Zaczepiła mnie ostatnio znajoma i zapytała, jaki bieg polecam:
– …ale wiesz, nie taki nudny, asfaltowy, tylko taki który robi wrażenie, taki dzięki któremu poczuję ciarki na plecach, a zdjęcie na facebooku zalajkują wszyscy znajomi!
No i nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć, bo sam nie mam parcia na jakieś biegowe cuda-wianki. Jestem tradycjonalistą. Nie będę się rozpisywał o tym, że biegów mamy teraz w brud i w natłoku konkurencji, rynek pęka w szwach. W ciągu ostatniego tygodnia, na Wrocławskim podwórku, słyszałem od znajomych o biegu na szczyt Skytowera (po schodach), biegu po rzece (w przeciwną stronę nurtu) oraz o zimowym biegu, który odbywa się w lutym, a jego wyjątkowość polega na biegu z gołą klatą.
Pomyślałem, że ze mną jest coś nie tak, skoro nie podzielam entuzjazmu uczestników tych specyficznych zawodów i stworzyłem własną listę 5 biegów, które budzą we mnie emocje i powodują, że choć siedzę przed komputerem, to serce bije mi mocniej.
1. UltraKotlina 130 – Ultramaraton Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej
Znany od 2005 roku jako Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej, ewoluował parę lat temu i obecnie do wyboru jest klasyczne przejście oraz wersja dla biegaczy. Powodów, dlaczego kręci mnie właśnie ten bieg jest kilka. Ziarno zostało zasiane na długo przed tym, nim odbyłem rozmowę z moim przyjacielem (opisaną tutaj) o starcie w maratonie w 2012 roku. Byłem jeszcze w gimnazjum i pamiętam, jak wychowawca naszej klasy opowiedział nam o człowieku, którego spotkał właśnie w Szklarskiej Porębie. Ów człowiek, przyjechał na rowerze znad morza, tylko po to (a raczej aż), aby następnego dnia wyruszyć marszem na 130 kilometrowy szlak. W sumie wędrował 40 godzin, a po kolejnych kilku godzinach odpoczynku, pojechał z powrotem do domu – rowerem, oczywiście! A co najlepsze, gość był dobrze po pięćdziesiątce. Pamiętam, że takiego posłuchu nauczyciel nie miał dawno. Totalny szok!
Byłem niepełnoletni, więc i tak nie mogłem wziąć udziału w tych zawodach (całe szczęście). Później na długo zapomniałem o tym wydarzeniu, aż do momentu pierwszych przygotowań do maratonu, kiedy to wybrałem się na wybieganie w góry. Wspomnienie heroicznego wyczynu wróciło i pomyślałem, że warto byłoby, któregoś dnia tego dokonać.
Naturalnie 140 minut w maratonie jest dla mnie priorytetem, ale równocześnie jestem pewny, że nadejdzie dzień, w którym wyruszę na trasę biegnącą po szczytach Karkonoszy. Moich Karkonoszy, tych samych, które widnieją w tle tytułu bloga.
2. Maraton New York
Biegu przedstawiać nie trzeba. Jest coś magnetycznego w tym miejscu. Coś, co powoduje, że miasto jest stolicą świata, a każdy kto ogląda bieg z zazdrością spogląda na tych, którym udało się dostać na listę startową. Mimo, że póki co, są to zawody poza moim zasięgiem, to znam niemal wszystkie plusy i minusy tego wielkiego, biegowego wydarzenia, którego, jak twierdzę – stanę się kiedyś częścią.
3. Wings for Life
Te zawody mimo krótkiej tradycji, zdobyły moje serce. Koncepcja rywalizacji, w której meta goni Ciebie, a nie Ty metę, urzeka mnie swoją przewrotnością. Możliwość rywalizacji z biegaczami z całego świata dodaje kolorytu i prestiżu. Gdzieś już o tym wspominałem, że mój start w tej imprezie, to w zasadzie pewniak. Pytanie, w którym roku? Stając na linii startu, chciałbym walczyć o jak najlepszą pozycję, czyli interesowałby mnie wynik w okolicach 75 kilometrów, a na to nie jestem jeszcze gotowy.
4. Berlin Maraton
Ze względu na fakt, że to jeden z najszybszych maratonów świata. Logistycznie – nie stanowi dużego wyzwania, koszty w porównaniu do innych WIELKICH maratonów nie są duże, więc mógłbym wystartować w nim w najbliższej przyszłości. Mam jednak inne ambicje, a raczej marzenia. Wiem, że kiedyś będę już naprawdę blisko tych 140 minut w maratonie. Blisko, czyli na poziomie 2:22-23 i chcę żeby mój bieg życia, miał miejsce właśnie tam. Na trasie, która uważana jest za najszybszą. Być może będę musiał czekać jeszcze długo, ale w głowie mam od dawna wizualizację tego, jak wbiegam na metę, a zegar pokazuje 2:19:59. Niemiecka ziemia zdobyta! 😉
5. Fukuoka Maraton
Wyobraźcie sobie maraton, w którym ostatni zawodnik (576 miejsce) wbiega na metę z czasem 2:48:15. Trudno w to uwierzyć? Mi również! W naszym kraju z takim czasem można wygrać kilka maratonów o podobnej wielkości :). Tak właśnie biega się w Japonii. Udział w tym maratonie to prawdziwa gratka dla amatorów, ale nie każdy ma szansę dostać się na listę startową. Jeżeli myślisz o tych zawodach, musisz legitymować się aktualnym wynikiem w maratonie poniżej 2:40 lub 1:10 w półmaratonie, a to i tak daje Ci miejsce jedynie w „grupie B” zapisanych.
Kocham Japończyków za to szaleństwo! 🙂
Jak widać jestem klasykiem: 5 biegów – z czego 3 stanowią maratony. 42,2 km to dystans, który idealnie mi pasuje. Uwielbiam maratońską rywalizację, ona nakręca mnie do treningu. Ultra też liznę, nie darowałbym sobie, gdybym nie sprawdził, co dzieje się z moim ciałem po 10 godzinach biegu.
Na razie jednak, koncentruję się na przesuwaniu w stronę 140 minut w maratonie. Berlin, Fukuoka i New York z pewnością znajdą swoje miejsce na tej drodze, bo innego scenariusza nie biorę pod uwagę ;).