Każdy amator w początkowej fazie swojej biegowej przygody przechodził podobny scenariusz: zakładał buty, spodenki, koszulkę i… szedł biegać. Biegał zupełnie beztrosko, kiedy mu się podobało i tyle, na ile miał ochotę. W pewnym momencie zaczął mierzyć czas swoich treningów, jednak sam czas to za mało. Jesteśmy przecież coraz mocniejsi i w tym samym czasie, dobiegamy na naszej ulubionej trasie 3 domy dalej. Pora zatem zacząć mierzyć przebiegnięty dystans. Pół roku później, gdy wszystkie okoliczne ścieżki były już zmierzone, spotkał na treningu kolegę, który rzucił od niechcenia: „Jakie masz średnie tętno?” – zapadła cisza. Przynajmniej do kolejnego spotkania, bo nazajutrz anonimowy bohater niniejszej historii, wyszedł na trening uzbrojony w buty, spodenki, koszulkę i… stoper, i odbiornik GPS, i pulsometr i…
Tym wstępem chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że biegowe technologie zabijają, to co bywało często motorem napędowym do wyjścia z domu, czyli biegową frajdę! Niestety to nie wszystko, okazuje się, że potrafią wyrządzić jeszcze większą krzywdę, w szczególności początkującym biegaczom.
Dla jednych bieganie jest czasem relaksu, swoistym katharsis, które przechodzą na biegowej ścieżce. Dla drugich, potrafi być przyjemnością, jednak gdyby nie możliwość rywalizacji, nie decydowaliby się na codzienne treningi (moja grupa :)). A z kolei dla trzeciej grupy osób, bieganie jest jedynie mało przyjemnym środkiem prowadzącym ich do wymarzonego celu, jakim jest: zrzucenia wagi, poprawy stanu zdrowia itp.
Co z tym wszystkim wspólnego mają super wypasione zegarki, które można kupić za czterocyfrowe kwoty?
A no mają dużo. Jeżeli jesteś naturszczykiem, dopiero zagłębiasz się w biegowy świat, każdy trening jest dla Ciebie podróżą w nieznane – nie kupuj sobie super zegarka, który wszystko zmierzy! Poważnie! Z moich obserwacji wynika, że na początku naszego biegowego rozwoju, zmierzone – tempo, tętno, dystans – jedynie utrudniają postępy. Jeżeli dopiero zaczynamy nasze truchtanie, nasz organizm jest często „rozregulowany”. Okazuje się, że możemy biegać na wyższym tętnie, niż wprawieni biegacze oraz że przesilamy się próbując utrzymać określone tempo, które rzekomo jest dla początkujących najlepsze. A klasyką jest bicie na każdym kolejnym treningu rekordu w przebiegniętej odległości.
Przez takie zachowanie stajemy się niewolnikami super zegarka, bez którego jak twierdzi producent skończymy marnie. I owszem skończymy marnie, jeżeli się nie opamiętamy i nie zaczniemy kierować się zdrowym rozsądkiem i kontrolą naszego samopoczucia. Jasne, na początku będziemy popełniać błędy, ale po kilku tygodniach, miesiącach, nauczymy się słuchać organizmu i będziemy mogli skutecznie sterować intensywnością treningów.
Przykład z życia:
Miałem okazję, co zresztą zainspirowało mnie do napisania tego tekstu, widzieć przypadek 'upośledzenia technologicznego’ (mój słowotwór). Na grupowym treningu, uczestnicy mieli za zadanie wykonać kilkukilometrowy bieg z narastającą szybkością. Warunek był taki, że pierwsze okrążenie wykonują w tempie spokojnego rozbiegania, a na każdym kolejnym przyśpieszają o ok. 10 sekund. Naturalnie większość biegających była uzbrojona w zegarki z pomiarem dystansu i tempa. Mnie jednak zainteresowało kilka osób, które z różnych przyczyn takiego sprzętu nie posiadły. Biegacze ruszyli, ja natomiast kontrolowałem przebieg treningu i prowadziłem obserwacje.
Czego się dopatrzyłem?
W gronie osób, które nie posiadały tego dnia elektroniki przy sobie, stworzyły się dwa fronty. Jeden składał się z osób, które wykonały trening najlepiej ze wszystkich uczestników. Każde kolejne okrążenie było biegane szybciej. Czasami przyśpieszenie z kilometra na kilometr wynosiło 7 sekund, czasami 12, ale wszyscy w tej grupie zachowywali stosunkowo równe przyśpieszenie. Drugą grupę stworzyły osoby, które pogubiły się na treningu zupełnie. Początek – za mocny, kolejne kilometry wolniej, zamiast szybciej. Po mojej korekcie, przyśpieszenie – za mocne. Później znowu czasy coraz wolniejsze.
Po treningu zacząłem drążyć, co było przyczyną takiego stanu rzeczy. Znalazłem tylko jeden, ale sądzę, że kluczowy czynnik. Z dwóch grup, które nie miały super zegarka, jedną stworzyły osoby, które po prostu nigdy nie mierzą tysiąca danych. Biegają „na czuja” i one wykonały trening bardzo dobrze. A druga grupa zrzeszała kilka osób, którym akurat się sprzęt rozładował, padł system, zapomnieli, stracili sygnał i inne dziwne historie.
Właśnie te osoby, które zupełnie nie radziły sobie z czuciem tempa, skłoniły mnie do refleksji. Poziom ich 'technologicznego uzależnienia’ spowodował, że nie potrafiły odnaleźć się na stosunkowo prostym treningu. Były tak zagubione, że miały problem z oszacowaniem tempa spokojnego biegu, czyli tempa – komfortowego!
Warto dodać, że uczestnicy, którzy mieli dane pomiarowe i zazwyczaj z nich korzystają, wypadli przyzwoicie. Towarzyszył im jednak nawyk, nieustającego spoglądania na tempo chwilowe. Czasami prowadziło, to do niepotrzebnego szarpania, ale można uznać, że zadanie wykonali dobrze.
Kiedy sam kupiłem wypasiony zegarek?
Żeby Wam bardziej namieszać napiszę, że obecnie nie wyobrażam sobie biegania bez wypasionego zegarka. Obecnie, czyli gdy zbliżam się do przebiegniętych 20 000 kilometrów. Biegając na poziomie 2:30, muszę przywiązywać uwagę do bardzo wielu czynników i dobry zegarek mi w tym pomaga, ale zdecydowałem się na jego zakup dopiero 1,5 roku temu!
Na maratonie w Poznaniu w 2014 roku, korzystałem z zegarka ze stoperem, który kupiłem w Lidlu za 50 zł. Przeleciałem na nim całe przygotowania. Miałem zmierzoną rowerem tylko jedną trasę, którą wykorzystywałem do biegów tempowych. Spokojne treningi robiłem na czuja. Kilometraż liczyłem orientacyjnie. Efekt – kolejny maraton, kolejna życiówka (2:37).
Obecnie obserwuję znacznie więcej danych, ale w zdecydowanej przewadze są to informacje wtórne, z których korzystam po zakończonym treningu, w celu wyciągnięcia wniosków, a nie po to, żeby na siłę kombinować w trakcie biegu.
Dopiero od 1,5 roku korzystam z większej ilości danych
Morał dzisiejszej przypowieści jest taki, że jeżeli jesteś początkującym biegaczem – ciesz się bieganiem bez elektroniki, bez ciągłego monitorowania, bez technologicznego niewolnictwa. A jeżeli wpadłeś już w te sidła, postaraj się raz na jakiś czas zostawić zegarek w domu i zdaj się na samopoczucie. Znajomość i czucie własnego organizmu, to klucz do ciągłego rozwoju!
Koniec moralizacji 🙂
Potraktujcie ten wpis jako pierwszą z dwóch części zagadnienia, jakim jest monitorowanie treningów. W kolejnej, postaram się wytłumaczyć, dlaczego w pewnym momencie warto sięgnąć po wsparcie technologiczne i jak rozpoznać ten moment.
P.S.
Oczywiście przytoczony przeze mnie przykład 'uzależnienia technologicznego’ to moja własna obserwacja. Nie mam naukowych dowodów, że tak właśnie się dzieje, jednka jestem głęboko przekonany o słuszności tej tezy.
Dobrze piszesz 🙂 Ja miałem taki okres, że za dużą uwagę przywiązywałem do pomiaru pulsu. Na przykład jak widziałem za wysokie cyferki na zegarku na treningu interwałowym to głowa mówiła „Już nie możesz” i nie mogłem 😉 Najpierw nie zabierałem paska na trening, a później w ogóle przez kilka tygodni biegałem bez zegarka. I to był bardzo przyjemny okres.
Zegarek to broń obusieczna. Trzeba się z nim ostrożnie obchodzić. Obecnie kontroluję na niektórych treningach zmęczenie sprawdzając, co dzieje się z tętnem, ale na spokojnym rozbieganiu zerkam tylko raz, na koniec treningu. 😉
Na spokojnym rozbieganiu też zerkam b. rzadko lub w ogóle. Wyjątkiem jest sytuacja gdy mam założenie, żeby pobiec b.wolno dla regeneracji. Wtedy zerkam żeby się hamować 🙂
Tekst napisany w sedno. W panującej teraz modzie na bieganie, wiele osób uważa, że profesjonalny zegarek to „must have”, i mam wrażenie, że takie zatracanie się w tych przeróżnych parametrach, ogranicza amatorów w osiąganiu zwyklej „euforii biegacza” 😉
Ja za to chciałbym zapytać czy testował Pan zegarki i jaki zegarek obecnie używa? Wiem że nazwa modelu znajduje się na zdjęciu z wykresami ale jest ono z zeszłego roku, może od tego czasu coś się zmieniło.
Cały czas biegam z moim pierwszym poważnym zegarkiem – garmin 310xt. Gdy kupowałem go na wiosnę poprzedniego roku był już wycofany z produkcji. Dzięki temu cena była odpowiednio niższa. Zapewnia mi wszystkie opcje jakie są w monitorowaniu treningu potrzebne. W międzyczasie miałem okazję testować dwa modele innych producentów: Sunto i TomToma. Obydwa średniej klasy i mimo wszystkich niezbędnych opcji nie przekonały mnie. Nie dlatego że były złe, po prostu obsługa była jak dla mnie mniej intuicyjna.
Obecnie gdybym miał wybierać coś nowego to prawdopodobnie byłby to polar v800 lub garmin 635.
I żaden Pan, po prostu Andrzej. Biegacze to jedna wielka rodzina 🙂