych. Byłem już poirytowany całym zamieszaniem i nie kryłem tego. Z natury jestem bardzo spokojnym człowiekiem, a tu nagle idzie w moją stronę dumny gość, ja mu się elegancko przedstawiam ze sztucznym uśmiechem, który wyraża moją nadzieję na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Natomiast, Szanowny Pan X wymachuje mi przed nosem kartką z wynikami i cytuje regulamin. Ręki mi nie podał, przedstawić się, nie przedstawił – choć w sumie powinien być usprawiedliwiony, bo po dwakroć podkreślił, że jest dyrektorem.

To wszystko co chciałem napisać odnośnie mojego bezpośredniego kontaktu z organizatorami. Cała sytuacja została odwrócona do góry nogami, oczekiwałem informacji o kolejnych krokach postępowania, a dostałem wiadomość, że nie mam podstaw do ubiegania się o medal MP – WTF?! Przecież wiedziałem o tym jeszcze przed strzałem startera i ani przez chwilę nie dyskutowałem o tym, że medal należy się mnie!

Znowu czekanie… w końcu ceremonia dekoracji skończyła się, przy okazji spotkałem prawowitego brązowego medalistę Mistrzostw Polski – Radka Kasprzaka. Przekazałem zasłużone gratulacje i jako, że z Radkiem znamy się nie od niedzieli, to w obliczu tego całego zamieszania trochę pożartowaliśmy.

Okazało się, że mimo tego, że nie jestem klasyfikowany w MP muszę dokończyć procedurę kontroli antydopingowej. Grzesiek był „już” wolny, a więc ponownie: VIP-bus -> piss-room -> czekanie… – Oglądaliście może „’Requim dla snu” ?? Po 20 minutach kolejna informacja: muszę jechać z powrotem w okolice sceny, będę dekorowany w kategorii Polski debiut na Orlenie – w jednej chwili skrót OMW zmienia się w OMG! Przepraszam za określenie, ale powiedziałem wówczas otwarcie, że mają niezły 'burdel’.

Sama dekoracja była oczywiście miłym przeżyciem, jak również możliwość przebywania w namiocie naszpikowanym gwiazdami polskiej LA, które człowiek ma zazwyczaj okazję oglądać tylko w TV. Przy komentarzu Rafała Patyry, Oktawia Nowacka wręczała mi statuetkę oraz czek na 2 tys. zł. Było pewne, że tego dnia w restauracji kartę menu zacznę czytać od dolnych pozycji :D.


Tego Pana chyba nie muszę Wam przedstawiać 🙂

W końcu, po 6 kursie wypasioną Audicą, mój pęcherz sam stwierdził, że pora się 'wysiusiać’. Napiszę tylko tyle, że jeżeli komuś, w jakiś sposób udałoby się podmienić próbkę moczu, albo sfałszować wyniki badania, to musiałby być drugim Davidem Copperfieldem – tu pojawia się pomysł na kolejny wpis.

W taki oto sposób, moja przygoda z Orlen Warsaw Marathonem dobiegła końca.

Wynikowo -> sukces jest, jednak umiarkowany.
Emocjonalnie -> aviomarin powinien zostać moim głównym sponsorem.
Finansowo -> bardzo pozytywnie (jeżeli po tym wpisie, w ogóle mi wypłacą kasę, na dodatek Asia czeka na nową sukienkę :))
Medialnie -> jeszcze odpisuję na smsy.

Organizacyjnie – poza jednym 'ważnym’ wyjątkiem, wszystkim chcę gorąco podziękować, a w szczególności podziękowania należą się wolontariuszom. Mam wrażenie, że czym wyższe stanowisko w organizacyjnej piramidzie, tym bardziej ludzie oderwani są od realiów. U podstaw – świetna robota! Śmiało mogę polecić Orlen, jako dobry, polski maraton. Proceduralne tryby trochę zmieliły chłopaka z Psiego Pola, ale za to będzie miał on, co opowiadać wnukom. 🙂

Do zobaczenia na Wingsie!


Symbol organizacyjnego zamieszania – Na zdjęciu Radosław Kasprzak, podpisany „Ja”, a pierwszy był Artur Kozłowski.

 

15 komentarzy do “Orlen od kuchni – czyli Magda Gessler polskich biegów”

  1. Narobiłeś, Andrzeju, zamieszania. 🙂 W PZLA musieli nie być zadowoleni, bo to sytuacja trochę ośmieszająca dla związku.
    Być może dzięki tobie powróci utopijny pomysł „oczipowania” wszystkich amatorów. 😉

    1. W zasadzie, to dla mnie bez znaczenia co będą chcieli z tym robić. Prawdopodobnie nie zrobią nic, bo chyba nie jestem pierwszym takim przypadkiem w historii MP. W każdym razie, niczego to nie zmienia w moim podejściu do biegania. Azymut na 140 minut obrany i chcę to zrobić z bez względu na przynależności lub jej brak w odpowiednich strukturach.

  2. Andrzeju, śledzę Twojego bloga od czasu półmaratonu w moim rodzinnym Szczecinie. Gratuluję pasji i wytrwałości. Amatorów cenię znacznie bardziej od zawodowców. Łączenie nauki czy pracy zawodowej z „bieganiem dookoła bloków o 5:30” wymaga ogromnej determinacji, pasji i chęci robienia czegoś niezwykłego. Trzymaj się mocno i nie poddawaj, inspirujesz mnie do tego, aby wieczorem (moje życie rodzinne wyklucza poranne bieganie) po wykąpaniu małych dzieci i ogarnięciu domu wyjść z domu i ruszyć dookoła mojej wsi 🙂 Fajnie przeżywasz swoją młodość, oby tak dalej.
    Odnośnie zamieszania z MP mężczyzn w maratonie. Pewnie jest to marzenie ściętej głowy, ale PZLA mogłaby ustalić, że MP na dystansach ulicznych (10, 1/2 i maraton) nie są potrzebne żadne licencje i obywatelstwo polskie potwierdzone dokumentem tożsamości wystarcza do automatycznego przypisania zawodnika do kategorii mistrzostw polski. Biegłem połówkę w Pile i byłem bardzo ciekawy, które miejsce zająłem wśród Polaków. I domyślam się, że nie tylko ja 🙂
    Pozdrawiam

    1. Dzięki za ten komentarz. Jak ktoś Ci mówi, że go motywujesz do wyjścia z domu, to ta motywacja wraca jak bumerang! Poważnie, wielkie dzięki 🙂
      Z MP już mi się nie chce ciągnąć tematu 😉

  3. Kibicowałem Wam (Grześkowi i Tobie) w Sobótce i kibicowałem na Orlenie,ale już nie na trasie tylko przed smartfonem. Jadnak ta cała zadyma z MP to przegięcie o czym pisałem już Grześkowi. Graty za wynik i trzymam dalej kciuki!

  4. Andrzej, troszkę przesadzasz z opisywaniem się jako „Chłopak z Psiego Pola”. Jesteś już znanym biegaczem w kraju. I bycie na kontroli antydopingowej wśród czołówki maratonu powinno być dla Ciebie normalką, bo byłeś w czołówce maratonu, top 10. Ja w 2012 roku w Dębnie, byłem w top 20, jako 6 Polak, i także byłem na kontroli. W prawdzie nie wozili mnie Audicą 😉 i podejście do zawodników było inne niż to co opisujesz. Niemniej mój wynik był zbliżony do Twojego (2:26:30, który osiągnąłem pracując już od 4 lat od 6-15).

    Andrzej, jesteś ELITĄ (nadzieją) polskiego maratonu, zacznij się przyzwyczajać do takiego traktowania na dobrych zawodach. Jak już osiągniesz te 140 min to się dopiero zacznie 🙂

    1. Barcel, widzę że zachowałeś w komentarzu humorystyczny wydźwięk tekstu ;). Miło mi, że tak uważasz. Zgodze się również, że udzielam się w środowisku biegowym, ale to nie zmienia faktu, że nadal jestem chłopakiem z Psiego Pola 😉

  5. Widziałem Twój finisz na żywo, wielki szacunek za wynik i gratulacje ?
    Z niecierpliwością czekałem na ten wpis, jak zawsze świetnie napisane. Szkoda tylko, że nie startujesz częściej, relacje byłyby obowiązkową lekturą ?
    Jeśli chodzi o mnie, startowałem na 10 km, miałem zameldować, a więc tendencja utrzymana, nabiegałem 34’31” , tak a propo mojego poprzedniego komentarza ? Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów

    1. Dzięki! Super wynik! 35′ na dychę to już nie w kij dmuchał. Musisz uważać Rafał, bo niedługo kontrola dotknie również Ciebie 🙂

Skomentuj barcel Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *