Przejdź do treści

Treningowy efekt „Aha!”

Nazbierało się kilka kwestii w moich biegowych poczynaniach, które uważam za warte poruszenia. W zasadzie mógłbym się dzielić nimi na bieżąco, wrzucając co świt selfika z kilometrażem, który przyprawia o zawrót głowy rasowych kanapowców – jednak nie potrafię. Mam wewnętrzny opór przed zostaniem kuglarzem, który na swoim fb podrzuca, co raz to więcej i więcej treningów, które udało mu się zrealizować. A gdy światła jupiterów kierują się w inną stronę, postanawia zrobić „coś więcej” – może by tak wykręcić numer z płonącymi pochodniami?

Zresztą, przekroczyć Rubikon nie jest trudno. Dla otrzeźwienia warto zadać sobie czasem pytanie, co jest celem naszego treningu: wypełnienie dzienniczka, czy jak najlepszy rezultat w dniu zawodów?

Pomarudziłem, jak na Polaka przystało, a teraz do konkretów:

Biegowe karate
Zarówno w literaturze, jak i kinematografii poświęconej sztukom walki, przewija się bardzo często motyw „ucznia i mistrza”. Przeważnie mistrz ma ogromny wpływ na ukształtowanie swojego ucznia, co jest sprawą dość oczywistą. Uczeń zderza się z kolejnymi fazami szkolenia, które zmieniają go zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Jednym z moich ulubionych etapów jest nauka wykorzystywania zmysłów podczas walki, a konkretnie moment, w którym mistrz zakłada na oczy czarną opaskę podopiecznemu aby ten zaczął w większym stopniu korzystać ze słuchu, czucia ciała w przestrzeni i co tam jeszcze sobie wymyślimy. Na początku dostaje łomot za łomotem, później jest coraz lepiej, aż ostatecznie, w decydującej chwili, pokonuje łotrów z zamkniętymi oczami.

Ja – uczeń. Garmin – mistrz. Natomiast, pas HR od mojego pulsometru od jakiś 2,5 tygodnia stał się opaską na oczy podczas treningów. Ujmując sprawę bardziej rzeczowo: pas HR przestał działać. Wymiana baterii nie pomogła, musiałem zgłosić problem do pomocy technicznej. Czekam na nowy sprzęt. W treningowym międzyczasie wykonałem 6 akcentów, podczas których kierowałem się zazwyczaj relacją: tempo-tętno. Pozbawiony pasa HR, jak ten ślepiec uczę się interpretować pewne odczucia mojego organizmu. Liczę, że ta przymusowa lekcja „czucia wysiłku”, zaprocentuje i stanę się lepszym biegaczem. Trochę fantazjuję, ale życie z fantazją jest przyjemniejsze :). 

Efekt Aha!
Inaczej znany jako olśnienie lub efekt eureka – to takie zjawisko, które każdy z nas przeżył wielokrotnie w sytuacji, gdy zderzył się z problemem, którego początkowo nie był w stanie rozwiązać, jednak bazując na zasobach wiedzy i umiejętności w naszym mózgu tworzy się nowe połączenie między neuronami, które momentalnie podsuwa nam rozwiązanie problemu. Nazwa, jak nietrudno się domyślić, wzięła się od spontanicznego i dającego wiele radości momentu, w którym mówimy: „AHA, już wiem!” – tak przynajmniej tłumaczy to neurobiologia.

Moment olśnienia potrafi być tak przyjemny, że zostaje zapamiętany (utrwalony w mózgu), na tyle głęboko, że już nigdy miniony problem – problemem nie będzie. 

Z dzieciństwa (2 lub 3 kl. SP) pamiętam lekcję matematyki, na której uczyliśmy się posługiwać kątomierzem. Wiedziałem, że kątomierz może zmierzyć kąty do 180 stopni. Druga rzecz, którą wiedziałem, to że koło ma 360 stopni. Problem przed jakim postawiła nas nauczycielka brzmiał: Jak zmierzyć za pomocą kątomierza kąty rozwarte? W klasie panowała długa cisza. I nagle, nie mam pojęcia skąd, olśniło mnie: zmierzmy kąt poza figurą i odejmijmy go od 360 stopni! Teraz myślę, że to cholerny banał, ale w tamtym momencie czułem się jak Stefan Banach. 

I co to ma wspólnego z bieganiem? Już kiedyś o tym pisałem – nasza sportowa forma nie rośnie liniowo. Każdy by chciał aby jego dyspozycja rozwijała się równomiernie z tygodnia na tydzień. Do tego jesteśmy strasznie zakręceni na punkcie symetrii. Pierwszy z brzegu plan treningowy wygląda w kolejnych tygodniach tak: 5 x 800, następnie 5 x 900, dalej 5 x 1 km. Trudno się do takich założeń przyczepić. Logicznie – jest, metodycznie – jest. A jednak jestem coraz bardziej przekonany, że rozwój sportowej formy przypomina efekt „aha”.

Biegasz: 5 x 1 km – idzie do dupy, za tydzień biegasz ten sam trening – idzie do dupy (…) 5 tydzień z rzędu idziesz na trening 5 x 1 km – i wychodzi jednostka przynajmniej o 3 poziomy sportowe wyższa, niż dotychczas. Przychodzi taki moment, że organizm robi „treningowe aha!” i jesteś na nowym poziomie. 

Nie należy mylić tego z drogą na skróty. Metodyka i logika są niezbędnymi warunkami, które musimy dostarczyć do rozwoju. Ponadto, ktoś kto biega 45 minut na dychę nie zrobi nagle wyniku 35 minut, ale już sytuacji, w której z poziomu 45′ biegacz przeskakuje na 42′ i nigdy więcej nie wraca do poprzedniego poziomu, znam sporo. 

Jestem po tygodniu, w którym mój organizm zrobił „aha”. Wiedziałem z poprzednich przygotowań, że ten moment nastąpi, ale niepokoiło mnie, że tak długo nie nadchodził. Wreszcie jednak się pojawił. Sinusoida pewności siebie poszła w górę i z nadzieją spoglądam w stronę wiosennego maratonu. Co prawda przydałyby się jeszcze z dwa skoki formy, jednak jak na połowę lutego jest nieźle. Dwa poprzednie przygotowania maratońskie przestrzeliłem z formą startową, więc szansa, że tym razem się uda jest obiecująca.

Tydzień:
– 160 kilometrów
– bieganie po Ślęży – 22 km (śr. tempo 3:48)
– ciągły – 16 km po 3:40
– długie wybieganie – 33 km (śr. tempo 4:06)

8 komentarzy do “Treningowy efekt „Aha!””

  1. U mnie to częściej spotykam się z efektem „Oho…No to się porobiło”
    😉
    Ale czekam cierpliwie na „Aha!”.
    Powodzenia, zdrówka i fantazji! 😉

  2. U mnie „Aha” nastąpiło w styczniu. Nareszcie! Czekałem na połamane tej 50-tki prawie pół roku. Jeszcze w październiku było 50.12… W tym momencie dołożyłem do zestawu „tempówki” i w styczniu zrobiło się 48.36, tydzień później 47.47 ? W lutym 46.46 (chyba zacznę grać w totka) i z niecierpliwością zaczynam wypatrywać następnego „Aha”. No bo kolega Andrzej napisał, że co jakiś czas przychodzi! ? Życzę szybkich treningów i skutecznej regeneracji! Bądź na odwrót ???

  3. Pierzesz go często? (HR)
    U mnie nasyca się solą czy tam czymś między elektrodami i powstaje małe „przebicie”. Po praniu działa, więc go oklejam jeszcze taśmą klejącą przez środek między tymi elektrodami i daje radę.

  4. Świetnie czyta się Twoje wpisy, zupełnie inne od większości blogów biegaczy ? Trzymam kciuki za dobry wynik na wiosnę ? Ja chyba też czuje efekt „Aha” , tylko czy znajdzie on potwierdzenie na zawodach. Mam krótki biegowy staż, zacząłem w styczniu 2016, w kwietniu pobiegłem dychę w 44’58” , w czerwcu 39’40” a w październiku 37’20” a piątkę w 17’18”. Teraz jest luty, treningu idą ok, czuję się już na lepszy wynik ale tym bardziej mam obawy czy uda się poprawić, im bliżej startów to jeszcze narasta. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *