Prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym, jak kończą, a nie jak zaczynają. Z maratończykami jest podobnie – liczy się ostateczny czas na mecie. Opowieści typu: „Do 32 kilometra biegłem na życiówkę…” – słyszałem już tyle razy, że nawet nie potrafię znaleźć resztek uprzejmości, aby zapytać się: „No to, co się takiego stało, że rekordu jednak nie ma?”. Przeważnie odpowiedź brzmi: pogoda, spodenki, kolka, żel… Najrzadziej pada jednak ta, która zazwyczaj jest przyczyną porażki: źle oszacowane możliwości –> zła taktyka –> przeszarżowana pierwsza część biegu.
W gwoli ścisłości i w dużym skrócie wyróżniamy 3 taktyki biegu maratońskiego:
- Positive Split (PS) – taktyka, w której pierwsza część dystansu jest pokonywana szybciej, niż druga.
- Równe tempo – cały dystans biegniemy w równym tempie (nie co do sekundy, ale w miarę równo)
- Negative Split (NS) – druga część maratonu jest pokonywana szybciej, niż pierwsza.
’Specjaliści’ dyskutują czasem, które podejście jest najlepsze w przypadku wyczynowych biegaczy, ich jednak zostawmy w spokoju. Mniejsze wątpliwości mamy w odniesieniu do amatorów. Tu zdecydowana większość jest zgodna, że bezpieczniejsze i lepsze podejście to taktyka negative split. Takie rozegranie zawodów pozwala w 'dobrym stanie’ dotrzeć do najtrudniejszego fragmentu biegu. W chwili, gdy mijamy 25, 30 kilometr, jesteśmy na tyle blisko mety, że wiemy czy możemy jeszcze przyspieszyć, czy też nie. Do tego dochodzi aspekt psychologiczny. Inni zwalniają, a my wyprzedzamy ich, niesieni jak na skrzydłach. Możemy biec w okolicach 1000 miejsca, a i tak czujemy się zwycięzcami. Potwierdzają to wszyscy, którzy choć raz pobiegli według tej strategii. Do tego dochodzi jeszcze temat wykorzystania źródeł energii. Bez wchodzenia w szczegóły, gdy pokonujemy pierwszą część dystansu maratońskiego wolniej, oszczędzamy najcenniejsze paliwo na końcówkę biegu. Wówczas szanse na uniknięcie kryzysu są o wiele większe.
Wydaje się zatem, że temat jest zamknięty. Wszyscy wiedzą, że strategia NS jest lepsza i pewnie ją stosują. Postanowiłem z ciekawości sprawdzić listę wyników w maratonach, w których dotychczas biegłem i proszę:
Statystyka – strategia pierwszych 100 osób na mecie
Wrocław 2012 – NS 20 – 80 PS
Wrocław 2013 – NS 15 – 85 PS
Poznań 2014 – NS 7 – 93 PS – nie wiem czy pomiar był dokładnie w połowie, możliwe że na 21 kilometrze.
Warszawa 2015 – NS 13 – 87 PS
Przewertowałem w wyżej wymienionych maratonach pierwszych 100 zawodników na mecie. Ustaliłem podział na NS lub PS (2 osoby miały identyczny czas obu połówek – co do sekundy, zaliczyłem je do grupy NS). Jeżeli ktoś biegł nawet o kilka sekund szybciej drugą część maratonu, to lądował w grupie NS i analogicznie w drugą stronę.
Ku mojemu zaskoczeniu, na pierwsze 100 osób na mecie – średnio ok. 15 biegnie strategią negativ split!!! Normalnie szok :). Rozumiem, że kilka osób biegnie na skraju swoich możliwości i po prostu ryzykuje, że kiedyś wytrzyma narzucone sobie tempo, ale 85% stawki?? Sprawdzałem dwa razy te wyniki, bo nie mogłem uwierzyć. Czuję się poruszony. Chciałbym wiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Mówimy w zdecydowanej większości o ludziach biegających maraton poniżej 3 godzin, więc o biegaczach świadomych i zazwyczaj doświadczonych. Doprawdy zdumiewające.
Doświadczenie podpowiada
Przyznam, że sam biegałem zarówno positivem, jak i negativem. Zdecydowanie polecam pobiec pierwszą część wolniej. W swoim debiucie na półmetku byłem 194, finiszowałem jako 75 zawodnik (mimo, że na 40 kilometrze byłem blisko przejścia w marsz). W Poznaniu postanowiłem biec razem z Agnieszką Mierzejewską, nie wiem w jaki czas celowała, ale na połówce mieliśmy niecałą 1:17. Od 35 kilometra przeszedłem taką gehennę, że przy każdym kolejnym kroku powtarzałem, że już nigdy nie przebiegnę nawet 5 metrów. Druga połówka wyszła w 1:21. Straciłem 4 minuty na przestrzeni ostatnich 7-9 kilometrów. Co ciekawe i tak wyprzedziłem Agnieszkę o ponad minutę.
Miałem też sytuację, gdzie zaplanowałem strategię NS. W trakcie biegu konsekwentnie kontrolowałem tempo zgodnie z założeniami. W planie miało być na półmetku: 1:16:30 (było 1:16:12), a na mecie: 2:31. Od 22 kilometra samotny bieg + kłopoty żołądkowe i skończyłem z czasem 2:32:38. Czyli nie udało się zrealizować taktyki, ale mimo poważnych kłopotów, dobiegłem z czasem drugiej połowy, tylko o 24 sekundy gorszym, niż pierwszej. Przy okazji, wyprzedzając na końcówce kilka osób.
Reasumując
Maraton to taka konkurencja, gdzie lepiej minimalnie niedoszacować swoich możliwości, niż odrobinę się przecenić. Ja, wiosenny maraton na pewno będę biegł taktyką NS, którą na podstawie wiedzy książkowej i własnych doświadczeń również polecam wszystkim maratończykom.
Pamiętajcie – dystans jest tak długi, że spokojnie nadrobicie stratę z pierwszej połówki.
Na starcie biorą górę emocje. Głowa też musi być przygotowana.
Tłum niesie. Ciężko się oprzeć. Potem jakoś to będzie 🙂 Jednak najlepsze biegi to są takie które kończą się z satysfakcją że zrealizowało się założenia.
Oj tak, oprzeć się pokusie szybkiego (zbyt szybkiego) biegu, to nie lada wyzwanie. Ale warto 😉