Pamiętacie ze szkoły osoby potocznie nazywane kujonami? Właśnie teraz czuję się jak taki – biegowy kujon. Wszystko dlatego, że przed startem w Nocnym Półmaratonie powtórzyłem znajomym ze 100 razy, żeby fajerwerków po moim występie się nie spodziewali. Tymczasem, od trzech dni jestem posiadaczem nowej życiówki, chociaż jeszcze w połowie biegu w ogóle się na to nie zanosiło.
W oczekiwaniu
Start 4. Nocnego Półmaratonu zaplanowany został na 22:00. Była to dla mnie kłopotliwa nowość. Nigdy nie biegałem o tej porze, co więcej, o tej godzinie jestem zazwyczaj pogrążony w głębokim śnie. Kolejna sprawa, to trudność z zaplanowaniem posiłków.
Żeby zminimalizować ten problem o godzinie 15:00 zjadłem obiad, który składał się wyłącznie z torebki ryżu i dosłownie 3-4 malutkich kawałeczków piersi z kurczaka (nie najadłem się), po 30 minutach poszedłem spać, żeby uniknąć zaglądania do lodówki. Wstałem po 1,5 godzinie, przygotowałem sprzęt i zjadłem 1 małą bułkę z dżemem o 18:00. W międzyczasie Asia wróciła z pracy i wiedziałem, że jestem bezpieczny, bo ewentualna próba podjadania skończy się jej reprymendą, która z pewnością mnie otrzeźwi. 🙂
Wyruszyliśmy z mieszkania o 20:00, tak żeby na spokojnie być przed 21:00 na miejscu. Trasę, którą pokonuję rowerem w 16 minut, komunikacją miejską pokonałem w 55. W dodatku podróżowaliśmy w takim ścisku, że dzień po biegu najbardziej bolała mnie ręka, którą trzymałem się uchwytu w tramwaju. Postawa jaką przyjąłem po wejściu do środka, była ostatnią, którą mogłem przybrać w takiej masie ludzi. Zatem spokojnie nie było, ale ostatecznie bramę Stadionu Olimpijskiego minęliśmy o 21:00. Następnie rozgrzewka i szybka kawa na 30 minut przed startem.
Gdzie jest Wally? 😀
22:00 Czas, start!!!
Na starcie wybadałem największych konkurentów. Poznałem plany rywali oraz zamieniłem kilka słów ze znajomymi. Okazało się, że na złamanie 1:12 biegnie Iwona Lewandowska. Pomyślałem, że dobrze będzie się biegło w jej grupie, na pewno będzie miała pacemakera – chociaż tempo 3:25, jakie planowała i szalony styl w jakim biega maratony – nadal budziły moje wątpliwości.
Ruszyliśmy. Pierwsze 2 kilometry, to jak zwykle lekkie przetasowania. W końcu 'wpadłem’ do grupy, w której biegła przyszła Olimpijka. Tempo zgodnie z zapowiedziami oscylowało w granicy 3:26. Stwierdziłem, że czuję się dobrze na tej prędkości i będę biegł z tą grupą, tak długo jak się da.
Po 4 kilometrach sytuacja się wyklarowała i tak biegliśmy w 5 osobowej grupie: Iwona Lewandowska, Michał Bernardelli (pacemaker Iwony), Łukasz Kondratowicz, Krzysiek Perz i ja. Przed nami ok. 20-25 metrów biegł Grzesiek Gronostaj. Na tamtą chwilę były to pozycje 18-22 w całej stawce.
Miałem ochotę krzyknąć do Grześka, żeby biegł z nami. Musiał całą robotę wykonywać sam, a tak mógłby liczyć na jakąś zmianę w nadawaniu tempa. Jednak, wiedziałem, że ma inny cel na ten bieg i nie może pozwolić sobie na nasze tempo.
fot. Sławomir Wiśniewski
Kilometry leciały, a ja czułem się wyjątkowo dobrze. Na 7 pomyślałem: „Cholera już zostało tylko 14 km, żeby się pościgać”. 🙂 Zrównałem się z Michałem i ramię w ramię biegliśmy na prowadzeniu naszej grupki. Po chwili doszliśmy Tomka Sobczyka. Myślałem, że nie da rady się z nami zabrać, jednak jak na osobę doganianą, nie miał problemów z utrzymaniem naszego tempa.
Wbiegliśmy na ulicę Powstańców Śląskich, następnie minęliśmy Rondo. Na zegarkach 'piknął’ 9 kilometr i w naszej grupie zrobiło się nerwowo. Biegłem na czele stawki i nagle słyszę, jak reprezentantka naszego kraju wypowiada się w dość ostrym tonie na temat jakości prowadzenia biegu. Wersja ocenzurowana: „KURCZAKI, co robisz?! Przyśpieszasz, zwalniasz, jak ja mam za Tobą biec ŁOBUZIE?!”
Naturalnie, poczułem się zmieszany, aż odwróciłem się sprawdzić, co się dzieje. Zobaczyłem tylko minę zaskoczonego Łukasza, który myślał, że mowa o nim. Po chwili jednak, wyjaśniło się, że owym 'łobuzem’ był Michał, który prowadził Iwonie bieg. Poczułem ulgę, że to nie ja jej podpadłem. Sytuacja była o tyle dziwna, że mi osobiście wydawało się, że biegniemy bardzo równo.
Minęliśmy 10 kilometr. Na liczniku 34:30, czyli tempo 3:27, utrzymując do końca tę prędkość zameldujemy się na mecie lekko poniżej 1:13. Niby fajnie, wszystko zgodnie z planem, ale czuję się naprawdę dobrze! Atakuję!
W ofensywie
Skoro na tym etapie czuję się dobrze, to warto zaryzykować. Mam spore szanse na 2 miejsce wśród Dolnoślązaków. Kontroluję swoją grupę, a przede mną 20-25 metrów biegnie największy konkurent – Grzegorz. Przyśpieszam! Doganiam Grześka na kolejnym kilometrze. Zmianę tempa z mojej poprzedniej grupy wytrzymuje Krzysiek i Łukasz. Czuję ich oddech na plecach. Widzę, że mocno przyśpieszyliśmy i staram się zmobilizować chłopaków do trzymania narzuconego tempa.
Biegniemy w czwórkę (Grzesiek, Łukasz, Krzysiek i ja), cały czas prowadzę. Wpadam w jakiś biegowy haj i moje myśli gdzieś odlatują. Dobiegamy do krzyżówki w okolicy wrocławskiego Rynku i słyszę, jak przez mgłę okrzyki kibiców: „bra-wo, bra-wo… Pra-wo, Pra-wo”. No to skręcam w prawo, tak jak pokrzykują. I nagle słyszę Grześka, który rozdarł się jak szalony: „ANDRZEJ! W LEWO…!”
Mija sekunda na powrót świadomości. Orientuję się co się dzieje i szybko zmieniam kierunek biegu. Mało brakowało! Łukasz, który biegł za mną też pomylił trasę. Grzesiek uratował nam skórę!
Muszę zaznczyć, że to była moja pomyłka. Organizator w tym miejscu absolutnie nie zawinił. Zmęczenie i nocna pora spowodowały, że mój mózg zaczął szukać jak najkrótszej drogi do mety. 🙂
Sytuacja się uspokoiła, nadal prowadziłem grupę. Biegliśmy w tempie 3:24 i czułem się naprawdę mocny. Na 15 kilometrze zerknąłem przez ramię, w celu skontrolowania sytuacji. Na plecach miałem już tylko Krzyśka i Łukasza. Przyśpieszyłem jeszcze bardziej. Zostało mi 5 kilometrów, a czułem, że tym tempem przebiegłbym kolejne 10.
Nagle spostrzegłem, że zbliżamy się jak rozpędzony pociąg do kolejnego biegacza. Tylko na nas zerknął, mieliśmy takie tempo, że nawet nie próbował walczyć. 16, 17 kilometr, od szarpnięcia poczułem się gorzej, ale wiedziałem, że zostało już naprawdę niewiele. Na łuku zerkam za siebie, widzę Krzyśka. Bezpośrednio za mną został już tylko jeden konkurent. W tamtym momencie, mało mnie to obchodziło. Kilka minut wcześniej obliczyłem, że jest szansa nie tylko na złamanie 1:12, ale również na nową życiówkę – to było dla mnie najważniejsze. Teren zaczął się minimalnie unosić. Mijam tablicę z napisem:”19 kilometr” . Zegarek pokazuje, że ostatni odcinek pokonałem w 3:12! Za mną cisza, Krzysiek odpuścił. Mam już niezłą bombę, ale zbliżam się do następnego zawodnika – szykuje się kolejna walka! Nie wiem kto to, jednak sylwetką przypomina gości, którzy w tym momencie udzielają wywiadów na mecie.
Nie chcę z nim biec, na finiszu może mnie ograć. Atakuję jakieś 10 metrów wcześniej kolejnym zrywem, tak żeby nie próbował walczyć. Niestety, przykleja się do mnie. Jednak, po 50 metrach lituje się nad nami i puszcza. Czuję ulgę, że nie zafundował nam tego piekła. Cisnę już na maksa, ile tylko fabryka dała, mijam bramę Stadionu Olimpijskiego i słyszę spikera: „To jest wciąż walka o pierwszą 10!”
Chyba coś mu się pomyliło! 500 metrów do mety, mózg mi świruje. Lekko opadająca mgiełka nad polami marsowymi, w blasku nocy, przypomina mi wrzosowiska opisywane przez Szekspira w Makbecie.
Czy ja jestem normalny?! Przynajmniej zapomniałem na chwilę o bólu.
Ostatni zakręt, ostatnia prosta, biegnę już sprintem i widzę, że zegar nieubłaganie chce pozbawić mnie nowej życiówki. Przecinam linię mety, zerkam na zegarek i widzę nowy rekord! Będąc jeszcze w biegu podskakuję radośnie. Jestem jednocześnie zaskoczony tym, w jaki sposób ułożył się ten bieg i równocześnie ogromnie szczęśliwy z takiego obrotu sprawy. Coś pięknego! Lepszego biegu, lepszego miejsca na nowy PB, nie mogłem sobie wyobrazić!
Bieganie jest romantyczne
Zawsze powtarzam, że bieganie jest analityczne – matematyka i tyle, dlatego je lubię. Prawda jest jednak taka, że bieganie potrafi być nieprzewidywalne. Przekonałem się o tym drugi raz w tym roku. Dlatego właśnie kocham biegać! 🙂
Wszystkie znaki na niebie i ziemi podpowiadały mi, że mogę maksymalnie zaatakować 1:13, a tu proszę taka niespodzianka!
Czas – 1:11:37
Miejsce OPEN – 10
M20 – 5
Polak – 6 (było do przewidzenia, do 5 dawali kasę :))
Dolnoślązak – 2 (nagradzali tylko zwycięzcę :D)
Drużyna – 1 miejsce!!! Z kolegami Mieszkiem i Dominikiem pod szyldem „21k.pl”. Dzięki Panowie! 🙂
Się doczekał 🙂
Na koniec, chcę podziękować Łukaszowi i Krzyśkowi za wspólny bieg, a przede wszystkim Grześkowi, który czuwał nad nami i w porę zareagował na naszą pomyłkę! Biegacze amatorzy trzymają się razem. 🙂